Filmowo-serialowe podsumowanie roku 2021 - najlepsze rzeczy, które widziałem
Muzyczne podsumowanie roku 2021 - najlepsze albumy!
Abradab + Coma = Kashell. Recenzja debiutanckiej płyty
Wszystko, co ostatnio obejrzałem - minirecenzje filmów i seriali
Limp Bizkit wraca po 10 latach. Recenzja albumu Limp Bizkit Still Sucks
Recenzja albumu Sleep Token - This Place Will Become Your Tomb. MNIAM!
Nie wiedziałem, że istnieją, że nagrywają. Nie byłem świadomy skromnej promocji, dopiero przypadkiem wyłapany między radiowymi reklamami singiel przykuł moją uwagę. A kto tu tak rapuje na tle głośnych gitar? Okazało się, że rapuje Abradab, a gitary, perkusję i elektroniczne zagrywki oferują muzycy Comy. Zespół nazywa się Kashell, ich debiutancki album również, a moją rolą jest zachęcić Was do rzucenia uchem w ich stronę.
10 utworów, trochę ponad 37 minut muzyki, a wszystko brzmi naprawdę niczego sobie. W popkulturze pewne motywy wracają po latach. W przypadku grupy Kashell mógłbym postawić na rapcore, rap-rock, trochę nu-metalu i nie byłoby to żadne nadużycie. Na szczęście panowie potrafią dobre wzorce przerobić na swoje i gotowe dzieło nie brzmi jak muzyczne ksero. Jest tu na tyle dużo charakteru, że po kilku przesłuchaniach całości mogę spokojnie stwierdzić, że jest to jedna z ciekawszych rodzimych płyt z pogranicza rocka.
Blog został zaniedbany, ale po ponad 11 latach to nieuniknione. Dlatego nadrabiam braki jednym tekstem, w którym zrecenzuję na szybko wszystko (czyli premiery kinowe lub na VOD), co ostatnio (czyli od początku września) widziałem. Nie wrzucę tu rzeczy starszych, jak np. Twin Peaks, bo będzie tłok. A ma być konkretnie i do celu. Zapraszam.
Otwórz oczy
Solidny netfliksowy serial, który pokazuje, że w Polsce jest miejsce na coś więcej, niż odcinkowe historie o policji, mordercach, rodzinach lub miłościach. Trochę infantylne i uproszczone tu czy tam, ale wygląda fajnie i potrafi wciągnąć.
7/10
Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni
Bardzo pozytywne zaskoczenie. Zwiastuny sugerowały duże "meh", tymczasem z dotychczas pokazanych światu filmów czwartek fazy MCU, to właśnie kino kopane w stylu marvelowym okazało się być najlepsze.
8/10
Zabawna sprawa z tym Limp Bizkit. Przez pierwsze 6 lat kariery grupa wydała 4 albumy pełne hiciorów. Byli u szczytu sławy, rozpoznawalni przez wszystkich, nie tylko fanów nu-metalu, przy okazji zaś wielu uwielbiało ich nie lubić, czy wręcz nienawidzić. A bo popularni, a bo rap jest do dupy, a bo Fred Durst to burak w czapce, a bo piosenki słabe. Potem było niemal 8 lat przerwy (w 2005 wyszła świetna EPka The Unquestionable Truth) i pojawił się album Gold Cobra, robiący z grubsza to samo, ale w ciut nowocześniejsze formie. I wtedy zaczęła się karuzela, której finał w końcu poznaliśmy.
Od 2012 LB próbowali wydać album zatytułowany Stampede of the Disco Elephants, było kilka singli (gorszych i lepszych), były obietnice, ale nic z tego nie wyszło. Gitarzysta Wes Borland stwierdził że hamulcowym był sam Durst. Muzyka była gotowa, ale wokale ciągle nie były wystarczająco dobre. Minęła dekada i nagle Limp Bizkit stali się zespołem uzbrojonym w moc nostalgii. Nagle nie są już wcale tak obciachowi. Nagle mogą zdobywać uznanie publiki na festiwalach w USA. Nagle każdy najmniejszy news o nowej muzyce jest powielany przez wszystkie portale. No i nagle Limp Bizkit wydali nowy album. W ostatni dzień października, w Halloween, dostaliśmy Still Sucks. 12 premierowych utworów będących bardzo świadomą próbą skomentowania tego, czym LB było i jest.