Podmiot fokalizujący w grach wideo
Siedem grzechów głównych komiksów Rick i Morty
Dekada Wii
Studium przypadku Lair. Smoka koszmarnie złego i dobrego zarazem.
Co z tą fabułą The Phantom Pain? O niespełnionych oczekiwaniach słów kilka.
To dopiero jest granie! ...na instrumentach - poznajcie The Marcus Hedges Trend Orchestra
Kwarantanna, która obecnie panuje naokoło nas ma jedną zaletę (przynajmniej dla mnie), mogę w końcu spokojnie nadrobić komiksy, których parę się zebrało, podczas kiedy chłonęło się inne dobra popkultury.
Wii to bardzo ciekawy przypadek konsoli. Maszynka Nintedno odniosła spektakularny sukces po czym przepadła z rynku. Z obecnej perspektywy sprzęt ten kojarzony jest raczej ze szmelcem zalegającym w sklepowych koszach z grami za 5 złotych. Sprzęt którego nazwa może kojarzyć się z sikaniem doczekał się jednak kilku wybitnych gier. Dlatego też warto rzucić okiem jak przebiegała dekada Wii.
Usiądźcie moi mili, dzisiaj usłyszycie opowieść o talencie. A nawet o wielu talentach. Trochę jak w znanej wielu biblijnej przypowieści, ale wzbogaconej o element, który każdą historię czyni ciekawą. Smoki! Chcecie więcej? Proroctwa zbawiciela (…ale konsoli, nie ludzkości), nagłe zwroty akcji, w końcu tragiczna śmierć. Część z Was może być zaznajomiona z niektórymi aspektami tej opowieści, część być może miała sposobność brać w niej udział, jednak dla niektórych pozostaje ona obcą. A tytuł jej? LAIR.
Dobra. Blisko półtora dnia spędzone na gapieniu się w ścianę i odgadywaniu własnych odczuć, łącznie kilkadziesiąt minut wylewania swoich zachwytów i żalów ludziom nawet niezainteresowanym tematem, w końcu parę godzin oglądania podsumowań na youtube – tyle czasu po zakończeniu Metal Gear Solid V: The Phantom Pain zajęło mi wyrabianie sobie zdania o fabule magnum opus Kojimy. Ale przynajmniej jestem już w stanie wypowiedzieć się o niej, nie sprzeczając się sam ze sobą kilka razy w trakcie. Nie bez powodu jak dotąd piąty MGS jest uznawany za część, która mocno podzieliła fanów.
Ścieżki dźwiękowe z wielu gier, zwłaszcza tych zasługujących na miano kultowych, często i gęsto są odnawiane w lepszej jakości, lub całkowicie innej aranżacji od wielu lat. Jedna strona medalu to liczni pasjonaci na Youtube, którzy w warunkach domowych bawią się gitarami, syntezatorami dźwięku, czy nawet „degradują” niektóre kawałki do 8-bitów. Druga strona to zespoły profesjonalistów, najczęściej całe orkiestry, odwalające kawał imponującej roboty przy każdym na nowo zagranym utworze. Z ciekawszych inicjatyw mógłbym wymienić albumy Distant Worlds i koncerty o tej samej nazwie, które skupiają się na muzyce z serii Final Fantasy, a także koncerty Video Games Live, gdzie już bawią się z wszelkimi klasykami gier. Teraz jednak trafiłem na nieznaną (jeszcze) perełkę – niby orkiestra, ale jeszcze bez występów przed publicznością, powoli walcząca o popularność. Jeśli utrzymają obecny poziom, nie będzie to ciężka walka.
Zawsze kiedy rozmawiam z kimś o anime, uwielbiam skupiać się na ambitnych tytułach – w stylu Death Note, ostatnio oglądanego Psycho – Pass, starszego Triguna i im podobnych, gdzie fabuła, czy też projekt świata zasługują na naprawdę dużą pochwałę i spokojnie sprawdziłyby się jako podstawa dla innego medium. Udowodnić komuś nieobeznanemu z anime w rozmowie, że japońszczyzna też jest strawna, to budujące na duchu osiągnięcie. Czy Gurren Lagann - czy też Tengen Toppa Gurren Lagann, gdy bawimy się w pełne nazwy - nadaje się do nawracania duszyczek? Definitywnie nie. Posiada wszystkie te cechy, przez które wielu ludzi postrzega anime jako rozrywkę dla dzieci (ew. nerdów, jeśli mamy do czynienia z opinią kogoś bardziej wyrozumiałego). Ale wiecie co? Niech się wypchają swoim zdaniem, bo ten festiwal wariactwa ogląda się z wypiekami na twarzy.
Dwa różne zespoły, dwie różne wizje tematu i dwie co najmniej bardzo dobre gry. A wszystko jednak w ramach jednego tematu i tej samej historii. Oto marka The Darkness w świecie gier. Nie tak dawno miałem przyjemność nadrobić drugą część, która, choć diabelnie krótka, strasznie mi podeszła i na nowo rozbudziła zainteresowanie historią Jackiego Estacado. Nie żeby była cudowna w każdym calu, albo żeby idealnie się wpasowała w moje oczekiwania względem sequela The Darkness z 2007 roku. Cała rzecz w tym, jak bardzo ta przygoda różni się od poprzedniego występu ciemności, wciąż jednak pasując do tego uniwersum. I wciąż bawiąc.
Plan był jasny – co tydzień w piątek planowałem publikować artykuł traktujący o grach od strony teoretycznej. W zasadzie nic się nie zmieniło i w piątek pojawi się kolejny tekst, jednak wasze komentarze pod poprzednim uświadomiły mi, że warto na chwilę wrócić do fokalizacji i co nieco dopowiedzieć.
„Fokalizacja to związek pomiędzy „widzeniem”, agensem, który patrzy, i tym, co zostaje ujrzane. Ten stosunek stanowi komponent opowieści będącej zawartością tekstu narracyjnego: A mówi, że B widzi, co robi C.” – Tak można streścić problem fokalizacji, przytaczając słowa Mieke Bal. Zastanawiacie się, co z tego wynika dla gier? Zobaczmy!
Jeszcze nie tak dawno przerzucałem kartki „Opowieści ze świata Wiedźmina”, zastanawiając się, czy kiedyś dane mi będzie przeczytać coś w uniwersum wieśka wsparte naprawdę solidnym warsztatem pisarskim. Już nawet zakładałem, że będę musiał czekać na jakiegoś kontynuatora dzieła Sapkowskiego… A tu niespodzianka. Sam Andrzej, po zbywaniu wszystkich ciekawskich ogólnikami w stylu „może coś piszę, może nie, odczepcie się” wyskoczył z całkiem nową porcją przygód Geralta. Nietrudno się domyślić, że ja, jako wielki entuzjasta ogólnie pojętej twórczości Sapcia (no, może poza średnią „Żmiją”), i jeszcze większy maniak jeśli chodzi o samą postać białowłosego, na wieść o rychłej premierze wydarłem z portfela kasę i rozbiłem namiot pod księgarnią. Kilka dni później już byłem bogatszy o kolejną przeżytą z Geraltem przygodę, a teraz (z dużym opóźnieniem, za które Was przepraszam) wzbogacam się o przemyślenia.