Najlepszy film Christophera Nolana? - recenzja Tenet
Niewidzialny człowiek - recenzja filmu
Długi tytuł, średnia zawartość - recenzja filmu "Ptaki nocy"
Recenzja filmu Terminator: Mroczne przeznaczenie - to nie jest film dla fanów dzieł Jamesa Camerona
Bez Michaela Baya może być lepiej! - recenzja filmu Bumblebee
Kontynuacja w rytmie dubstepu - recenzja filmu Deadpool 2
Od premiery Legionu samobójców minął już ponad tydzień, ale film ten dalej gdzieś „we mnie” siedzi i nie pozwala spokojnie pogodzić się ze straconą szansą. Szansą na świetne widowisko, które byłoby specyficzne, a przy tym ponadczasowe. DC Comics oraz Warner starają się nadgonić peleton komiksowych ekranizacji, wyprodukowanych przez Mavela, ale śmiem wątpić czy w tej dekadzie będą w stanie zrealizować swój cel. Efekt ich wysiłków jest odwrotny od zamierzonego i z każdym, kolejnym tytułem w post-nolanowskiej rzeczywistości tracę nadzieję na równorzędną walkę. A przecież to współpraca z Christopherem Nolanem zaowocowała niezwykle udaną trylogią Batmana, którą doceniła widownia oraz pismaki – a to rzadkie zjawisko.
Mimo skromnej talii, to właśnie Warner mógł poszczycić się prawdziwym asem z rękawa. A Marvel? Agresywnie, co roku wypuszczał taśmowo kolejne odcinki, budując przy tym solidne fundamenty pod uniwersum. I tutaj wychodzi chyba różnica w strategii obu marek – jedni byli cierpliwi i robili swoje przez ostatnią dekadę, podczas gdy drudzy obudzili się po długim śnie i stwierdzili, że w 2-3 lata będą w stanie wszystko nadrobić. Przypadek Legionu samobójców udowadnia, że to tak nie działa i cała sytuacja wymaga ponownej weryfikacji pomysłów (a raczej ich braku) na przyszłość.
Nie będę ukrywać, że ta recenzja miała wyglądać nieco inaczej. Uniwersum Bourne'a bardzo lubię i to, że nie tknąłem w życiu książek Ludluma za bardzo mnie nie gryzie (wytknijcie mnie palcami, ale uważam, że wertowanie kartek po obejrzeniu filmów Greengrassa oraz Limana nie będzie tak samo atrakcyjne).
Do zmiany zmusiła mnie jednak ocena wystawiona przez Improbite'a. Ocena z którą nijak nie mogę się zgodzić. Dlatego też nazwijcie ten tekst kontrrecenzją, przeciwwagą do jego zwierzeń i...próbą wyciągnięcia Was w letnie popołudnie do kina. Co ważne – do kolegi Improbite'a nie żywię urazy :) I proszę bez hejtów! :>