Na wstępie chciałem Wam podziękować za świąteczne życzenia i komentarze z poprzedniego odcinka naszej wspólnej ccotygodniowej zabawy. Szkoda, że w tym blogu opisuję jedynie gry, które zamierzam ograć w weekend, bo wspólne granie z Frosztim w Modern Warfare 2 i zdobycie w nim platyny oraz ukończenie The Fruit of Grisaii to chyba dwa najważniejsze wydarzenia w moim growym dorobku w ostatnim czasie, ale świat kręci się dalej, więc wypadałoby by się skupić na tym co dopiero przede mną. Pewnie nikogo z Was nie zdziwi jak napiszę, że w dalszym ciągu zajmuję się ogrywanymi wcześniej grami. W dzisiejszym odcinku spełni się jedno z moich wielkich marzeń i pokażę Wam jak gram w Hatsune Miku Future Tone. Gram też w Starhawka. Do tego bawię się w najlepsze z trybem kampanii w Killzone 3. Próbuję ukończyć ostatnie wyzwanie w Bioshocku i w dalszym ciągu poznaję historię bohaterów z Guilty Gear X2 #Reload. Takie są moje plany związane z grami na ten weekend. Po więcej szczegółów zapraszam do dalszej części tekstu.
Rok 2005. PlayStation Portable dostaje własnego, przenośnego Killzone’a. Liberation ma nakręcić sprzedaż handhelda i przekonać do niego wszystkich wciąż zastanawiających się nad sensem zakupu. Tytuł ląduje na półkach z hukiem, choć premierze towarzyszą pewne problemy. Okazuje się, że produkt Guerilla Games jest „tylko” solidny, grywalny, ale daleki od ideału, bardzo w tym względzie podobny do pierwszego Killzone na PlayStation 2. Czy dzisiaj, w wypełnionej wieloma znakomitymi produkcjami bibliotece PSP, wciąż warto więc go ograć? Jak najbardziej tak.
Helghaści szybko zdobyli sobie miejsce w panteonie najbardziej charakterystycznych i najciekawszych wrogów z gier. Brutalni i bezwzględni w stosunku do wrogów, sprytni i opanowani na polu walki, a przy tym dowodzeni przez fanatycznych oficerów, stanowią trudną przeszkodę dla gracza w całej serii Killzone. Czy w wydanym na PSP Liberation autorzy potrafili wykorzystać ich potencjał? Czy udało im się stworzyć zapadające w pamięć pojedynki z bossami? Wydaje sie, że możliwości mieli całkiem spore.
UWAGA, spojlery!
Mało który gracz ma ochotę bawić się z samograjem, w którym niemal wszystko dzieje się z automatu, przeciwnicy nie stanowią żadnej przeszkody, a najtrudniej jest tak naprawdę zginąć. Wyzwanie to jednak ważny element zabawy, który motywuje do pokonywania kolejnych poziomów, doskonalenia swoich umiejętności i poświęcania godzin na dany tytuł. Na nic zda się jednak wysoki poziom trudności i pomysłowe wyzwania, gdy największym przeciwnikiem gracza okazują się błędy popełnione przez twórców przy projektowaniu gry.
Premiera Killzone na PlayStation 2 w 2004 roku była sporym wydarzeniem. Bańkę oczekiwań wydawca rozdmuchał bardzo mocno, co później niekoniecznie wyszło na dobre całej produkcji. Mimo wad, dzieło Guerrilla Games okazało się jednak całkiem solidnym tytułem, który potrafił pożreć sporo wolnego czasu. W pochłanianiu kolejnych godzin szczególnie skuteczny okazał się tryb multiplayer, pozwalający na rozgrywkę przez sieć oraz całkiem efektowne potyczki na podzielonym ekranie.
Pierwsza odsłona Killzone ukazała się na rynku już dobre dziesięć lat temu. Tytuł może nie do końca spełnił pokładane w nim nadzieje, ale trzeba przyznać, że przetarł kilka szlaków i zaoferował godziny dobrej zabawy w kampanii oraz trybie wieloosobowym. Sam spędziłem przy nim mnóstwo czasu, czerpiąc mniejszą lub większą satysfakcję z kampanii oraz rewelacyjnie bawiąc się w multi na podzielonym ekranie. Teraz, po latach, wracam do świata Killzone za sprawą wydanego w 2006 roku na PlayStation Portable Liberation.
Z dniem dzisiejszym (23.11.13) akcja promocyjna PlayStation 4 na terenie Polski rusza z prawdziwego kopyta – w czterech wybranych przez Sony miastach (Poznań, Gdańsk, Warszawa, Katowice) natknąć można się na opasłe i pełne lansu błękitne stoiska, we wnętrzu swojej wymyślnej zabudowy kryjące powód numer jeden całego zamieszania – gotowe do testów, pachnące nowością „dziecko” japońskiej korporacji, obstawione przez dumny zestaw tytułów startowych. Lepiąc te słowa jestem właściwie na świeżo po powrocie z jednego z takich miejsc i prawię tak – jeśli ma się możliwość, warto wybrać się tam samemu. Dlaczego?
Podczas targów E3 było wiele okazji do bliższego zapoznania się z grami, które nadchodzą na nową generację - holenderskie studio Guerilla Games miało nawet własny panel pokazujący kilka istotnych detali dotyczących Killzone: Shadow Fall, gry która ma towarzyszyć bezpośrednio premierze PlayStation 4.
Niezmiernie cieszę się, że nadchodzi nowe Playstation 4. Bardzo ciekawy pad, który z każdym zdjęciem wydaje się być coraz poręczniejszy, a obietnice jakie składają przedstawiciele Playstation- realne. Nowa konsola Sony prezentuje się dobrze, wnioski zostały wyciągnięte... jednak ta grafika. Coś mi tu nie gra. No tak, przecież to jest High Endowy PC... i wygląda jak gry na PC. Ładnie, nie porywająco. Nie zerwało czapki z głów. Zastanówmy się nad tym stanem rzeczy. Bez technicznych analiz, bez zawracania kijem Wisły. Wyciągamy karty na stół.
Oczywiście odwołuję się do konferencji, która odbyła się 20 lutego. Bardzo konkretna, bez zbędnego marketingowego pitolenia, mało casualowych popierdówek z Move'em. Zaprezentowano pare tytułów, które miały wywołać u nas opad szczęki... ok, nie miały, ja natomiast na takie tytuły liczyłem. Mam z tyłu głowy szok jaki przeżyłem przy gameplay'ach Metal Gear Solid 2, przecieranie ślipi przy kawałku rozgrywki z Killzone 2, który prezentował moc PS3.
W drugiej odsłonie Weekendu z 3D opisuję moje wrażenia z kilkugodzinnego spotkania z dwoma grami: symulatorem Gran Turismo 5 oraz strzelanką Killzone 3. Zagrałem też w demo God of War: Duch Sparty, czyli konwersji z PSP na PlayStation 3, która również pracuje w trybie 3D.
Kilka godzin w 3D za mną, więc w końcu mogę stwierdzić, że gapienie się na ekran w specjalnych okularach męczy wzrok i może skończyć się bólem w skroniach. Czy warto poświęcić zdrowie i ryzykować wymiotami dla gier 3D? Przekonacie się w tym tekście.