Powrót Sayi pociąga za sobą spotkanie z depczącą jej po piętach yakuzą. Helmut w poszukiwaniu satysfakcji za śmierć Petry wybiera się na sodomiczną orgię w jej rodzinnych stronach. Tymczasem całe King's Dominion spotyka się na imprezie u Stefano. To na niej nastoletnia chuć, mordercze zapędy, dawne urazy i nowe zdrady zmieszają się w ognisty koktajl, który zatopi arenę zdarzeń w piekielnej pożodze.
Po narkotycznym tripie i wielkiej ucieczce Sayi zainicjowanej przez zdrajcę Quana docieramy do sedna tomu. Marcus wraz z resztą paczki wraca do King's Dominion. Mistrz Lin, wbrew oczekiwaniom, wita go z otwartymi ramionami. Dawne szczury zyskały coś, czego nigdy by się nie spodziewały – renomę. Tylko czy w szkole morderców dobrze jest zwracać na siebie uwagę?
Gdy tajemnica Marcusa zostaje odkryta, a jego kryjówka zdemaskowana robi się naprawdę gorąco. Nim się obejrzymy ma przeciwko sobie przekupnych gliniarzy, elitarny oddział cyngli jakuzy i kolegów ze szkoły zabójców. Nie będzie łatwo wyjść z tego cało, a kluczem do przetrwania mogą okazać się niespodziewane sojusze.
Poprzedni tom sporo namieszał - wprowadził cały szereg bohaterów. Nowy rocznik można było odebrać jako swoisty reset serii. W szóstce powraca stara gwardia, a historia bynajmniej nie zwalnia przez to tempa.
Nowy rok szkolny wpuszcza do powieści Remendera sporo świeżego powietrza. Powietrza, które przy okazji na nowo roznieca ogień pochłaniając czytelnika bezkompromisową dynamiką i zjawiskową jazdą po bandzie (!)
W szkole zabójców nie ma lekko. Wrogowie czają się na każdym kroku, a o wypadek przy nauce nie trudno. To jednak nic w porównaniu z sytuacją, w której wszyscy uczniowie próbują cię dopaść. Tymczasem Marcus nadępnął na niejeden odcisk jeszcze zanim dyrektor ogłosił początek wielkiego polowania na pierwszoroczniaków...
To już przeszło dwa lata odkąd w naszę ręce trafił pierwszy tomik z czwórką dziewczyn przemierzającą czasoprzestrzeń. Fioletowo – różowa konwencja, sympatyczne charaktery i solidna intryga sprawiają, że seria jaskrawo wyróżnia się na tle innych. Czas zadać pytanie: czy spełnia pokładane nadzieje i kończy tak dobrze jak się zaczęła?
Trwająca przez ostatnie lata moda na klimaty retro sprawiła, że umieszczanie czasu akcji swojego filmu czy serialu w latach 80-tych wydaje się być pójściem na łatwiznę. To odpowiednik piksel artu w grach - często taki styl ma tuszować niedostatki budżetowe albo małe doświadczenie twórcy. Na pierwszy rzut oka film Lato'84, który niedawno pojawił się w ofercie HBO Go, wydaje się właśnie taką oczywistą, pozbawioną oryginalności papką - wymieszano tu Goonies, Stranger Things, Halloween i masę innych znanych produkcji.
Co prawda Lato '84 zdecydowanie nie jest produkcją bez wad, ale na szczęście daleko jej od bycia bezduszną kalkulacją na zdobycie jak najszerszej widowni. Dzieło ekipy podpisującej się RKSS (to trójka filmowców z Kanady, którzy wcześniej zrobili inny retro-film Turbo Kid) ma na tyle dużo serca i uroku, że ogląda się je z przyjemnością.
Czwórka młodych dziewczyn rozwozi gazety na amerykańskiej prowincji, gdy nagle niebo staje się różowe, wylatują z niego wielkie dinozaury, a grupa zamaskowanych kosmitów porywa jedną z nich statkiem podróżującym w czasie…
Jesteście jednymi z tych widzów, którzy pytają swoich znajomych czy obejrzeli już nowe Stranger Things? A może inni Was ciągle o to pytają? Tak czy siak, od premiery drugiej części niespodziewanego hitu ze stajni Netflix minęły już ponad 2 tygodnie i wielu obejrzało całość więcej niż raz, więc mogę bez obaw zaprosić do lektury. Bo będą spoilery wielkie, jak nowy antagonista utkany z cieni. Du du du duuu!
Latem 2016 roku na Netfliksie znienacka pojawiło się coś z logotypem natychmiastowo kojarzącym się z latami 80-tymi i powieściami Stephena Kinga. Wystarczyło kilka dni, by wszystkie internety zrobiły się czerwone z ekscytacji. Stranger Things to nowa, niezwykła, nostalgiczna podróż, która nie tylko pożycza z innych dzieł popkultury, ale dokłada też coś od siebie. I zaczęło się. "Czy widziałeś już Stranger Things? Nie? No to musisz obejrzeć!".