„Silicon Valley” to „Entourage” dla nerdów - Pilar - 1 maja 2014

„Silicon Valley” to „Entourage” dla nerdów

Niczym buddysta potrzebuję w swoim serialowym świecie pewnej harmonii: z jednej strony raczę się więc wymagającymi, dłuższymi tworami, które przykuwają moją uwagę i nie pozwalają na skupienie się na dodatkowych czynnościach, by z drugiej mieć komfort posiadania w zanadrzu czegoś, co zawsze pozwoli mi się wyluzować, a nie zostawi rozdygotanego po odcinku. Tą dewizą kieruję się już od dawna i szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie, jak moja domowa rutyna miałaby funkcjonować, gdybym przez lata nie stosował w wymienionej roli numer dwa „Californication”, „Two and a Half Men” czy innego „The Big Bang Theory”. Ostatnio jednak, kiedy z różnych powodów odciąłem się właściwie od każdego z wymienionych powyżej seriali, musiałem znaleźć substytut, który przywróci zachwianą równowagę. Odszukałem go dopiero w słonecznej Kalifornii.  

Tam bowiem znajduje się centrum rozwoju technologii Stanów Zjednoczonych, swoiste technopolis, gdzie natężenie placówek przemysłu high-tech jest ogromne. W tamtym miejscu swoje siedziby ma Hewlett-Packard czy Intel, czyli giganci informatyki, którym zawdzięczamy fakt, że siedzimy teraz przed tak skomplikowanymi urządzeniami i bez problemu się z nimi komunikujemy. Dzięki takim miejscom zatrudnienie znajdują tysiące osób, przy czym mówimy tutaj nie o grupie gości, którym zdarzyło się w życiu napisać tekstową grę w C++. Nie, do Doliny Krzemowej trafia śmietanka, ludzie z absolutnego topu, którzy opanowali umiejętności pozwalające im na lawirowanie między różnymi językami programowania, algorytmami
i systemami operacyjnymi, jednocześnie grając drugą ręką we Flappy Bird. Persony takie jak bohaterowie serialu „Silicon Valley”, chciałoby się pomyśleć.

http://oyster.ignimgs.com

Bo oto przed Wami dzieło HBO, pokazujące fikcyjne losy wschodzących Jobsów czy Zuckenbergów. Ich uosobieniem ma być Richard Hendrix, wobec którego koncentruje się główna oś fabuły, opowiadająca o przypadkowym stworzeniu wzorca, pozwalającego przyśpieszyć kompresję plików, nie tracąc jednocześnie na ich jakości. Nie brzmi to jak coś, co mogłoby zrewolucjonizować cyfrowy świat, inwestorzy o kapitałach liczonych w miliardach dolarów mają jednak inne zdanie na ten temat. Między nimi zaczyna się więc pogoń, kto pierwszy „wydoi” nieśmiałego, kompletnie zielonego w temacie ekonomii i budowania własnego komputerowego imperium, nerda. Miażdżenie konkurencji i agresywna polityka były przez niego poruszane do tej pory jedynie w grach komputerowych, nic więc dziwnego, że telefony od osób, wykrzykujących mu coś o potencjale, wielkim zysku oraz długofalowych planach, szybko robią mu wodę z mózgu. W ten sposób, z popychadła w programistycznej hierarchii, nagle awansuje on do miana kogoś, kogo nazwisko zaczyna notorycznie pojawiać się w Internecie.

Nawiązania do zakończonej trzy lata temu „Ekipy”, opowiadającej o zakulisowym życiu w Hollywood nie są więc nieuzasadnione – sytuacja jest tutaj analogiczna, zamiast przystojnych i muskularnych aktorów postawmy jednak spełniających najczarniejsze stereotypy  „mózgowców”, którzy datami w kalendarzu oznaczają każdy fizyczny kontakt z kobietą. Gdy to zrobimy, nie musimy już zmieniać nic – wielkie wieżowce, perspektywy, kontrakty, od których kręci się w głowie oraz imprezy – to wszystko pozostaje na swoim miejscu, niezmiennie w wielu branżach, do których lepią się pieniądze. Cieszy fakt, że HBO (czy Wy też czujecie radość w trakcie intra każdego programu tej stacji, wiedząc, że zaraz będziecie obcować z czymś klasy światowej?) decyduje się na liczne nawiązania do popkultury, zapraszając do gościnnego udziału choćby popularnych muzyków, jak Kid Rock czy Flo Rida, budując przekonanie o tym, że akcja toczy się w rzeczywistym świecie. Pamiętajmy jednak, że na pierwszym sezonie większość twórców bada grunt, prawdziwych bomb możemy się spodziewać w późniejszych fazach produkcji.

http://i1.ytimg.com

Kiedy mówimy o sukcesie na taką skalę, w jaką chcieliby wierzyć główni bohaterowie, wiemy, że zawsze jest on owocem pracy więcej niż jednego człowieka. Mimo tego, że Richard nad algorytmem pracował w pojedynkę – nie zapomniał on o swoich przyjaciołach i aby popchnąć ich firmę „Pied Piper” w kierunku, w jakim on by tego pragnął, potrzebuje swoich zaufanych ludzi. Nie znaczy to jednak, że dobierze on osoby, których charakter nie pozwoli na wyrażanie własnej opinii, krytykę czy wręcz bunt. Wszystko to zostało przeze mnie ubrane w dosyć dyplomatyczne słowa, zobaczycie jednak, że koledzy-programiści nie będą się bawić w taką kurtuazyjność. Szczególnie „wykształcony” w tej dziedzinie wydaje się być nieco okrągły i arogancki Erlich, udostępniający za grube pieniądze swój dom,  do którego zrzesza koderów z okolicy. „Tło” dla Richarda tworzą również najtwardszy z gromady nonkonformista o imieniu Gilfoyle oraz Dinesh, obowiązkowy przedstawiciel krajów arabskich. Humor, ukryty w ironii, sarkazmie i podtekstach żywcem wyjętych z gier wideo („(...) jest tak potrzebne jak dodatkowe zakończenia w Mass Effect 3”) składa się na luźny obraz serialu, który bez problemu można sobie włączyć w przerwie między jedzeniem obiadu a zaczęciem robienia czegoś konstruktywnego.

Do tej pory mogłem Wam opowiedzieć o „Dolinie Krzemowej” jedynie tyle – mamy za sobą raptem połowę sezonu, liczącego osiem odcinków, ale już zarysowuje się naprawdę smaczna pożywka dla wszystkich nerdów gromadzących się wokół telewizorów. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że nie tylko dla nich, bo motyw walki o najwyższe cele przez ludzi niekoniecznie do tego predysponowanych oraz prawdopodobnej przy tym metamorfozie, która w nich zajdzie, jest uniwersalny i inspirujący. Zalecam Wam więc – dajcie tym dziwakom szansę, ta będzie na Was czekać przez najbliższe kilka dni na HBO w godzinach wieczornych.

Pilar
1 maja 2014 - 21:16