Do niedawna Toma Forda kojarzyłem tylko z prestiżową i luksusową marką ubrań. Najpierw z oprawkami, jako że te są mi potrzebne na codzień; później z osobą, która ubiera Jamesa Bonda w bardzo dopasowane i jednocześnie świetnie zaprojektowane garnitury; wreszcie, dopiero niedawno zdałem sobie sprawę, że ma on na swoim koncie również dwa filmy: Samotnego Mężczyznę oraz Zwierzęta Nocy. Na ten drugi jeszcze przyjdzie czas - poświęćmy teraz chwilę pierwszemu z wymienionych.
Były projektant Gucciego przenosi nas do bliżej niesprecyzowanego okresu, w okolice połowy XX wieku, i przedstawia historię pewnego wykładowcy języka angielskiego - George’a - którego życiowy partner zginął w wypadku samochodowym. Śmierć Jima odbiera George’owi powód do życia i mimo podejmowanych prób powrotu do normalności, bohater powoli przestaje panować nad swoimi emocjami i załamuje się. A wszystko to jest ukazane w bardzo artystyczny i wyrafinowany sposób.
To trzeba powiedzieć od razu - Tom Ford chciał wyreżyserować artystyczny film i postawił na swoim. Od samego początku regularnie jesteśmy atakowani przez nietuzinkowe ujęcia, zmiany barw w zależności od nastroju, retrospekcje i omamy głównego bohatera, jednak to wszystko podane jest w dobrze dobranych proporcjach. W trakcie oglądania ani razu nie odniosłem wrażenia, że film jest przerysowany, że wizja Forda nie byłaby przystępna dla innych, niezaznajomionych z takimi filmami widzów. Jest to również zasługa ciekawie napisanej historii poruszającej się z wyczuciem po dość kontrowersyjnym temacie, jakim jest związek dwóch mężczyzn.
Ford nie ukrywa, że sam jest homoseksualistą, i jego pierwszy film również opowiada historię o parze mężczyzn. Nie ma tutaj jednak niesmacznych scen, które mogłyby doprowadzić do wyłączenia filmu przez bardziej rygorystycznych widzów - owszem, zdarzają się pocałunki, lecz są ukazane w sposób na tyle delikatny, że nikt nie powinien poczuć się urażony. Gra o Tron była już w tym względzie mocniejszym obrazem, i co? Przeżyliśmy.
Pozwala mu to jednak świetnie grać na naszych uczuciach. Historia o miłości dwóch ludzi jest opowiedziana z niesamowitą wprawą - głównemu bohaterowi po prostu nie da się nie współczuć, nie da się liczyć na jego porażkę. Niesprawiedliwość jest tutaj wyjątkowo silna, łatwa do spostrzeżenia; szybko sprowadza na ziemię pokazując, że to nie bogactwo daje prawdziwe szczęście, a życie - a dokładniej możliwość dzielenia się nim z drugą osobą. Brzmi, jakbyście to już kiedyś słyszeli (i to nieraz), prawda? Nie przeszkadza to jednak Samotnemu Mężczyźnie w żaden sposób - mądrości można z niego wynieść znacznie więcej, nie chcę jednak psuć zabawy w samodzielnym ich odkrywaniu.
Gra aktorska stoi na bardzo wysokim poziomie. Mimo że to dopiero jego debiut, Ford wybrał znanych, rozpoznawalnych i przede wszystkim dobrych aktorów do swoich ról. Colin Firth w roli tytułowego George’a, ciągle smutnego i poszukującego miłości jest po prostu fenomenalny, a brytyjski akcent wręcz zmusza do wsłuchiwania się w jego kwestie. Równie dobrze sprawdziła się Julianne Moore, choć poświęcono jej znacznie mniej czasu. Laurkę można wystawić też Nicholasowi Houltowi, którego wcześniej kojarzyłem tylko z roli Bestii w nowych filmach z serii X-men - maksymalnie uwiarygodnił obraz młodego, skrępowanego chłopaka, który żywi jednoznaczne uczucia do wykładowcy na uczelni. Poradzili sobie świetnie w historii opartej głównie na dialogach i zbliżeniach na twarze, za co należy im się - z mojej strony przynajmniej - głęboki ukłon.
Muzyką do filmu zajął się Abel Korzeniowski - polski kompozytor, który świetnie operuje pianinem i smyczkami, aby wywoływać skrajne emocje. Słuchając pierwszych taktów ze ścieżki dźwiękowej na myśl przychodzi tylko i wyłącznie dramat. Później za to, kiedy pojawia się również fortepian, a sam film odrobinę spowalnia, zaczyna pojawiać się też nadzieja i, dla niektórych, radość. Ford zresztą świetnie wykorzystuje możliwości Korzeniowskiego i dość mocno wspomaga swój obraz głośną muzyką - na szczęście jest ona niezwykle przyjemna dla ucha i odpowiednio amplifikuje uczucia pojawiające się w trakcie oglądania filmu.
Tak, jestem bardziej niż usatysfakcjonowany tym odwleczonym seansem. Samotny Mężczyzna nie opowiada o zagrożeniu świata; przedstawia dramat, na który pewnie nikt nie zwróciłby uwagi, historię, która mogła wydarzyć się każdemu i wszędzie. Nie gloryfikuje nikogo, ale też nie boi się mówić otwarcie o miłości dwóch mężczyzn. Jednocześnie nie jest aż tak artystyczny, żeby stał się aż nieprzystępny. Warto poświęcić mu te dwie godziny - dać sobie chwilę wytchnienia i obejrzeć film, który nie pędzi przez wątki na złamanie karku, a który całą swoją magię bierze z interesujących postaci.