Czas apokalipsy. Recenzja filmu Kong: Wyspa czaszki - fsm - 11 marca 2017

Czas apokalipsy. Recenzja filmu Kong: Wyspa czaszki

Macie ochotę na mnóstwo efektownej akcji za grube miliony dolarów? Lubicie oglądać ładnych ludzi? Lubicie, gdy na ekranie jest tłusto od wysokiej klasy CGI? Rajcują was pojedynki potworów? Żałujecie, że nowe wcielenie Godzilli zbytnio postawiło na pseudodramat, a za mało na samego Godzillę? W takim razie Kong: Wyspa czaszki jest filmem dla Was!

W świecie wysokobudżetowych serii filmowych słowem-kluczem od jakiegoś czasu jest "uniwersum". Marvel przoduje w tej dziedzinie, DC nieudolnie składa swój świat, klasyczne monstra sprzed kilku dekad (Mumia, Niewidzialny człowiek itp.) doczekają się niedługo własnego uniwersum zwanego Universal Monsters, zaś wraz z premierą Konga oficjalnie wkraczamy do galaktyki potworów z wytwórni Warner Bros. - MonsterVerse zaczęło się w 2014 premierą Godzilli, a teraz dziarsko pędzi naprzód.

Kong: Wyspa czaszki jest oczywiście filmem, który można obejrzeć jako osobne dzieło. Bardzo rozrywkowe, świadome tego, czym jest, dzieło. Widz otrzymuje dwie godziny czystej, piekielnie efektownej rozrywki z całym dobrodziejstwem inwentarza. Co to dokładnie oznacza? Ano fabuła jest pretekstowa, postacie jednowymiarowe (a nawet trudno nazwać je postaciami, to po prostu chodzące i gadające cechy), a historia stuprocentowo przewidywalna. Czyli tak sobie. Ale jednocześnie dobrze, bo przynajmniej ogląda się to doskonale.

Wszystko dzieje się w latach 70., kiedy to Amerykanie właśnie rozpoczęli proces wycofywania się z Wietnamu. Traf jednak chce, że świeżutka technologia satelitarna odkryła istnienie nieznanej dotąd wyspy na południowym Pacyfiku, która ma kryć różne cudowności. Ekipa badawcza dostaje więc przydział wojskowej eskorty, która właśnie miała wracać do domu, i lecą w nieznane. John Goodman jest prowodyrem całej akcji, wie więcej, niż mówi. Samuel L. Jackson jest służbistą bez wyobraźni, będziecie na niego źli. Tom Hiddleston to były komandos i tropiciel (jednym słowem: wymiatacz), Brie Larson jest ładna i zaradna, a jej zadaniem jest fotografowanie wszystkiego. Są jeszcze żołnierze (jednych poznajemy lepiej, inni wiadomo, że zaraz zginą), naukowcy (z obowiązkową wstawką w postaci aktorki z Chin , wszak kraj ten dołożył nieco złota do budżetu) i najlepszy z całej zgrai John C. Reilly (ale o nim cicho!). Ludzie pojawiają się na wyspie czaszki, robią hałas, więc nagle wyskakuje Kong, robi porządek, wszystko się sypie, ale większe zagrożenia czają się pod ziemią...

Od pierwszego do ostatniego kadru wszystko przebiega według narracyjnych wytycznych - akcja, spokój, akcja, spokój, ktoś ginie, ktoś mówi coś śmiesznego, akcja. Dialogi służą tylko ekspozycji, a brak wyraźnego głównego bohatera utrudnia kibicowanie całej ekipie. Na szczęście twórcy nie idą tropem Godzilli i Konga pokazują już po 5 minutach, a właściwa akcja zaczyna się jakieś 25 minut po rozpoczęciu seansu. Widać dużo, widać dobrze i wygląda to obłędnie. Uznajmy więc Konga za głównego bohatera, którego chce się poznać lepiej. Tak, jak być powinno.

Kong: Wyspa czaszki to przede wszystkim widowisko. Nakręcone z werwą, pożyczające dużo z Czasu apokalipsy (rewelacyjne, nasycone pomarańczowymi odcieniami ujęcia czy doskonały, rockowy soundtrack), w odpowiedni sposób mieszające wysokooktanową naparzankę z kilkoma bardzo komediowymi momentami, bez silenia się na niepotrzebny dramat. Jako "popcorn wcielony" Kong sprawdza się doskonale, co tym lepiej widać na dużym imaksowym ekranie (3D nie jest potrzebne, ale rozmiar ekranu jest godny wielkiej małpy).

Ta produkcja to kolejny przykład trendu, że wielki budżet i znane marki ostatnio są oddawane w ręce nietypowych, raczej niezależnych filmowców i jest do rzecz bardzo dobra. By nie szukać daleko - Scott Derrickson doskonale poradził sobie z Doktorem Strange'em, w listopadzie sprawdzimy Taikę Waititiego w roli reżysera nowego Thora, zaś bohatera tego tekstu stworzył Jordan Vogt-Roberts, znany dotąd tylko z bardzo miłych Królów lata. Taki kierunek bardzo mnie satysfakcjonuje i oby tak dalej! 7+/10!


fsm
11 marca 2017 - 13:25