Promocja czyli słowo które ogłupia większość z nas - okiem marketingowca #2
Darmowy weekend na Steamie z rekordową ilością gier!
A gdyby tak gry były o połowę tańsze?
Duże i częste obniżki cen gier (nie) szkodzą graczom!
Czy duże i częste obniżki cen gier szkodzą graczom?
Bajzel na Steam i inne dziwne promocje
Nie macie planów na ten weekend? Spokojnie, Steam przygotował wielką niespodziankę dla wszystkich graczy!
Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach gry wideo należą do tej samej grupy, nazwijmy to, rozrywkowej co książki, filmy i muzyka. Ba, każdą z tych kategorii produktów trapią te same problemy - zarówno gry, jak i książki, muzykę i filmy można kupić w wersjach cyfrowych, często w atrakcyjnych promocjach. Z kolei zwolennicy tradycyjnych środków dystrybucji (czyt. pudełek, papieru i fizycznych nośników) chętnie chwalą się misternie poukładanymi na półkach grami, filmami czy książkami. Graczom z jednego powodu jest jednak zdecydowanie trudniej poszerzać swoją kolekcję. Dlaczego? Gry są droższe niż ich inni kulturowi odpowiednicy. A gdyby tak graczom przyszło płacić za nowe produkcje 40-50 złotych?
Temat w głównej mierze powstał dzięki OsK i jego tekstowi. W gąszczu informacji umknął mi wpis Cliffa Harrisa, założyciela Positech Games, który... No właśnie nie wiem jak to najlepiej określić. Próbuje wciskać czytelnikom prawdy objawione?
Coś takiego próbuje udowodnić wpis, który pojawił się dwa tygodnie temu na blogu Cliffa Harrisa, założyciela Positech Games. Wypowiedź, jak łatwo się domyślić, została przez wielu graczy skrytykowana, ale kryje się w niej więcej prawdy, niż może się początkowo wydawać.
Główne zarzuty jakie zostały postawione wielkim obniżkom to:
Idąc do pierwszego lepszego sklepu wszędzie widnieje napis promocja. Słowo, które każdy zna, rozumie, jednak cały czas w ten, czy inny sposób łapiemy się na ten jakże często oczywisty chwyt. Wszędzie widzimy obniżki i przeceny na masę produktów. Zastanawialiście się kiedyś czy wszystko, co jest podpisane jako „promocja” zawsze jest takie na jakie wygląda?
Wyprzedaże to wielki biznes na którym korzystają zarówno twórcy i wydawcy sprzedając hurtowo gry, a zarabiając na ilości egzemplarzy. Podobnie klienci i gracze dostający gry w o wiele niż zazwyczaj niższych cenach. Niestety nie da się przy tak wielkich przedsięwzięciach uniknąć potknięć.
W dzisiejszych czasach mało kto nie korzysta jeszcze ze smartfonów. Jest to o tyle wielozadaniowa platforma, że nie wyobrażam sobie współczesnego geeka bez telefonu z jabłkiem albo sprzętu na Androidzie. Tym razem mam dobrą wiadomość dla tych drugich: w zeszłym tygodniu Play uruchomił kampanię promującą nową usługę dopisywania kosztu zakupów w Google Play (dawniej Android Market) do rachunku za telefon. Akcja dotyczy pierwszych stu tysięcy osób, które skorzystają z promocji i kupią jedną z dziewięciu aplikacji biorących udział w kampanii. Jej cena dopisana do rachunku będzie wynosić jeden grosz. Za każdą kolejną aplikację z listy zapłacimy tylko 2,99 zł, co w niektórych przypadkach jest sporą oszczędnością.
Jeżeli lubicie japońskie, niszowe gry to do 18 września na PSN możecie uzupełnić swoje biblioteki za grosze. W przecenach są gry z pierwszego PlayStation, PS3, PSP oraz PS Vita.
Piractwo to problem jaki ma samo PC i mnóstwo konsol. Istnieje ono od dawna, a bardzo często boleśnie dotyka twórców gier. Tak bardzo, że niektórzy nawet nie decydowali się na oficjalny port swoich dzieł na komputery osobiste. Przypominam sobie takie sytuacje kilka lat temu i wtedy w sumie było to normą. Liczba pobrań niektórych tytułów były większe, niż ilość zakupionych Call of Duty na świecie i takie liczby imponują. Jednak ostatnio sprawa piractwa mocno ucichła. Ono nadal istnieje i ciężko temu zaprzeczyć, ale wydaje mi się, iż jego skala całkiem znacznie zmalała.
Humble Bundle, wyprzedaże na Steamie, upolowane perełki na allegro, CD-Action i pożyczanie gier od kolegów – to wszystko sprawiło, że w mojej bibliotece pojawiło się rekordowo dużo tytułów, których nawet jeszcze nie odpaliłem. Do tego dochodzą gry ukończone gdzieś do połowy i regularny plan wydawniczy, a w nim dużo produkcji, obok których nie można przejść obojętnie. 29 nienapoczętych tytułów, 12 chwilowo odstawionych na półkę i tylko jeden, który ostatnio regularnie uruchamiam na konsoli. Brzmi znajomo?