Moje wrażenia z pierwszego epizodu Minecraft: Story Mode
Jak zarwałem nockę w... właśnie, co to w ogóle jest?
O nowym typie gier nieśmiertelnych w biznesowym tego słowa znaczeniu.
Sklonować pomysł, osiągnąć sukces i uciec, czyli nowa recepta na sukces.
WeekEnd #2 - Najważniejsze wydarzenia tygodnia ze świata gier
7 Days to Die – Minecraft i zombie nigdy za dużo?
Choć od dawna podobały mi się założenia epizodycznych produkcji od Telltale Games, nigdy nie skusiłem się na zakup żadnej z wydawanych przez nich serii. Wiązało się to głównie z nienajszczęśliwszym doborem licencji na bazie których tworzyli kolejne gry: nigdy nie byłem fanem zombie, nie mogłem wczuć się w klimat Fables, Grę o Tron mam w nosie, natomiast jeśli chodzi o Borderlands, to jestem zagorzałym krytykiem gier noszących tę nazwę. Z tego całego “motłochu” do Minecrafta było mi chyba najbliżej i między innymi dlatego to nim zainteresowałem się na premierę pierwszego epizodu.
Patrząc na zegarek w momencie pisania tego wstępu, widzę godzinę 2:15 i jestem świeżo po zaliczeniu odcinka zatytułowanego “The Order of the Stone”. I mój Boże, jakie to było dobre!
Skłamałbym pisząc, że rzadko zdarza mi się grać po nocach. Ta pora jest dla mnie najodpowiedniejsza, biorąc nawet pod uwagę oczywiste konsekwencje. Towarzyszący spokój, cisza i ciemność pozwalają zagłębić się w cokolwiek właśnie właśnie robimy, ale nie zawsze zdarza się wsiąknąć w jedną produkcję na kilka godzin. Zwłaszcza tak mało dopracowaną, skąpą i ograniczoną. Unturned się jednak udało.
Czasy się zmieniają, więc modyfikacji ulega także cały rynek gier, który kiedyś składał się tylko i wyłącznie z pudełkowych wydań, o których często mało się w ogóle słyszało. Pamiętam też, że jednym z niewielu legalnych źródeł gier były późniejsze czasopisma, które kusiły dodaną płytą CD, a potem nawet DVD, zawierającą najczęściej po jednej wersji gry pełnej, oraz parę dodatków w postaci wersji demonstracyjnych czy tapet. Kiedyś takie coś potrafiło strasznie cieszyć...
Żyjemy w erze internetu. Wszystko, co znajduje się na tym świecie, jest w internecie. Jego globalizacja, wszechobecność i niezbędność, w przypadku gier wideo nie jest według mnie jednak zaletą. To spora wada, na której korzystają twórcy, tworząc produkcje jeszcze nie zakończone, a już rozprowadzane drogą cyfrową.
To już ostatni dzień tygodnia, czas więc sprawdzić najciekawsze informacje, jakie pojawiły się w ciągu ostatnich siedmiu dni. Występują: Uwe Boll i jego głupi pomysł, ośmioletni chłopiec opętany przez gry komputerowe, GTA V i jego kuzyn Saint's Row 3, pan Minecraft, zzieleniały Gabe Newell, słynna Ouya oraz Fallout Online.
Można by jednym słowem rzec – sztampa. Można by nawet zarzucić totalny brak kreatywności czy oryginalności. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że to tylko skok na kasę wykorzystujący falę zainteresowania tematem. Można, ale zawsze jest też druga strona medalu. Tym wpisem po krótce chciałbym przedstawić produkcję dumnie poszerzającą swe grono graczy pod tajemniczą nazwą 7 Days to Die.
Ostatnio, natchnięty obejrzanym pod wieczór streamem z gry WarZ, snułem trochę własnych wniosków na temat DayZ, jednego z przedstawicieli popularnego ostatnimi czasy nurtu sandboxowego. Wnioski, nie idące zbyt daleko oraz nie będące warte szczególnego uznania, przedstawiam w tym wpisie opierając się na przykładzie gry wspomnianej wyżej.
Raz na jakiś czas przychodzi taki moment, iż biadolę, jakom żyw, że branża gier video zatrzymała się w miejscu i w ogóle 2012 is coming. Dlatego moją ostoją stały się swego czasu planszówki, gdzie odnalazłem swoją niszę, po cichu marząc, by przenieść ich elementy na ekran monitora. Zdaje się więc, że jakaś siła wyższa postanowiła wysłuchać prośby i uraczyła mnie, aż dwoma tytułami - są to kolejno Scrolls oraz Card Hunter.
Niezależnych gier polegających na kopaniu w ziemi, pozyskiwaniu surowców i wznoszeniu różnorakich konstrukcji mnoży się ostatnio coraz więcej. 18 listopada miała miejsce premiera najgłośniejszej z nich, czyli Minecrafta – prawdopodobnie pierwszej produkcji w historii, która odniosła tak wielki i długotrwały sukces pozostając we wciąż przedłużającym się procesie produkcji. Notch nie wymyślił jednak swojego hitu od podstaw, o czym pisałem w tekście „O podróbkach Minecrafta” – inspirował się bowiem grą Infiniminer. Geneza gatunku sięga jednak dużo głębiej, a dziś przyjrzę się jednej z produkcji, która miała swój wkład w jego rozwój. Dwarf Fortress to połączenie strategii, gry ekonomicznej i symulatora życia umiejscowione w realiach fantasy.
W ósmym przeglądzie wieści ze świata gier niezależnych mówię o paru dużych hitach (premiera MineCrafta!) i zupełnie nowych tytułach (genialny Abobo’s Big Adventure). W tekście znajdziecie także informacje o paru ciekawych pecetowych debiutach (Wizorb, Rochard) oraz dwóch zupełnie darmowych grach (Silver Lining 4 i Nitronic Rush). Zapraszam!