Recenzja filmu Chata - GeneticsD - 17 marca 2017

Recenzja filmu Chata

Wybierając się na niektóre filmy do kina, nie oczekuję wiele. Tyle razy już wychodziłem nieco zniesmaczony, że aktualnie w ogóle nie hype'uje się na żadną kolejną produkcją. Ludzie mówią, że dobry? Okej. Zobacze i sam ocenie. Nie zrozumcie mnie źle. Nie potrzebuję górnolotnej fabuły z przesłaniem, po którym zmieni się moje życie. Nie oczekuję tego. Głównie ze względu na to, że jakieś 95% filmów, które wychodzą to średniaki. I tak też jest w przypadku Chaty, Stuarta Hazeldine.

Na początku warto wspomnieć, że dzieło opiera się na książce Williama P. Younga pod tym samym tytułem. Ciężko jest mi się jednak odnieść do samej powieści, gdyż jej nie czytałem i pewnie nie stanie się to prędko. Najpierw musi minąć jakiś czas, aż moja pamięć wyprze większość tego, czego już dowiedziałem się z filmu. Wtedy może sięgnę.

No, więc o czym jest film? Hmmm... Jest to dość mocno moralizująca opowiastka o wybaczeniu, wierze i priorytetowych wartościach w życiu. Poznajemy Macka Phillipsa, chłopca, a później mężczyznę, który przeszedł kilka traumatycznych chwil. Dzieło skupia się jednak na dwóch z nich. Jedno z przeszłości, a drugie teraźniejsze, kiedy mężczyzna ma już swoją własną rodzinę. Pewnego dnia w jego skrzynce pocztowej znajduje list, w którym nadawca zaprasza na spotkanie w miejscu tragedii. I wtedy zaczynają dziać się cuda. Mack poznaje trzy osoby przedstawiające trzy odrębne rasy oraz utożsamiające Trójcę Świętą.

W chacie nie znajdziecie wartkiej akcji. Tą produkcję można by określić mianem filmowego RPG'a, ponieważ jej główny trzon to prowadzenie dialogu pomiędzy głównym bohaterem, a wcieleniami Boskimi. Stąd możecie się spodziewać całych kiloton pogadek moralizatorskich. Dziesiątki tysięcy sentencji, przykładów oraz słownych przekomarzań, tak by tylko udowodnić nam, że jedyną właściwą drogą jest przebaczenie, miłość oraz radość. Wydaje mi się, że każdy z nas sam rozstrzygnie, czy wierzy tym słowom, czy uważa za brednie. Faktem jednak jest, że twórcy (a może autor książki) próbują przeciągnąć nas na ich stronę. W pewnych momentach jest to, aż nie fair, gdyż widz zostaje złamany poprzez kompilację łzogennych sytuacji, dialogów.

Niestety film ma kilka „technicznych” wad. W mojej opinii spora ilość scen jest na siłę przedłużonych. Ciągną się one niemiłosiernie. Gdyby powycinać te kilka minut tu, tam to wyszedłby z tego ciągle spójny, ale i lepszy film. Widz powinien skupiać się ciągle głównym daniu. Nie powinno dawać mu się zbyt dużo czasu na przemyślenia, gdyż wkrótce wkradnie się rozkojarzenie, a następnie może całkowicie „wyjść” z tematu.

Aktorstwo? A dziękuję. Nie narzekam. Sam Worthington jest warty (Worth... hehe) swojej ceny. Może nie jest aktorem kompletnym, ale całkiem … dobrym. Najlepiej wypadła jednak Octavia Spencer w roli Papy, której głos, zachowanie, a nawet każdy ruch idealnie pasował do roli. Zagrała naprawdę fenomenalnie. Całkowitą jej odwrotnością jest Sumire Matsubara, która zagrała tak sztucznie i nieprzekonywująco, że lepiej gdyby po prostu stała i nie odzywała się. Na prawdę, sceny z nią wydłużały się jeszcze bardziej. Szkoda.

Chata. Chata. Twórcy urzekli nas ładnymi widoczkami oraz świetnie wpasowującą się grafiką komputerową. Widać, że poświęcono temu wiele uwagi, a nie tak jak w Rings, gdzie główną częścią są efekty specjalne, ale przeznacza się na nie 10% i tak małego budżetu. Hmmm... Chyba nie powinienem porównywać tych skrajnych filmów. Prawdą jednak jest, że film oglądało się przyjemnie, ale mogło być lepiej, gdybyśmy wcięli tych kilka minut.

Podsumowując, film ciekawy do obejrzenia na raz. Osobiście nie chciałoby mi się oglądać go po raz kolejny. Musiałby mi ktoś zapłacić. Jest to więc produkcja z pułapu przeciętnych, co wcale nie dziwi. To oznacza tylko jedno, Batman Film oraz La La Land pozostają bez nowego kumpla na Szczycie Zwycięzców 2017.  

GeneticsD
17 marca 2017 - 21:24