Gdybyśmy chcieli to danie zamówić w jednej z włoskich trattorii, poprosilibyśmy o Tagliatelle con panna e salmone affumicato. Po polsku zaś oznacza to po prostu tagliatelle ze śmietaną i wędzonym łososiem. Przepis ten jest znany w mojej rodzinie od lat i nieustannie ewoluuje. Możemy użyć dowolnego włoskiego makaronu, jednak do tego sosu najbardziej pasuje tagliatelle bądź też farfalle. Samo przyrządzenie jest dziecinnie proste i trwa bardzo krótko. Dodam, że ten sos, jak zresztą większość sosów do makaronu, które robię, da się przyrządzić akurat w czasie, gdy pasta ugotuje się al dente. Tagliatelle al salmone dobre jest jako szybki obiad czy kolacja z dziewczyną przy świecach (nie zapomnijcie o winie!). Mnie smakuje nawet na zimno, po całej nocy w lodówce, na śniadanie.
W zeszły piątek pecetowa wersja Alana Wake’a pojawiła się na półkach sklepowych w całej Polsce. Dla mnie była to okazja, żeby przypomnieć sobie tę świetną produkcję, która była jednym z powodów, dla których zdecydowałem się na zakup swojej pierwszej stacjonarnej konsoli - Xboxa 360. Do niedawna był to exclusive, teraz pecetowcy również mogą się cieszyć Alanem. Niestety posiadacze PS3 w dalszym ciągu mogą obejść się smakiem. Rozgrywka była równie przyjemna jak za pierwszym razem. Udało mi się ukończyć grę ponownie, tym razem na najwyższym poziomie trudności, w wyniku czego powstała ta oto recenzja.
Wiem, że gracz jest z natury istotą leniwą. Wiem też, że nastały trudne czasy i oprócz wszystkich matur, kolokwiów, egzaminów i całorocznego urwania głowy w pracy - jesteśmy nękani coraz to gorętszymi premierami. Ostatnio na sklepowych półkach pojawiły się takie perełki jak Diablo III i nowy Max Payne, więc wątpię żeby ktokolwiek z nas miał czas pożywiać się czymś innym niż pizza i zupki chińskie. Osobiście sam najchętniej jadam to, co sam sobie przyrządzę, a że nie są to jakieś skomplikowane danie - z chęcią podzielę się z Wami moimi przepisami. Obiad na dziś: tortilla de pollo y queso, czyli po polsku tortilla z kurczakiem i serem.
Ultra Hard, Legendary, Nightmare, Insane - jak zwał tak zwał. Przed rozpoczęciem właściwej rozgrywki w większości współczesnych tytułów stajemy przed niełatwym wyborem poziomu trudności. Tajemnicą poliszynela jest to, że kiedyś na ogół gry były bardziej wymagające i nawet poziom Normal potrafił sprawić problemy niejednemu graczowi. Teraz czasy się zmieniły, nowe produkcje przechodzą się same, achievementy wpadają na konto nawet za samo odpalenie gry, celownik sam przykleja się do przeciwnika, a zdrowie regeneruje się bez żadnych apteczek. Wiele już zostało powiedziane na ten temat i nie będę się tu tym rozwodził. Gry są prostsze niż kiedyś i tyle. Na szczęście niemal zawsze mam do dyspozycji najwyższy poziom trudności, który wybieram z pewną obawą, ale też dziką satysfakcją. Znacie to uczucie?
15 maja to w tym roku dla wielu z nas data ważna nie tylko z powodu kolejnej rocznicy udanego wystrzelenia radzieckiej satelity Sputnik w kosmos. Tłum zebrany wczoraj na wrocławskim rynku był większy, niż oczekiwałem. Nic dziwnego, że wielu z nas chciało nabyć kolejną część gry Blizzarda w pierwszych minutach po premierze. Sam pewnie ustawiłbym się w kolejce, gdyby nie totalny brak wolnego czasu na granie w najbliższych tygodniach. Dzięki temu mogłem frywolnie pobiegać z aparatem tu i tam, a już dzisiaj mogę pokazać Wam pełną galerię.
Miałem styczność z kilkoma grami z gatunku MMORPG. Dla nie znających tematu (są tacy?), gry em em oł to pożeracze czasu, które tylko udają rasowe erpegi. Często spotykamy się w nich z questami typu „nie zalicz sesji”, „strać przyjaciół” czy „zostań ostatnim prawiczkiem w swoim mieście”. Na domiar złego, wątpliwa przyjemność grania w jedną grę na jednym serwerze z milionami innych troglodytów zaszytych w swoich norach często odbywa się kosztem pozbycia się całego kieszonkowego – miesiąc w miesiąc. Ciężko mi uwierzyć, że są jacyś ludzie, których naprawdę to kręci.