Deathstroke - zakończył się vol. 3 - AleX One X - 4 sierpnia 2016

Deathstroke - zakończył się vol. 3

Istnieją tysiące ciekawych superbohaterów/antybohaterów/villainów. Przekłada się to na miliony komiksów o ich przygodach, ale mnie zainteresował właśnie Deathstroke. Fascynowała mnie ta postać odkąd ją ujrzałem po raz pierwszy (w bijatyce MK vs DCU), a dziś kupuję cokolwiek z nim znajdę, wyczekuję na zeszyty jego serii i wypatruję na horyzoncie jego “odrodzenia” w aktualnie wydawanej inicjatywie DC Rebirth. W tym wpisie poświęcę trochę miejsca na opisanie moich wrażeń z kończącej się serii pisanej przez Tony’ego S. Daniela i Jamesa Bonny’ego.

Moją sympatię do Slade’a Wilsona ciężko wyjaśnić. Jest to zimnokrwisty morderca, typowy villain, najemnik zabijający za pieniądze, postać którą teoretycznie ciężko polubić. Jednak szybko zdałem sobie sprawę, że od lat w grach tworzyłem postacie wyglądające jak Deathstroke bez maski. Że w takich Champions Online, czy DC Universe Online moi bohaterowie dzielili ze Sladem prawie wszystkie charakterystyczne cechy. Że pan Wilson ściskający swoją przerażoną córkę i mówiący “Daddy’s here” rusza mnie dużo bardziej, niż mało przyziemne dramaty bardziej ikonicznych bohaterów. Ustalmy na tę chwilę, że przekonuje mnie kreacja najemnika-mordercy, którego nienawidzą własne dzieci, a który doskonale rozumie powody tej niechęci.

99% kadrów ze Sladem można podpisać "Jestem za#$%&ty!"

Wziąłem się za czytanie serii oznaczanej jako vol 3 w ramach New 52 (jest to druga seria z N52), która zaczyna się od story arcu “Gods of War”, który pisał Tony S. Daniel. Nie znoszę tego wprowadzenia. Zaczynałem te zeszyty trzy razy, zanim mnie naprawdę chwyciło. Nie ogarniałem motywu z wymłodnieniem Slade’a, z jego znajomymi którzy chcą go zabić, ani z tajemniczym zamkiem. Częściowo jest to moja wina, bo powinienem zacząć od wcześniejszych przygód Deathstroke’a, ale motyw z regeneracją pana Wilsona wyskoczył kompletnie z tyłka i nawet teraz, po zakończeniu serii, nie wiem czemu to miało służyć. Ot, teraz Slade będzie młody. I bach, teraz zacznie się starzeć… Ta pierwsza historia ma jakieś fajne założenia, bo mamy tu motyw rodziny Deathstroke’a, grzebania w umysłach, oraz potrójnych intryg, jednak ostatecznie uznaję ją za przekombinowaną i może podczas ponownego czytania lepiej ogarnę co tam się działo. Zarysowano tu relacje z dziećmi Slade’a, przez co w dalszej historii będę się lepiej identyfikował z tym cynicznym mordercą. Rozwiązanie całej intrygi związanej z ojcem bohatera było zbyt proste i za bardzo pomógł tu Jericho. Generalnie jest to najmniej lubiana przeze mnie część tej serii, ale sam Deathstroke utrzymał mnie przy swoim tytule.

Ktoś zadecydował, że Slade będzie w tym runie młody. Tak po prostu. Czekałem na jakąś intrygę z tym związaną, ale żadnej nie było. Dziwne było oglądanie bohatera obok jego dzieci, gdy wszyscy wyglądali jak rówieśnicy. Oczywiście na koniec zaczął się znów starzeć...

Dalej jest znacznie lepiej. Kolejna historia zapomina o rodzinie Slade’a i przenosi nas na Themyscirę, czyli rodzinną wyspę Amazonek. Jest to zupełnie inne środowisko, do którego bohater kompletnie nie pasuje. Najemnicy, zabójcy, bojówki wojskowe… tego tu nie ma. Są za to bogowie, mitologia Olimpu i magiczny oręż jakim włada Deathstroke. Początek zupełnie kupił mnie przez sam pomysł: nasz najemnik dostaje zlecenie zabójstwa tytana! To zupełnie nie jego liga, więc jakim kozakiem trzeba być by się tego podjąć. Jest ten magiczny oręż, jednak trzeba mieć jaja by porwać się na boga, Wonder Woman, czy samego Supermana. Historia jest niezwykle prosta, bo Slade zostaje wplątany w boską intrygę i nieumyślnie uwalnia złego Tytana, co sprowadza istną rzeź na Themyscirę i zagrożenie dla świata. Deathstroke bierze odpowiedzialność za swoje czyny i zobowiązuje się dokończyć dzieła. W skład tej historii wchodzi Annual gdzie wraca motyw dzieci Wilsona, o których wciąż czyta mi się sympatycznie. Po prostu nie potrafię nie wczuć się w sytuację ojca panikującego gdy armia uzbrojonych drabów wchodzi na plac, gdzie przebywają jego dzieci (to jakaś halucynacja, czy coś). Historia “Godkiller” jest świetnym urozmaiceniem w tej serii, idealnym przerywnikiem od codzienności Deathstroke’a. Niestety tą historię trapią liczne debilizmy, które będą się trafiać coraz częściej, gdy współautor James Bonny przejmie pisanie dalszego scenariusza. Nie wiem czy to jest z nim związane, ale widzę taką zależność. Intryga stojąca za wrobieniem bohatera sprowadza się do “Bogowi się nudziło”. Magiczny oręż, którym Slade nauczył się władać i o którym zaczął myśleć “Fajnie byłoby go zatrzymać”, zostaje mu odebrany na koniec, by przypadkiem nie zmienić jego status quo za bardzo. A wszystko przebija sama końcówka, gdy autor uznaje, że najemnik już zbyt długo cieszył się dwojgiem oczu więc na sam koniec trzeba go zmusić do złożenia “ofiary krwi”. Ostatni kard tak bardzo wybija z klimatu, że do dziś nie mogę uwierzyć, że ktoś to zaakceptował.

Deathstroke kontra tytan Lapetus. Jak zarąbistym trzeba być by się na coś takiego porwać?

Dalej serię coraz bardziej przejmuje James Bonny i zeszyty 11-20 są praktycznie jedną historią, która ze względów objętościowych została rozbita na dwa tomy (pierwszy ma premierę 10 sierpnia). Jest to przekombinowana, niepotrzebna i nieudolna opowieść o Deathstroke’u poszukującym tajemniczego przeciwnika, który zagraża życiu jego córki. Niestety razem z bohaterem tego antagonisty szuka też scenarzysta, bo co raz zmienia się obiekt zainteresowania Slade’a. Najpierw mamy logiczne nawiązanie do początków tej serii i team-upu z Harley Quinn, więc historia zdaje się kręcić wokół Suicide Squad. Później jednak trafiamy do Lexcorpu, który to epizod jest najzwyklejszym w świecie, nic nie wnoszącym, zapychaczem. Gdy w końcu pojawia się postać stojąca za wszystkim, szybko okazuje się, że (po pierwsze) nad nim stoi jakaś niemająca sensu organizacja, że (po drugie) prawdziwym kłopotem okazuje zdrada z najbliższych kręgów Deathstroke’a, oraz że (po trzecie) w całą historię zaplątuje się Ra’s al Ghul. Efekt był taki, że na sam koniec scenarzysta i ja mieliśmy zupełnie rozbieżne pojęcie o tym, kogo właściwie bohater chce dorwać. Slade patroszy osobę którą sobie umyślał Bonny, a ktoś kto w moich oczach urósł do roli “głównego złego” odchodzi bez szwanku. I trzy inne osoby też.

Druga połowa serii jest kiepska, nieudolnie pisana i pełna nic nie wnoszących elementów. I tak nie mogłem się oderwać...

Muszę tej historii poświęcić jeszcze jeden akapit, bo mimo wszystkich zarzutów jakie wylałem powyżej, dla mnie była jednak sympatyczna, a na kolejne zeszyty czekałem bardziej od czegokolwiek z Rebirth. Z pewnością jest temu winne moje fanbojstwo, bo serię zaczynałem jako sympatyk tej postaci, a kończyłem jako psychofan. Widzę wszystkie jej problemy. Że Deathstroke’a często ratują zbiegi okoliczności, albo postacie pojawiają się bez żadnej logiki. Widzę, że gościnne występy są wciskane często bez sensu, byle tylko wrzucić znaną postać na okładkę obok Slade’a. Widzę, że autora przerasta intryga, którą chce tu przedstawić. Mimo to wciąż miałem radochę z czytania o mojej ulubionej postaci postawionej w trudnej sytuacji. Epizod z armią Bizarro, pojedynek z Red Hoodem, trudny pakt z Ra’s al Ghulem. Czytanie narracji Deathstroke’a w tych trudnych i niespodziewanych momentach dostarczało tyle radochy dla fana ile powinno. Na koniec pada tekst “Ojej, zaczynasz się starzeć”, co można by spokojnie podmienić na “Wraca twój stary wygląd. Akurat na DC Rebirth”. I żeby to było jasne - nie mogę polecić tych komiksów. To co tu się dzieje od jedenastego zeszytu jest przykładem kiepskiej serii, którą ciężko czytać bez sympatii do głównego bohatera.

Jest świetny moment w tej historii, gdy Slade w duecie z Red Hoodem walczy z rewolwerowcem i Snakebitem, czyli człowiekiem-wężem. Przez dwa zeszyty z paneli wręcz wylewa się westernowy klimat.

Fascynuje mnie ilość team-upów i pojedynków jaką wciśnięto do tej serii. Deathstroke najpierw spotyka Harley Quinn, a później większość Suicide Squad. W pierwszym story arcu ma pojedynek z Batmanem, w drugim z Wonder Woman i Supermanem. Później pojawia się Lex Luthor (tak jakby), Bizarro, Red Hood, Ra’s al Ghul. Wszyscy pchają się na okładki, bo najwyraźniej Deathstroke potrzebuje marketingowego wsparcia. Nie wszystkie gościnne występy są tu potrzebne. Red Hood pojawia się bo “wynajęto go by zyskał na czasie”, a za chwilę po prostu sobie odchodzi. Z występu Batmana nie wynika nic, bo niby Harley wplątuje Slade’a w walkę z gackiem, ale zaraz po niej znów się kumplują. Swoją drogą to jeden z lepszych pojedynków, bo Deathstroke rozumie, że w walce bezpośredniej dostanie od Batmana po tyłku, więc wykorzystuje wszelkie swoje atuty by zyskać na czasie.

Praktycznie co drugi zeszyt mamy jakiś gościnny występ.

Wykorzystam trochę miejsca by w trzech zdaniach napisać o oprawie wizualnej całej serii: jest to estetyczny, nowoczesny styl, który mi bardzo odpowiada, a kolejne zeszyty są dość spójne jeśli chodzi o rysunki. Największy zarzut jaki mam to epizody rysowane przez Paolo Pantalenę - o ile Deathstroke zawsze wygląda cool, to postacie w ubraniach z miękkich materiałów wyglądają jakby też nosiły zbroję. Prawdopodobnie to kwestia nałożonych kolorów, ale trafia się to zawsze w zeszytach Pantaleny.

Kurtka i spodnie zrobione ze zbroi...

I jeszcze jeden akapit, bo pewien zeszyt zasłużył na trochę więcej miejsca. Jest to Deathstroke Annual #2, który zapewne powstał tylko dlatego, że cztery zeszyty (#17-20) to trochę mało jak na jednego trade’a. Odcinek specjalny dzieje się po zakończeniu serii, ale jest całkowicie odrębny i nie ma potrzeby czekać z jego lekturą do zaliczenia dwudziestego zeszytu. Jest to taka fajna, treściwa i zamknięta opowieść o karierze Deathstroke’a na usługach watażki w fikcyjnym afrykańskim państewku. Slade zdejmuje kolejne wskazane cele, ale sytuacja ulega skomplikowaniu gdy pojawia się konkurencja robiąca to samo dla przeciwnej strony. Ważnym elementem fabuły jest fakt, że żadnego ze stronnictw nie stać, by zapłacić swojemu zabójcy za zdjęcie tego drugiego. Nakręca to spiralę przemocy, która prowadzi do satysfakcjonujących zwrotów akcji i dającego do myślenia zwieńczenia. Jest to świetny materiał na adaptację jako solowy film o Deathstroke’u - jest samowystarczalny, zamknięty i sporo mówi o tym bohaterze. Marzenie fanboja.

Samodzielna historia "The Balkan" z Deathstroke Annual #2 to zamknięta, klimatyczna i fajnie napisana opowieść. Wraz z "Godkillerem" to najlepsza część całego vol.3.

Sympatycy Slade’a Wilsona stoją obecnie w rozkroku między jedną serią, a drugą. Wszyscy mają na czerwono zaznaczoną datę 10 sierpnia, gdy to wychodzi jego własny one shot z inicjatywy Rebirth. Pozostaje trzymać kciuki za Christophera Priesta, by zmazał to średnie wrażenie po tym co nakombinował Bonny.                                                                                                                                          


AleX One X
4 sierpnia 2016 - 07:51