Ostatnio moda na przywracanie blasku nieco przygasłym gwiazdom jest ciągle na fali. Widzieliśmy już XCOM: Enemy Unknown, lada moment światło dzienne ujrzy The Bureau: XCOM Declassified, a już teraz debiutuje inny reprezentant wagi ciężkiej – Shadowrun Returns. Jordan Weisman i ekipa z Harebrained Schemes wzięli na tapetę klasyka z lat 90. ubiegłego wieku, ubrali go w zdecydowanie bardziej dzisiejsze ciuszki i znów pokazali światu. A wszystko za pieniądze fanów, albowiem w stworzeniu produktu pomógł Kickstarter. No i oczywiście hojna społeczność.
Gier o gangsterach była cała masa. Jedne lepsze, drugie gorsze, cóż poradzić. Jednak produkcja, w której kierowaliśmy podwójnym agentem działającym w Hong Kongu, do tej pory nie miała miejsca. Sleeping Dogs zmieniło ten stan rzeczy – i to ze świetnym rezultatem!
Pierwotnie tytuł United Front Games miał powstać jako trzecia część niezłej serii True Crime. Jednak wydawca zdecydował inaczej – Activision stwierdziło, że projekt nie jest na tyle dobry, by zbić nieco kokosów, toteż prace nad nim anulowano. Reaktywacji podjęło się Square Enix. Był to strzał w dziesiątkę, a jednocześnie postrzał w kolano sprawcy całego zamieszania – firmy Bobby’ego Koticka.
Bardzo lubię serię Assassin’s Creed. Nie podzielam opinii tych, którzy uważają, iż z roku na rok zalicza jakościowy spadek. Nie ulega wątpliwości, że pierwotna idea asasyna jako skrytobójcy pieczołowicie przygotowującego się do przystąpienia do zadania, gdzieś w ferworze walki ze zmieniającymi się wymaganiami klienta zaginęła. A być może to ja stałem się nadto tolerancyjny i pozwoliłem na zmienienie się serii quasi-skradanek w przepełnione akcją, widowiskowymi momentami i dynamizmem markę podpasowaną pod współczesnego Kowalskiego. Nie zmienia to jednak faktu, że w ostatecznym rozrachunku wieńcząca nieco dłuższą niż zazwyczaj trylogię „trójka” podobała mi się na tyle, by w dosyć spokojnym nastroju oczekiwać Black Flag. Choćby dlatego, że tak miałkiego bohatera jakim jest Connor już dawno, dawno nie widziałem.