Wybrałem się do kina na Po prostu przyjaźń, myśląc sobie... No właśnie, co? Chyba nic nie myślałem. Niczego od tego filmu nie wymagałem. Nie spodziewałem się produkcji zasługującej nawet na 4/10. Wydawało mi się, że obejrzę ten gniot do końca, a na następny dzień o nim zapomnę. Tak jednak się nie stało i piszę nierecenzję dla Was, aby ostrzec wszystkich tych, którzy jak ja wybraliby się z głupot na tego idealnego przedstawiciela polskiej komedii romantycznej.
Od razu na samym początku wspomnę, że nie jestem żadnym przedstawicielem staroświeckiej, brytyjskiej arystokracji z wyszukanym gustem ponad miarę. Nie jestem także artystą z wybujałym ego, który poszukuje sztuki i zachwyca się każdym kolejnym promykiem słońca. Przedstawiam więc tutaj wrażenia, które pozostawiło po sobie to filmidło, pomijając wcześniej wspomniane pryzmaty.
Po prostu przyjaźń to dno i kilometry mułu. Nie wiem, jakim cudem na filmwebie ogólna ocena to aż 6/10. 6/10!!! Z bólem serca dałem aż tyle punktów Ukrytemu pięknu z Willem Smithem, a wiedzcie, że przepaść pomiędzy tymi dwoma filmami jest ogromna. Rozpacz, która po mnie pozostała każe mi zakładać multikonta na wcześniej wspomnianym portalu i jak najbardziej minusować dzieło Filipa Zylbera oraz Karoliny Szablewskiej.
Zacznijmy więc od początku. O czym opowiada film? No k**** nie wiem. Jak to przystało na prawdziwe kino polskiej komedii otrzymujemy historie kilku osób, które dodatkowo stanowią paczkę przyjaciół. Każde z nich z osobna zmaga się z trudami życia w przezabawny sposób. No może oprócz jednej pani, która po kilku klasycznych dla tego gatunku dialogach, wpada w oko lekarzowi, a potem okazuje się, że ma guza mózgu, czy coś. SPOILER! HA! Już nie musicie na ten film. Nie dziękujcie. :) W każdym razie wszystkie postaci, które poznacie są poronione. I nie są one poronione jak Vaas w FC, Joker w Batmanie, czy Sebastian z Fight Club. Nie. Ich po prostu nie da się oglądać. Każdy kolejny dialog to istna udręka dla uszu. W trakcie filmu nie tyle, co żałowałem wyboru, co czułem wstyd. Było mi i jest wstyd, że na to poszedłem. Wstyd mi przed sobą, przed każdym z Was i wszystkimi obcokrajowcami, którzy zobaczą ten film. Nie powinniśmy pozwolić, aby dystrybucja pozwoliła na import poza krainę nad Wisłą.
Postaci to jakaś porażka. Na ekranie widzimy aktorów dobrze znanych z tego typu ambitnych produkcji. Występ większości z nich wcale mnie nie dziwi, ale dlaczego takie osoby jak Stelmaszyk, czy Stramowski wzięły udział? Nie wiem, czy oni nie wiedzieli na co się piszą, czy obiecano im fortunę. W każdym razie na ich miejscu nie mógłbym chyba spojrzeć sobie ponownie w twarz, chociaż wątek ze Stelmaszykiem był chyba najmniej inwazyjny. Wszyscy inni i tak już stracili twarz. Żarty ze spuszczaniem się do słoiczka obrazują najlepiej to, czym stoi ten film. Dowcipy nie są śmieszne. To żenujące, głupie, nudne, pozbawione sensu. Szkoda na to tracić czas.
Nie wiem, czy soundtrack był w miarę. Nie pamiętam z niego nic. Przypomina mi się wyłącznie jedna scena, gdzie bohaterka przemierza korytarz, a w tle montażysta puścił nam smutne przygrywanie na bandziolajce pana Romana.
Nie wytrwałem do końca seansu. Musiałem wyjść. Poziom głupot, bredni, nic nie wnoszących, nudnych jak k**a dialogów przerósł mnie. Nie wytrzymałem. Kojarze jakąś piosenkę, która mówiła, że nie wychodzi się z kina, póki trwa seans. Oczywiście nie miało to być dosłownie interpretowane, jednakże odnosząc się do tych słów, powiem tak: NIEPRAWDA! Z reguły staram się stosować do tego. Daję szansę, wytrzymuję, ale tym razem już nie potrafiłem. Ostatni raz z kina wyszedłem przed zakończeniem seansu w 2009 roku z filmu pt. Parnassus.
Po wyjściu poczułem się, jakby ktoś spuścił mnie ze smyczy. Film pozostawił we mnie nerwice. Czuję żałość. Mam wyrzuty sumienia, że straciłem ponad godzinę mojego życia. Po prostu przyjaźń to filmidło, które nie powinno ujrzeć światła dziennego. Powinniśmy zebrać wszystkie kopie i niczym jak przed laty ze słynną grą E.T. na Atari, zakopać je na pustyni, ale tym razem trzeba jeszcze zaminować pole kilotonami trotylu.
Proszę Was, nie idźcie na to. Już lepiej obejrzeć sobie w domu odcinek, bądź dwa jakiegoś serialu. A przecież tyle jest ciekawych ostatnio!
Czuję się jak męczennik i altruista. Nie popełniajcie mojego błędu. Nie warto.
Ocena:
-∞ /10