Recenzja filmu La La Land - GeneticsD - 11 lutego 2017

Recenzja filmu La La Land

W końcu się przemogłem i wybrałem na La La Land. Warto na samym początku wspomnieć, że pewnie jak większość z Was, nie jestem fanem musicali. Kilkukrotnie zdarzyło mi się je oglądać i chociaż nie byłem po nich zawiedziony to jakoś nie zakotwiczyły mi w umyśle. Nie ciągnie mnie do nich i kojarzy się głównie z High School Musical, który ma opinię dość... Sami wiecie.

Idąc więc na La La Land nie miałem żadnych wymagań. Pewnie nie darowałbym sobie faktu nieobejrzenia go w kinie, ale z drugiej strony jakoś nie miałem zamiaru spędzać czasu z nim. Pierwsze sceny od razu zniechęciły mnie do wszystkiego. Ludzie stoją w potężnym korku, aż tu nagle wszystkim się nudzi i zaczynają śpiewać, tańczyć. W tamtych chwilach mój oddech był dość ciężki, ale zauważyłem ciekawy montaż wprowadzający, co sprawiło, że nieco się zachwyciłem. Po doszczętnym zmęczeniu przez „intro” myślałem, że dalej będzie tylko gorzej. Myliłem się.

Każda kolejna scena była lepsza. Ja coraz dotliwiej wdrażałem się w prostą historię, muzykę oraz taniec. Wydaje mi się jednak, że w La La Land to muzyka mówi najwięcej.

Musical zaczął porażać mnie estetyką, kolorami, a w połączeniu ze znanymi mi miejscami LA dawało to niesamowity efekt. Film coraz bardziej podobał mi się, a każda spędzona z nim minuta była równa zwiększonej ilości zabawy. O co jednak chodzi w fabule? Ryan Gosling ponownie spotyka się na ekranie z Emmą Stone w rolach Sebastiana oraz Mii. Kobieta jest zwykłą kelnerką w LA i od długiego czasu stara się o angaż do jakiegokolwiek filmu, bądź serialu. W momencie, gdy w jej życiu przychodzi dół oraz chęć rzucenia wszystkiego nad czym pracowała, pojawia się Sebastian – muzyk jazzowy, który również dąży uparcie do swojego celu. Jak to w komediach bywa, szczęśliwy traf sprawia, że spotykają się kilkukrotnie przez, co wkrótce rodzi się pomiędzy nimi zawiła relacja, a później miłość. Widz doskonale dostrzega rosnące, pozytywne napięcie pomiędzy bohaterami. Tak. La La Land opowiada historię miłości. Prosto, banalnie, ale wciąż nieco oryginalnie.

La La Land to przede wszystkim jednak film o marzeniach. Dwójka bohaterów nawzajem stara sobie pomóc w ich zrealizowaniu w czasach gdy przychodzi zwątpienie. Taki film z pewnością potrafi zainspirować oraz podnieść niejedną duszę.

Jak wypada więc gra aktorska? Miałem wrażenie, że Ryan Gosling po raz kolejny gra Ryana Goslinga, jednakże ta rola idealnie do niego pasowała. Zakochany jazzman, który w końcu musi wybrać, czy podążać za marzeniami, czy pójść z prądem. Natomiast Emma Stone wypada dużo lepiej. Jej nieoklepana (jeszcze) twarz dodaje nieco świeżości. Gdybym na jej miejscu widział aktorkę bardziej rozpoznawalną, padł bym śmiercią naturalną. Postać jest przyjemna. Sprawia, że od samego początku widz kibicuje jej podświadomie.

To co jednak najbardziej zagrało w filmie to genialne kostiumy oraz sceneria. Montaż, a także praca kamery, gdzie idealnie widzieliśmy jak sprawnie twórcy łączą starą szkołę z nową. I oczywiście muzyka. To ona nadaje tu tempa, głębi oraz sprawia, że niejednokrotnie po filmie będziecie odsłuchiwać ulubione kawałki soundtracka. City of Stars oraz Late For The Date ciągle krążą w mojej głowie.

Film trafił mnie gdzieś głęboko pod grubą skórę, otwarł, natchnął, aby ostatecznie końcowymi scenami zawieść. Z kina wychodziłem nieusatysfakcjonowany. Tak. Zakończenie popsuło mi całe wrażenie, jednakże im dalej od filmu tym bardziej akceptuję je w mojej świadomości i dochodzę do wniosku, że „tak też jest dobrze”. Ocenę zakończenia pozostawiam Wam.

Musical był świetny, wspaniały. Ciężko jest mi go ocenić w skali 1-10, bo każda ocena wydaje się nieodpowiednia. A kiedy tylko pomyśle o pracy, która musiała być w niego włożona, odnoszę wrażenie, że ocenianie filmu jedną, zwykłą liczbą to szykanowanie twórców. La La Land to coś więcej. Coś, co trzeba zobaczyć i zmierzyć własną, wewnętrzną skalą. Oby w kolejnych latach przeszedł na zasłużone miejsce wśród klasyki, gdzie nie zostanie zapomniany.

P.S.

f*****g ninja cutting onions...

GeneticsD
11 lutego 2017 - 13:03