Poszukiwacze zaginionych taśm #1 - Drive - dziki - 28 czerwca 2013

Poszukiwacze zaginionych taśm #1 - Drive

Jako, że to pierwsza część nowego cyklu, myślę, że najlepiej będzie zacząć od tego, z czym to się je. Odpowiem: To zależy. Konserwatyści najpewniej powiedzą „z popcornem”, bo to jednak cykl o filmach. Tak, nie przesłyszeliście się - to  jest cykl o filmach. Nie sami grami człowiek żyje, bo mimo wszystko to nie jest pełnoprawna dziedzina sztuki.

Pomijając pierwszy wpis, teksty z tego cyklu będą krótsze niż pozostałe i pojawi się w nich coś pomiędzy mini-recenzjami a zajawkami mniej znanych, ale moim zdaniem godnych uwagi filmów. Myślę, że nie ma sensu się rozpisywać, bo chodzi przede wszystkim o zachętę do obejrzenia samemu, a nie podawanie przetrawionego filmu na tacy. Przy okazji poświecę akapit czy dwa na zastanowienie się czemu właściwie dana produkcja została tak szybko zapomniana.

Mało znane filmy mają też to do siebie, że są mało znane, więc na pewno nie słyszałem o wszystkich godnych uwagi pozycjach - nie krępujcie się, wrzucajcie w komentarzach swoje propozycje, a jeśli wpadną mi w oko, to na pewno pojawią się w tym cyklu.

Skoro wstęp mamy za sobą, pora na właściwą recenzję:

Główny bohater Drive, znany nam tylko jako Kierowca, prowadzi przeładowane adrenaliną, ale pozbawione głębszego sensu życie - w ciągu dnia nadstawia karku za innych jako kaskader, a w nocy dorabia jako kierowca dla przestępczego świadka. Wszystko zmienia się jednego poranka, kiedy do jego życia wkracza kobieta.

Jeśli dodam, że fabuła filmu nigdy na dobrą sprawę nie wychodzi poza utarty schemat, połowa widowni pewnie opuści salę. Ale ci którzy zostali, bynajmniej nie pożałują, bo Drivejest świetnym przykładem, że jeśli chodzi o film, równie ważne (o ile nie ważniejsze) od tego co mówisz, jest jak to mówisz.

Jeśli chodzi o wariacje na temat klasycznego, gangsterskiego kina, ciężko znaleźć bardziej dopracowany film. Reżyser Nicolas Winding Refn, chociaż nie dysponuje zbyt imponującym dossier, doskonale sportretował specyfikę miasta Los Angeles, za dnia spalonego bezlitosnym słońcem, a w nocy rozświetlonego wściekle jaskrawym światłem neonów. Stworzone przez niego płótno wypełniają swoimi kreacjami tacy aktorzy jak Ryan Gosling (w roli głównego bohatera), Carey Mulligan, Bryan Cranston (znany ostatnio z roli Waltera w Breaking Bad), Albert Brooks, Christina Hendricks (tym razem w wersji bez dekoltu) i Ron Pearlman, którego chyba nikomu nie muszę przedstawiać.

Chociaż historia toczy się we współczesnych nam czasach, to oprawa wizualna i dźwiękowa jest zdecydowanie nostalgicznym ukłonem w kierunku kolorowych lat 80. Zaczynając od wściekle różowej czcionki na plakatach, poprzez kiczowatą kurtkę ze złotym skorpionem na białym tle, noszoną przez głównego bohatera, a kończąc na zdominowanej przez synthpop i wczesną elektronikę ścieżce dźwiękowej.

Chociaż jak pisałem, Drive nie jest skomplikowanym filmem, to można w nim znaleźć wiele bardzo różnych inspiracji. Scorsese, Taratino i Lynch to tylko jedne z nich, a sam reżyser wspomina nawet o baśniach braci Grimm. Zapewne dlatego tak trudno go sklasyfikować. Jak na film o pościgach samochodowych, napadach i przerysowanej przemocy, Drivepotrafi być wolny. Nawet bardzo wolny. Duża część półtoragodzinnego seansu to budowanie napięcia i szczątkowe, ale znaczące konwersacje. Bliżej mu do neo-noir niż do kina akcji.

Myślę, że właśnie to jest powodem dla którego film nie zdobył uznania, na jakie moim zdaniem zasłużył. Patrząc na skrót fabuły czy nawet plakaty, można odnieść wrażenie, że to drugoligowy film akcji, jakich chmara wychodzi co sezon. W związku z tym, jedyni ludzie którzy kupili bilety do kina, to fani taniej sensacji. Na dodatek tylko po to, by rozczarować się zbyt ciężkim filmem.

Jeśli jednak Wy nie macie zdolności podtrzymania uwagi na poziomie trzyletniego dziecka, to polecam tą minimalistyczną, aczkolwiek misternie skonstruowaną mieszankę gatunkową.

A wszystkim tym, którzy film już widzieli polecam tę krótką animację.

dziki
28 czerwca 2013 - 20:41