Jak gry opowiadają o świętach Bożego Narodzenia?
L.A. Noire, czyli w mojej opinii jedna z bardziej niedocenianych gier w historii
Mafia III zbiera baty, a mi się podoba – recenzja
Prawdziwa propozycja nie do odrzucenia! Czym broni się dzisiaj Mafia: The City of Lost Heaven?
Szalone wariacje gier
Najlepsze misje w skradankach (i nie tylko), część II
Święta Bożego Narodzenia za pasem! Bez względu na to, czy jest to dla nas ważne wydarzenie religijne, większość na pewno zgodzi się ze mną, że to niezwykle popularny motyw w kulturze popularnej. Nie sposób od niego uciec w muzyce, filmach, ale czy także w grach komputerowych? Skala występowania tego zjawiska jest tu z pewnością nieporównywalnie mniejsza, a dzieje się tak z kilku powodów. O ile proste flashówki w Internecie, czy minigierki w Google Play często zalewają nas tym tematem jako przewodnim, tak sprawa z produkcjami wysokobudżetowymi jest zupełnie inna, gdzie zwykle jest on tylko jednym ze składowych produkcji. Dlaczego tak się dzieje? Po pierwsze stąd, że tworzenie gier AAA generuje gigantyczne koszty, a co za tym idzie, logiczne jest, że wydawca chce zarabiać na swoim produkcie cały rok, a nie tylko w czasie trwania okresu świątecznego. Ma to spory sens - zobaczcie zresztą!
Czy słuchamy „Last Christmas” Whamu podczas letnich wakacyjnych wypadów? A może „Kevin sam w domu” jest na tyle dobrym filmem, że oglądamy go w czasie nużącego wiosennego popołudnia? Poza żartami - odpowiedź brzmi: nie - stąd odpada występowanie motywu Bożego Narodzenia w grach, jako głównego motoru sprzedażowego produkcji. Inaczej ma się natomiast sprawa ukazywania tychże świąt jako jednego z elementów składowych fabuły gry, bo jest to motyw, który naprawdę pozwala na wiele w opowiadaniu historii.
W tym roku od premiery detektywistycznej perełki od Team Bondi, L.A. Noire, minie 6 lat. Czy to dużo? Cóż... wydawać by się mogło, że nie, chociaż jest to czas wystarczający na wywołanie globalnego konfliktu (vide II wojna światowa) bądź też – z rzeczy bardziej przyziemnych – ukończenie studiów magisterskich i zasilenie grona bezrobotnych wykształciuchów. W świecie elektroniki i nowinek technologicznych jest to jednak okres bardzo długi (kto zliczy, ile nowych modeli smartfonów zaserwowały nam przez te lata Apple i Samsung?). Podobnie rzecz ma się z grami video, gdyż niewiele z nich jest w stanie przetrwać technologicznie i graficznie taką próbę czasu. Jak to wygląda w przypadku dziecka Australijczyków i dlaczego L.A. Noire jest według mnie dzieckiem zapomnianym? Już mówię...
Najnowsza odsłona niezwykle cenionej, gangsterskiej serii spotkała się z bardzo mieszanym przyjęciem odbiorców. Tymczasem, jest to naprawdę niezła gra, która musiała sprostać wysokim oczekiwaniom fanów. Pierwsza część uważana jest za grę kultową, a dwójka, choć oceniana nieco gorzej, nadrabiała klimatem, oprawą audiowizualną i ciekawą fabułą. Nic więc dziwnego, że trójka od początku miała trudniej.
Wczoraj na rynku zadebiutowała Mafia III, której premiera wzbudziła wiele skrajnych emocji. Dlaczego? Przede wszystkim fanów serii niepokoił fakt, że za produkcję trójki odpowiadało inne studio - nowo powstałe Hangar 13. Co prawda złożone jest ono z weteranów branży, niemniej produkowali oni grę na warunkach, których oczekiwał wydawca, czyli 2K. Ten natomiast zażyczył sobie stworzenia w pełni otwartego sandboxowego świata, a także luźniejszego podejścia do koncepcji historii i realizmu, co odbiega nieco od założeń serii. Niemniej wiele elementów gry wydaje się niezwykle ciekawe, a klimat produkcji wygląda zachęcająco. Na razie spędziłem z najnowszą odsłoną kilka przyjemnych godzin, ale o moich wrażeniach z tej rozgrywki opowiem kiedy indziej. Warto jednak zauważyć, że oczekiwania i obawy wobec Mafii III były w pełni uzasadnione, gdyż jest ona przedstawicielką kultowej serii. Tak bardzo, że do dziś o niej pamiętamy, mimo że ukazały się jedynie jej dwie odsłony. I to wcale nie tak niedawno. Pierwsza Mafia zadebiutowała w 2002 r. na pecetach, a niecałe półtora roku później zawędrowała też na PS2 i XBOXA.
Wyobrażacie sobie Dishonoreda z fabułą i światem Asassin’s Creed? Albo rasowego RPGa takiego jak Skyrim, dziejącego się w uniwersum Warcrafta? A może Dark Soulsa, z Geraltem jako główną postacią, zabijającego potwory z książek Andrzeja Sapkowskiego? Oczywiście, że jakoś to sobie wyobrażacie, szybko jednak dochodząc do wniosku, iż jest to praktycznie niemożliwe. Co prawda gry komputerowe istnieją, już dobre kilkadziesiąt lat, a świat drugiej dekady XXI wieku przeżywa prawdziwy na niego bum, to mimo wszystko, bardzo ciężko wymienić przykłady połączenia dwóch znanych marek, gdzie ewentualna rozgrywka jednej z nich zostałaby przeniesiona do świata drugiej. Wyobraźmy sobie teraz jednak, że taki świat istnieje gdzieś równoległej przestrzeni i poznajmy najwspanialsze dzieła w ten sposób powstałe.
Swego czasu napisałem o najlepszych misjach stealth. Minęło już pół roku, a mi w głowie wciąż siedzą dziesiątki kolejnych, równie dobrych, jeżeli nie lepszych zadań, dla których niegdyś nie znalazłem miejsca. Oto więc druga partia misji skradankowych i to nie tylko w skradankach.
Tekst piszę niedługo po pojawieniu się pierwszych zapowiedzi Mafii 3. Nie biorę ich poważnie, bo jak pokazuje historia serii - pewnie coś wytną. Tym razem mam nadzieję, że gra faktycznie mocno się zmieni, bo teraz przypomina skrzyżowanie GTA i Just Cause. To jednak temat na inną okazję. W dwójce miało być sporo ciekawych rzeczy, które ostatecznie nie trafiły do ostatecznej wersji gry. Sporo na tym straciła, ale nadal to kawał porządnej, klimatycznej rozrywki.
Gry stealth są dla cierpliwych. Nie można pozwolić sobie na zabawę w Rambo, ponieważ w otwartej walce bohaterowie takich tytułów zwykle nie radzą sobie najlepiej. Ich bajka to cicha eliminacja… Cicha i poprzedzona monotonnym wypatrywaniem odpowiedniej okazji do działania...
Miejmy to już za sobą: początek Unity jest niezły, ale daleko mu do niezapomnianego wprowadzenia z Assassin's Creed III.
Nieograniczona swoboda i dowolność rozgrywki należą do największych przyjemności płynących z gier akcji o strukturze otwartego świata, ale osobiście lubię kiedy początek tego typu produkcji przybiera formę długiego, wyciszonego wprowadzenia. Zdaję sobie sprawę, że takie wyznanie w najlepszym wypadku zostanie uznane za objaw osobliwej perwersji, w najgorszym zaś za kompletny brak wyczucia ludycznego. Powszechnie wiadomo, że wstępy do gier, a już zwłaszcza wstępy do miejskich sandboksów, to mają być zwięzłe, konkretne trzęsienia ziemi, co by nie za długo krępowały wolność gracza. Kto chciałby dusić się w ciasnym samouczku, kiedy za rogiem setki skrzynek czeka na otwarcie w dowolnej kolejności? To są dobrze znane mądrości, ale mimo wszytko oświadczam, że ta absolutna zmora wielu graczy – ślimacze tempo wstępu (tzw. slow burn) wrednie blokującego dostęp do właściwej rozgrywki – całkiem mi odpowiada.
"Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie" to cykl krótkich felietonów, w których poruszam tematykę popularnych kiedyś i obecnie tytułów i ich ewentualnych kontynuacji, o których nie wiemy absolutnie nic (być może nawet deweloperzy o nich też nic nie wiedzą) albo o których jakiś czas temu słuch zaginął. Nie wiemy czy powstaną, ale z całą pewnością wielu graczy czekałoby na te pozycje z zapartym tchem. Dziś bierzemy na warsztat Mafię III.