Czekałem na ten film. Jako fan Marvela, który wciągnął się w czytanie komiksów dzięki filmom, miałem wielkie nadzieje, że obok MCU wyrośnie drugi moloch i dobre, superbohaterskie kino zdominuje najbliższe lata. Dodatkowo, byłem jedną z osób, którym mimo kretyńskiego scenariusza przypadł do gustu poprzedni film o Supermanie - Człowiek ze Stali. Kiedy więc internet zalała fala fatalnych ocen, a Ben Affleck przyczynił się do powstania nowego memu (“I agree”), poczułem niesmak i pewne wewnętrzne przeczucie, że Warner i DC muszą się jeszcze wiele nauczyć zanim dogonią Marvela. W związku z powyższym, niezwykle trudno było mi się wybrać do kina z otwartym umysłem. Rozpocząłem oglądanie oczekując najgorszego.
Dałem sobie spokój po pierwszej scenie…
W swoich komiksowych łowach staram się zarzucić kolekcjonerskie sieci jak najszerzej, sprawdzić możliwie wielu bohaterów jakich znam i lubię, by na przyszłość wiedzieć co jest warte dalszego czytania, a co niekoniecznie. Wiąże się to z istnym potokiem jedynek i niekiedy jednorazowymi spotkaniami z niektórymi postaciami. W tym przypadku zaliczyłem właśnie taką znajomość, choć niekoniecznie z tym tytułem który przyszedłby wam na myśl w pierwszej kolejności.