Co prawda nowy trailer Wiedźmina 3 ma już dwa tygodnie, ale emocje jeszcze nie ostygły. Pojawiające się tu i ówdzie dyskusje przekonały mnie w końcu, że warto opisać swoje wrażenia z wiedźmińskiego zwiastuna. Ale, jako że chyba wszystko poważne na jego temat zostało już powiedziane, to uznałem, że mój tekst będzie bardziej humorystyczny.
Chociaż jestem gorącym zwolennikiem cyfrowej dystrybucji, to jak każdy gracz-nałogowiec urodzony w ubiegłym stuleciu, mam na półce sporą kolekcję „pudełkowanych” tytułów. Czasem, w przypływie nostalgii lubię je nawet poprzeglądać, chociażby po to, żeby przypomnieć sobie czasy, kiedy wygląd okładki i tekst na odwrocie decydowały o tym, co się kupuje. Tym razem w moje ręce wpadł też Wiedźmin 2, kupiony chwilę przed tym, jak GoG zaczął sprzedawać nowe gry. I muszę przyznać, że jedno zdanie na odwrocie rozbawiło mnie niezmiernie.
Ab ovo…
Wszystko zaczęło się niecałe dwie dekady temu, w drugiej połowie lat 90. W tym czasie Akcja Wyborcza Solidarność świętowała zwycięstwo w wyborach parlamentarnych, nieświadoma jeszcze, że za jej rządów Polska pogrąży się w największym po 89 roku kryzysie gospodarczym, a za kilka lat aż 68% Polaków będzie twierdzić, że zmiany ustrojowe ostatniej dekady odbiły się negatywnie na jakości ich życia.
W latach 70. przemysł komputerowy nabierał coraz większego rozpędu. Lampy zostały wyparte przez tranzystory, które z kolei ulegały miniaturyzacji i były łączone w mikroprocesory, zdolne mieścić tysiące elementów w obudowie rozmiarów ziarna fasoli. Komputery wreszcie przestały zajmować całą salę, i chociaż wciąż nie dało się ich postawić na blacie biurka, to dało się je pomieścić w szafie, którą można by ustawić na przykład w sali barowej czy kawiarni.
Zastanawialiście się kiedykolwiek, czemu tyle scenariuszy w grach różni się tylko szczegółami, a przy bliższych oględzinach razi wtórnością? Czemu niezliczone zastępy bohaterów budzą się z amnezją? Ten tekst odpowie na wasze pytania.
Jacket ostrożnie wsunął wojskowy nóż pod drzwi do mieszkania i spojrzał na sylwetki malujące się na wypolerowanym ostrzu. Trzy osoby. Tak jak mówił głos w słuchawce. Dwóch kręci się po pokoju, jeden siedzi i chyba ogląda telewizje. Najbezpieczniej założyć, że wszyscy mają broń.
Na ten piątek planowałem opisać pewien film, ale w międzyczasie moją uwagę zwróciło coś innego, czym mam ochotę się z Wami podzielić. Chodzi o raczej nieznaną u nas serię Firefly. Co wyszło, kiedy Joss Whedon, legendarny amerykański reżyser i scenarzysta, odpowiedzialny między innymi za Buffy, Angel (u nas przetłumaczony na kiczowato brzmiącego Anioła ciemności), Toy Story (jako scenarzysta), a ostatnio Avengers (reżyseria i scenariusz), postanowił zrealizować swoje odwieczne marzenie i nakręcić serial science fiction? Kliknijcie „zobacz więcej”, a prawda będzie wam objawiona.
Zapewne każdemu w swoim czasie zdarzyło się usłyszeć od rodziców czy dziadków, że „te gry to tylko o strzelaniu są”. I chociaż trudno to przyznać, patrząc z perspektywy czasu, mają rację. Wiem, wiem – są piękne baśnie w rodzaju The Longest Journey, są Simsy i takie tam… Ale spójrzcie na półkę – jaką część Waszej kolekcji stanowią tytuły skupiające się na osobistej eksterminacji przeciwników albo pośrednim kierowaniu taką eksterminacją, a ile stanowi reszta? No właśnie.
Jako, że to pierwsza część nowego cyklu, myślę, że najlepiej będzie zacząć od tego, z czym to się je. Odpowiem: To zależy. Konserwatyści najpewniej powiedzą „z popcornem”, bo to jednak cykl o filmach. Tak, nie przesłyszeliście się - to jest cykl o filmach. Nie sami grami człowiek żyje, bo mimo wszystko to nie jest pełnoprawna dziedzina sztuki.
*see what I did there?
Wakacje coraz bliżej, a pierwsza fala dużych premier za nami. Biznesowe molochy skryły się w swoich jaskiniach, gdzie zbierają siły do dalszej walki. Prasa branżowa z braku laku debatuje nad podobieństwem Ellen Page do głównej bohaterki Last of Us. Z cienia wychodzą za to produkcje niezależne, korzystając z chwilowej nieobecności większych drapieżników. W związku z tym, dziś i ten felieton będzie o czymś trochę bardziej niszowym.
Żyjemy w trudnych czasach. Nie dlatego, że na kontynencie co chwila ścierają się ze sobą światowe mocarstwa, jak miało to miejsce jeszcze za życia naszych dziadków. Nie dlatego, że wolność jest dobrem reglamentowanym, jak za czasów naszych rodziców. Nasze czasy są trudne właśnie dlatego, że żadna z tych rzeczy nie stanowi już problemu.
Teraz, kiedy premierowe szaleństwo trochę ostygło, można powiedzieć bez obaw: Nowy Bioshock był dobrą grą. Miał swoje wady, niektóre dość znaczące, ale wciąż był dobrą grą. Jednakże to, czym przede wszystkim zyskał sobie moją sympatię, ma mniej wspólnego z samym tytułem, a więcej z sytuacją w branży.