Brytyjska edycja Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela przekroczyła drugą sześćdziesiątkę, jednak numer sto dwudziesty, wbrew wcześniejszym założeniom, nie okazał się ostatnim. Tak jak numery 1-60 skupiały się na przeprowadzeniu nas przez “erę Bendisa” przy Avengers, a pozycje 61-120 koncentrują się na większych starociach, tak kolejne albumy (w założeniach 120-150) w całości będą się składać z pozycji z Marvel Now! Gdy fani komiksu w Polsce słyszą hasło “Marvel Now”, myślą “Egmont”, co wiąże się oczywiście z faktem, że to wydawnictwo zajmuje się publikowaniem komiksów Marvela ze słynnej inicjatywy z 2012 roku. Z tego właśnie powodu plany Hachette tworzą nam ciekawą sytuację na polskim rynku.
Zaznaczam na wstępie - info o kontynuacji kolekcji pochodzi z wydania brytyjskiego, podczas gdy w polskiej serii potwierdzono póki co 120 numerów. Zajmiemy się tu teoretyczną sytuacją jaka miałaby miejsce, gdyby Hachette zdecydowało się przedłużyć WKKM i u nas.
Istnieją tysiące ciekawych superbohaterów/antybohaterów/villainów. Przekłada się to na miliony komiksów o ich przygodach, ale mnie zainteresował właśnie Deathstroke. Fascynowała mnie ta postać odkąd ją ujrzałem po raz pierwszy (w bijatyce MK vs DCU), a dziś kupuję cokolwiek z nim znajdę, wyczekuję na zeszyty jego serii i wypatruję na horyzoncie jego “odrodzenia” w aktualnie wydawanej inicjatywie DC Rebirth. W tym wpisie poświęcę trochę miejsca na opisanie moich wrażeń z kończącej się serii pisanej przez Tony’ego S. Daniela i Jamesa Bonny’ego.
A skąd mogę wiedzieć? To dopiero 4 zeszyty! Faktem jednak pozostaje, że każdy numer jest gorszy od poprzedniego, a główna seria ciągnie za sobą gnijący ślad psujący inne serie jakich dotknie, a najlepszy scenarzysta świata (TAK, TO IRONIA!) Brian Michael Bendis chyba zamknął się w jakiejś samotni, napisał co mu się podobało i ktoś to puścił bez żadnego nadzoru.
Spoilerów na pęczki! Tylko co z tego? I tak odradzam czytanie tych komiksów!