Czas nie stoi w miejscu. Wraz z jego upływem zmienia się wiele aspektów ludzkiego życia: technologie, obyczaje, polityka, relacje społeczne. Permanentna zmiana, nieodzowna właściwość tego świata, nie omija także całej branży rozrywkowej.
Przyglądając się rozwojowi współczesnej popkultury, można zauważyć coraz wyraźniejszy romans X muzy z szeroko rozumianym światem gier wideo. Znakiem czasów stały się adaptacje filmowe popularnych gier i wirtualne odpowiedniki kinowych hitów. Coraz mocniej zacieśniają się relacje między tymi dwoma gigantami współczesnej rozrywki, stopniowo jedno staje się odzwierciedleniem drugiego. Początkowo proces ten przebiegał jednostronnie, gdyż w czasie produkcji pierwszych gier, kino od kilkudziesięciu lat było już intratnym biznesem. Dziś bogactwo wzajemnych inspiracji jest z jednym z najciekawszych zjawisk w świecie sztuk audiowizualnych. Musiało jednak minąć sporo czasu nim filmowcy po raz pierwszy dostrzegli drzemiący w grach wideo potencjał artystyczny.
Wiecie jak to jest... Krucho z kasą, kredyty depczą po piętach kolejnymi terminami spłat, więc człowiek nie marudzi, tylko bierze pracę jak leci.
Tak trafiłem na ogłoszenie w miejscowej gazecie. Poszukiwali, odważnego, odpornego na stres człowieka z dużą tolerancją na rzeczy nadprzyrodzone. Pomyślałem, co to dla mnie? Mieszkałem kilka lat w akademiku. Cuda były tam na porządku dziennym. Zgłosiłem się i niemal od ręki zostałem przyjęty na stanowisko Pogromcy.
Egranizacje są stare jak rynek gier komputerowych, choć z ich popularnością różnie bywało. Tak samo jak z jakością. Bywały egranizacje lepsze, takie jak Chronicles of Riddick, i często też bardzo słabe - najtrafniejszym przykładem jest tu ET. Istnieje też kategoria gier, którym do egranizacji brakuje tylko licencji filmu. Postaram się przybliżyć najlepsze przykłady takich „fałszywych” prób przeniesienia filmu na ekrany konsol i komputerów.
Używając słowa egranizacja narażamy się na dawkę słów, niekoniecznie cenzuralnych, od przeciętnego człowieka, który wytknąć nam musi, iż nie umiemy wypowiadać literki „k” dodając jednocześnie słowo na tęże spółgłoskę. Dla gracza jednak, nawet niedzielnego, słowo to jest już bardziej znane i budzi różne emocje. Z jednej strony kojarzy się ze stosunkowo słabymi grami wypuszczanymi na fali sławy płynącej wraz z filmem i często te produkcje wychodzą równo z premierą lub tuż przed nią, aby widz po oglądnięciu w kinie był „na świeżo” i ewentualnie nie sprawdził, czy gra do grania się nadaje. Z drugiej strony wymienić idzie też kilka tytułów, które oprócz powiązania z kinematografią, mają także swój wkład w scenę gejmingową, choć, niestety raczej nie zdarzają się perełki, na myśl o których, widzielibyśmy przede wszystkim grę zamiast filmu będącego jego pierwowzorem. Dziś przyjrzymy się kilku produkcjom pozwalającym w większym lub mniejszym stopniu zagrać w film. Czy te gry są to dobre czy złe, ciężko ocenić. Każdy ma swój gust, jednakże na pewno te, przeze mnie wymienione, są godne polecenia.
Godzilla na PlayStation 4 wylądowała. Efekt jest zgodny z przypuszczeniami, jest słabo, brzydko i niezbyt miodnie. Bandai Namco znowu więc wydało tytuł na popularnej i mającej tysiące fanów licencji, który zrobiony jest przeciętnie, zbiera średnie noty i ma tyle samo wad co zalet. W takich chwilach człowiek zaczyna przyglądać się dokładniej wydawcy z Japonii i analizować jego posunięcia. Trudno jednoznacznie ocenić pracę tego wydawcy, który od kilku lat próbuje z lepszym lub gorszym skutkiem usatysfakcjonować fanów takich serii, jak Dragon Ball, Digimon, One Piece, Power Rangers czy właśnie Godzilla.
Filmowy 2013 rok rozpocząłem kuriozalnie, bo oglądając Resident Evil: Retrybucja. Co rusz łapiąc się za głowę wytrzymałem 90 minut bezmyślnej jatki i jako fan uniwersum w pełni zgadzam się z wystawioną przez eJaya jakiś czas temu oceną. Muszę jednak przy tym przyznać, że obserwując kolejne sceny z udziałem Alice i jej kompanów zacząłem żałować, że nikt tej produkcji nie przerobi na grę.
Od razu zaznaczam przy tym, że nie chciałbym, aby taka „egranizacja” stała się akurat kolejną odsłoną Resident Evil. Bardziej widziałbym to w formie spin-offa, którego akcja tylko rozgrywa się w znanym uniwersum. Z drugiej strony, Capcom i tak powoli zmierza w kierunku, który obrali filmowcy, więc większość miłośników serii chyba jest przygotowana i na taki tytuł...
Egranizacja to termin wciąż obcy wielu z nas. To przekład nie tylko filmów, ale i m.in. książek na postać gry komputerowej / konsolowej. Tak naprawdę jednak zarówno egranizacje filmów czy powieści albo na odwrót – ekranizacje gier zazwyczaj kojarzą nam się z tandetą, zmarnowanym potencjałem i porażką na całej linii, w której wspólny wydaje się tylko tytuł i postacie (z nazwy, bo ich wygląd często też odbiega wyraźnie od pierwowzoru). Dlaczego tak się dzieje i czy to znaczy, że egranizacje są skazane na porażkę? Nie, na szczęście nie jest tak źle, by nie mogło być gorzej. Zachęcam zatem do przebrnięcia przez niektóre z ważniejszych egranizacji i poznania odpowiedzi na dręczące nas pytania.
Wspominałem jakiś czas temu o swoich odczuciach po zabawie z King Kongiem. Pora na ostateczny werdykt. Czy Ubisoft stworzył jeden z najlepszych projektów na filmowej licencji w ostatniej dekadzie?
Założenie było bardzo mądre i do dzisiaj jest chwalone przez wielu. Ludzie i gracze najbardziej interesowali się samą postacią gigantycznego goryla, więc trzeba było im ją dać. Co jednak można zrobić z taką postacią, która przecież dominuje nad fauną i florą całej wyspy? Aby nie popaść w monotonie i nie przygotować bezmózgiej i krótkiej zabawki postanowiono dodać do zestawu człowieka, walczącego o przetrwanie na wyspie Jacka Driscolla. Miks okazał się strzałem w dziesiątkę.
Tak jak pisałem w jednym z poprzednich artykułów, to właśnie kreowany przez Adriena Brody’ego scenarzysta gra tutaj pierwsze skrzypce i podnosi jakość całego tytułu. Autorzy postarali się i wykorzystali pomysły filmowców do stworzenia odpowiedniej atmosfery i ciekawego systemu. Liniowe poziomy nie przeszkadzają, bo budowany przez skrypty i oprawę klimat wciąga. Przez poziomy przemyka się z radością, czekając na kolejne niespodzianki. Nieoczekiwanie, prostą metodą osiągnięto znakomite rezultaty.