Recenzja Sleeping Dogs - Azjaci potrafią walić w twarzyczkę - Materdea - 21 lipca 2013

Recenzja Sleeping Dogs - Azjaci potrafią walić w twarzyczkę

Materdea ocenia: Sleeping Dogs
80

Gier o gangsterach była cała masa. Jedne lepsze, drugie gorsze, cóż poradzić. Jednak produkcja, w której kierowaliśmy podwójnym agentem działającym w Hong Kongu, do tej pory nie miała miejsca. Sleeping Dogs zmieniło ten stan rzeczy – i to ze świetnym rezultatem!

Pierwotnie tytuł United Front Games miał powstać jako trzecia część niezłej serii True Crime. Jednak wydawca zdecydował inaczej – Activision stwierdziło, że projekt nie jest na tyle dobry, by zbić nieco kokosów, toteż prace nad nim anulowano. Reaktywacji podjęło się Square Enix. Był to strzał w dziesiątkę, a jednocześnie postrzał w kolano sprawcy całego zamieszania – firmy Bobby’ego Koticka.

Sleepnig Dogs to typowe kino akcji. Coś na poziomie Szklanej Pułapki, tyle że z Jackie Chanem w roli głównej. Kierujemy poczynaniami Wei Shena, wspomnianego podwójnego agentach na usługach amerykańskiej policji. Jego zadaniem jest rozbicie triady Sun On Yee od samego środka. Oczywistym celem staje się zatem przeniknięcie do struktury organizacji i wkupienie się w łaski miejscowego bossa, Winstona. Sprawa z pozoru nie wydaje się nadto skomplikowana, bowiem jako młodzik kumplowaliśmy się z jednym z członków tej cosa nostry. Szybka rekomendacja i siup – wstępujemy w jej szeregi. Warto pochwalić scenarzystów za kilka zwrotów akcji. Choć początkowe są nieco przewidywalne, o tyle końcówka pozostawia z niezłym głodem na potencjalną kontynuację (szkoda, że sam finał rozgrywki jest taki sobie i pozostawia sporo do życzenia). Mamy tutaj wszystko, czego można oczekiwać od porządnego kina akcji i wschodnich klimatów – łącznie z ostrym mordobiciem na czele!

O ile inne produkcje tego typu ochoczo stawiają na gęste wymiany ognia, kilkadziesiąt różnych rodzajów pukawek, ulepszeń do nich itd., o tyle Śpiące Psy mają w głębokim poważaniu ten fakt.  Model strzelania wykonano strasznie przeciętnie, rzadko kiedy dobieramy się do broni palnej, a jeśli już – to zazwyczaj na moment. Na uparciucha dałoby się przejść tytuł korzystając wyłącznie z własnych pięści i nóg, co już na starcie wyróżnia grę i nadaje jej niepowtarzalnego charakteru. No bo w jakiej innej produkcji z otwartym światem gracz ma taki wybór umiejętności oklepywania twarzy przeciwnikom, przy jednoczesnym – praktycznie – braku korzystania ze śmiercionośny giwer? Otóż to, Sleeping Dogs cechuje unikatowość, a to już dobrze rokuje.

Na samym początku dysponujemy podstawowymi ciosami, acz wraz z postępującą historią, wykonywaniem kolejnych zadań, uczymy się nowych ataków i zagrań, co znacząco podnosi jakość odbieranego medium. No i najważniejsze – Sleeping Dogs przez niemal nieustanne (ciągle to podkreślam) tłuczenie wrogów przy pomocy własnego ciała, nie daje efektu znużenia, ani monotonii. Co prawda po ukończeniu wątku głównego jest całkiem OK., jednak kiedy przychodzi wykonywanie gry na 100%, zdobywanie wszystkich achievementów itd. – wtedy może robić się już nudnawo. Niemniej do 15 godzin, w których powinniśmy się wyrobić w zamknięciu opowieści, na jakąkolwiek powtarzalność nie powinniśmy narzekać.

Oko, w miarę solidnie, przykuwa wirtualny Hong Kong. To właśnie tam prowadzimy nasze niecne – jak i prawe – działania. Metropolia stanowi jeden z lepiej i ciekawiej wykonanych miast w wirtualnej rozrywce na przestrzeni kilku lat. Być może zachwyty nad nią są spowodowane niecodzienną tematyką – ważne jest to, że projektanci przyłożyli się do swojej roboty oferując rozbudowane miasto z trzema dzielnicami tworzącymi oddzielne wyspy. Zdecydowanie na plus trzeba wyróżnić oprawę graficzną. Hong Kong to prawdziwa mieszanka kultur i narodowości. Chodniki zawsze są pełne ludzi, na ulicy przekrzykują się właściciele budek z fast-foodem (oczywiście „made in China”, czyli sushi, paszteciki, miseczki ryżu etc.), a po asfalcie snują się luksusowe, lub nieco mniej, auta. W zależności od tego, w jakiej części miasta przebywamy, zamożność mieszkańców się zmienia. Mamy m.in. klasyczną, portową biedotę, by przeprawiając się przez most ujrzeć drapacze chmur z biurowcami i gośćmi w garniturach.

Wracając na momencik do grafiki – wprost czarujący jest widok chińskiej stolicy nocą, w ulewnym deszczy, gdzie w kałużach odbijają się rażące uliczne neony. Taki krajobraz był najchętniej eksponowany na materiałach promocyjnych, co zresztą nie stanowi dla mnie zaskoczenia. Dla takich obrazków warto chociaż dzieło United Front Games odpalić! Naturalnie o innych porach dnia wcale nie jest gorzej, jednak to ten wieczorny, przytłaczający nastrój usilnie wysuwa się na czoło maratonu „najlepsze screeny ze Sleeping Dogs”.

Troszkę ponarzekam. A to głównie przez nieco zbyt mocno sztampowe zadania. W dużej mierze jest to klasyczne podwożenie, bójka lub też wyrżnięcie w pień dużej ilości przeciwników w danej lokacji. Zdarzają się perełki takie jak odbieranie ślubnych rzeczy dla kumpla wspólnie z jego żoną (rozmowy między nimi naprawdę trzymają poziom). Jednak w dużej mierze przemierzamy świat gry w tą i w tamtą, eliminując przy tym kolejne zastępy oponentów. Najpewniej wydaje Wam się, że trochę to naciągane, niemniej w Śpiących Psach nadto taki tradycyjny model misji mi przeszkadzał. Na szczęście nie było tak najgorzej i rozgrywka pękła przy 2-3 posiedzeniach, co w moim przypadku jest wynikiem co najmniej rewelacyjnym!

Kiedy już uda nam się ukończyć zmagania i ostatni przeciwnik zostanie pokonany (swoją drogą finał nie zachwycił, a mówiąc dosadniej był słaby) z pomocą przychodzą wszelkie dodatkowe aktywności. W wybranych miejscach na mapie człapią ludzie potrzebujący naszej pomocy (to tzw. przysługi), też w odpowiednich lokacjach i o wybranej porze dnia czekają na nas losowe wyzwania, czyli zbiór sub-questów, gdzie niby przypadkiem ktoś narozrabiał w naszym towarzystwie a my musimy go przywrócić do porządku. Na przykład, albowiem występuje też konieczność wyciągnięcia kogoś z bagażnika, czy też pogoń za złodziejaszkiem. Gra obfituje w mnogość „simsopodobnych” mechanizmów. Z kupowaniem ciuchów, mebli do mieszkań włącznie. Jest nawet osiągnięcie za zaśpiewanie wszystkich piosenek na co najmniej 90% w klubach karaoke! W mieście takim jak Hong Kong nie mogło oczywiście zabraknąć nielegalnych wyścigów ulicznych. Nabywając auta odpowiedniej klasy (A, B oraz C – analogicznie w przypadku motocykli) odblokowujemy stosowne typy rajdów. Zwycięstwo = kasa. Niestety, ale przyjemność z pokonywania kolejnych kilometrów skutecznie zabiera przekręcony model jazdy. Na samym początku starałem się działać przy pomocy klasycznego tandemu: klawiatura + mysz. O ile w poruszaniu się i pozostałych czynnościach taki typ sterowania nie sprawiał problemów, o tyle kierowanie pojazdami wykonano fatalnie – wręcz na modłę Saint’s Row 2, gdzie naciśnięcie skrętu w lewo, tudzież w prawo, powoduje odbicie pod kątem niemal 90 stopni. Szczerze polecam przesiąść się w takich momentach na wysłużonego pada, bo sprawdza się najlepiej. Na tym jednak nie koniec – jeśli nadal nie nudzimy się w Sleeping Dogs, produkcja oferuje obstawianie walk kogutów, ćwiczenie na arenach z oprychami czy zwykły hazard w szulerniach na platformach wiertniczych na obrzeżach aglomeracji. Oprócz tego zbieramy kupę znajdziek (skrytki z pieniędzmi, kapliczki zdrowia, które w miarę jak z nich korzystamy pozwalają na zwiększenie limitu otrzymywanych obrażeń) oraz nefrytowe figurki. Te ostatnie pozwalają również nauczyć się nowych ciosów, gdyż są własnością mistrza szkoły kung-fu – łamiąc zasadę nieuczenia członków triad pozwala nam rozwijać się w sztuce walki. Jedna znaleziona figurka daje dostęp do wybrania jednego ataku z rozgałęzionego na dwie części, drzewka umiejętności.

Z racji pracowania zarówno dla stróżów prawa, jak i przestępców, rozwijamy się na dwóch płaszczyznach. Mówiąc ogólnikowo: „dobrej” i „złej”. Punkty doświadczenia zdobywane przez Shena dzielą się na te uzyskiwane w triadzie i w policji, przez co mamy dwa oddzielne ekrany do rozwijania skilli. Jeden aspekt jest dla obu taki sam: da się zdobyć maksymalnie 10 poziomów doświadczenia. Tyczy się to także reputacji zdobywanej poprzez wykonywanie wspomnianych przysług oraz zdarzeń losowych. Co ciekawe, zlecenia od niebieskich to zlepek kilku spraw, które wykonujemy po wcześniejszym kontakcie z przełożonym. Najczęściej dotyczyły rozbicia jakiejś bandy zbirów, a przygotowanie do nich było wieloetapowe, co znacząco przyczyniło się do jakości samych zadań.

Genialnie przy tym wypada ścieżka dźwiękowa! Na modłę serii Grand Theft Auto mamy stacje radiowe, które reprezentują poszczególne gatunki muzyki – przekrój jest ogromny. Od typowo azjatyckich szlagierów, przez muzykę klasyczną, kończąc na amerykańskim rapie. Naturalnie brakuje wielu typów widzianych choćby we wspomnianym GTA, aczkolwiek to żaden problem, kiedy w głośnikach słyszymy tradycyjne kawałki prosto z Chin! Zwrócę tylko jeszcze uwagę na jeden fakt – flirty Shena (wiadomo jak zakończone) zrealizowano bardzo dobrze – bez zbędnego epatowania seksem, a z wyczuciem. 

Sleeping Dogs w kapitalny sposób wpasowało się w letni sezon ogórkowy. Oko cieszą tekstury HD udostępnione posiadaczom pecetowej wersji produktu,  nastrojowa ścieżka audio, mnóstwo roboty – nie tylko w postaci głównych misji, które niestety są nieco sztampowe – a także fantastyczny, azjatycki klimat. Nie można też zapomnieć o rozbudowanej fabule. Kompozycję psuje nieco skopany model jazdy oraz początkowe twisty w scenariuszu. Właśnie wtedy czuć, że akcja gry rozgrywa się w Chinach.

Materdea
21 lipca 2013 - 16:03