Pierwszy John Wick pojawił się znikąd i namieszał, jak to lubi czynić noszący to miano bohater. Nagle objawił się widzom na świecie, a oni go pokochali za bezpretensjonalność, brutalność i styl. Keanu Reeves wrócił do wielkiej formy sprzed lat, na nowo skumplował się ze specami od kaskaderki i sztuk walki, z którymi współpracował przy wszystkich trzech Matriksach, a efektem było 100 minut rewelacyjnej akcji i porządny finansowy wynik. Nic dziwnego, że musiał pojawić się sequel.
John Wick 2 miał przed sobą dużo trudniejsze zadanie - świat poznał już tego bohatera i nie mogło być mowy o podobnym zaskoczeniu, jakie miało miejsce w 2014 roku. Superduet debiutujących wówczas reżyserów - Chad Stahelski i David Letich - rozstał się w zgodzie i za sterem teraz został tylko ten pierwszy. Facet, który w 1994 roku był dublerem na planie Kruka po śmierci Brandona Lee, pokazał już, że mało kto czuje dobrą, analogową, brutalną akcję spod znaku pistoletu i pięści. Chyba wszyscy oczekiwali produkcji na poziomie. Miło jest więc po wyjściu z kina przekonać się, że oczekiwania zostały spełnione.
Druga część rozbudowuje zaskakująco skomplikowany (jak na "zwykły film akcji") świat płatnych zabójców, kontraktów, usług i honorowego kodeksu. Ten element sprawia, że krwawy taniec przemocy ogląda się jeszcze przyjemniej, bo mamy tu naprawdę pokaźne zaplecze. Wszystko zaczyna się kilka dni po tym, jak ostatni raz oglądaliśmy Johna. Ten znowu chce się wycofać, ale musi po raz ostatni odzyskać swój samochód, wszak jest ekstremalnie sentymentalnym mężczyzną. To doprowadza do kolejnego spotkania z rosyjską mafią, po czym szybko stawka idzie w górę. Dawny kolega przychodzi do pięknego domu głównego bohatera i żąda spłaty długu sprzed lat. Jest trochę, ekhem, zgrzytów, ale w efekcie John Wick jedzie do Rzymu, a widzowie mogą zacząć wycierać łzy radości.
John Wick 2 jest skonstruowany w bardzo klasyczny sposób - otwarcie jest dynamiczne i z miejsca ustawia wszystkie pionki, jednocześnie wskazując króla. Później jest miejsce na chwilę wytchnienia, budowania świata i postaci, później kolejna akcja, wytchnienie, akcja... Reżyser przy tym doskonale wie, jak podkręcać atmosferę i nie ma w tym filmie ani jednego momentu, który nie byłby celowy i przemyślany, a gdy wydaje się, że choreografia sięgnęła szczytu, później pojawia się coś lepszego. JW2 to laurka dla sensacyjnych filmów, które dobrze wiedzą, czym są i niczego nie udają. Ale jest tutaj coś jeszcze.
Tym czymś jest humor, momentami ocierający się o bardzo krwawe gagi. Piękne przykłady to pojedynek Commona i Reevesa w metrze, czy historia o ołówku, która znajduje potwierdzenie w późniejszej partii filmu. Stahelski i Kolstad (scenarzysta) w idealny sposób żenią element czarnej komedii i wspomnianego wcześniej, stylowego, rozbudowanego świata zabójców. Cała sekwencja w Rzymie to mistrzostwo świata, ze szczególnym wskazaniem na proces przygotowywania się do akcji. Cudowne!
Wielkie uznanie kieruję w stronę Keanu Reevesa, który w postaci Wicka odnajduje się doskonale - morderczy trening aktora przekłada się w oku kamery na elegancką maszynę do zabijania w akcji. Do tego tradycyjnie mało słów, dużo czynów i niezłomna wola, dzięki której publiczność wie, na kogo postawić ostatnie pieniądze, nawet jeśli sytuacja wydaje się beznadziejna. Dodatkowe plusy idą w kierunku poszerzonej obsady z Laurence'em Fishburne'em na czele, rewelacyjnych lokacji, ładnych zdjęć i pomysłowej pracy kamery, oraz ogromnego potencjału, który ma miejsce na rozwój.
John Wick 2 to kontynuacja niemal idealna, która bierze wszystko to, co dobre, z jedynki, i dokłada swoje. Jedynym minusem jest nieco zbyt odtwórcy soundtrack - Tyler Bates znowu zrobił kawał dobrej roboty, ale chyba zbyt często powtarza główne motywy. No i nie było żadnej nowej piosenki Marylina Mansona. Reeves i Stahelski czują klimat VHS (a "retro" to jedno ze słów-kluczy opisujących JW2), ale potrafią sprzedać go w świeży i niezwykle atrakcyjny sposób. Brawo! Ocena to zasłużone 80 nabojów na 100 dostępnych.
PS 1,15 trupa na minutę to wyliczenie: 122 minuty trwania filmu i 141 ciał, które pada w filmie (to podobno oficjalna ilość, gdzie indziej trafiłem na 128 trupów, co i tak daje ponad 1 zabójstwo na minutę)