Tom Ford po raz drugi. Znów historia indywidualna, niezauważalna dla postronnego obserwatora; tym razem jednak nie dramat o miłości, a psychologiczny thriller trzymający w napięciu do ostatniej minuty. Piękne kadry, choć nie aż tak artystyczne, jak przy poprzednim filmie, świetnie dobrani aktorzy, cudowna muzyka, ciekawie zbudowane postaci i opowieść, w której literacka fikcja co chwilę miesza się z prawdą - panie i panowie, przed państwem Zwierzęta Nocy.
Drugi film Forda podobał mi się bardziej (ciężko powiedzieć, że zdecydowanie bardziej, ponieważ rzutowałoby to nieodpowiednio na Samotnego Mężczyznę); oglądając go czułem się mocniej zaangażowany w opowiadaną historię i wręcz nie mogłem wysiedzieć przez ciągle gęstniejącą atmosferę. Sam jestem jednak większym zwolennikiem filmów detektywistycznych, niż obyczajowych, i w tym tkwi prawdopodobnie przyczyna mojego faworyzowania Zwierząt Nocy nad pierwszym filmem modowego guru. A teraz, kiedy tę kwestię już po krótce wyjaśniłem - czas przejść do konkretów.
Zwierzęta Nocy to historia o parze artystów - parze, których uczucie niestety nie wytrzymało próby czasu. Susan oraz Edwarda poznajemy kilkanaście lat po ich rozstaniu, kiedy ona właśnie otwiera swoją galerię sztuki nowoczesnej, a on jest o krok od wydania powieści. Edward wysyła Susan jedną z pierwszych kopii swojej książki - Zwierząt Nocy - z osobistą dedykacją, a ta w trakcie czytania odnajduje w niej wiele nawiązań do ich dawnego życia. I zaczyna rozumieć, jak mocno go skrzywdziła.
Historii nie poznajemy w porządku chronologicznym. Choć w zasadzie jeszcze przed połową zaczynamy orientować się, co wydarzyło się kiedy i jak to muszę przyznać, że odkrycie kart nic nie ujmuje tej technice przedstawiania wydarzeń. Niestety, powiedzieć coś więcej to jak zepsuć całkowicie zabawę - pozostańmy więc przy tym, że w Zwierzętach Nocy chronologia jest zaburzona, i przez chwilę spójrzmy na grę aktorską.
Ta jest oczywiście świetna, choć nie spodziewałem się niczego innego po wcześniejszym spotkaniu z Samotnym Mężczyzną. Podziwiam Jake’a Gyllenhaala za to, jak w jednym filmie gra niezrównoważonego, zimnego telewizyjnego reportera, w innym złego glinę, a w tym konkretnym - zrozpaczonego i niezdolnego do podjęcia jakiegokolwiek działania ojca i męża. Amy Adams również należą się brawa za bycie racjonalną i zawiedzioną do bólu w rzeczywisty, nieprzerysowany sposób. Wreszcie, nie mógłbym nie wspomnieć o Michaelu Shannonie oraz Aaronie Taylor-Johnsonie, którzy błyszczą - pierwszy jako policjant biorący sprawy w swoje ręce, drugi jako uliczny bandyta-psychopata. Nie spodziewałem się, że będę odczuwał obawy przed gościem, który jeszcze kilka filmów temu biegał w zielonym stroju Kick-Assa.
Zwierzęta Nocy, tak jak Samotny Mężczyzna, opierają się głównie na dialogach oraz sytuacjach, w których niezwykle ważne jest ukazywanie uczuć. Aktorzy zostali postawieni przed niełatwym zadaniem i bardzo dobrze sobie z nim poradzili - historię, którą można spłycić do frazesów w stylu „słuchaj głosu swojego serca” czy „podążaj za swoimi marzeniami” przedstawili w taki sposób, że ani przez chwilę nie czujemy się zażenowani. Jest w tym również zasługa magii Toma Forda, jednak nie wierzę, że ten film byłby aż tak dobry, gdyby nie aktorskie serce włożone w wykreowanie postaci przedstawionych na ekranie.
Za muzykę znów odpowiada Abel Korzeniowski, który - mam nadzieję - pozostanie z Fordem jak najdłużej. Nie ma tutaj tyle patosu, ile w poprzednich ścieżkach (i nie mówię tylko o Samotnym Mężczyźnie) i w zasadzie poza pierwszym utworem, fenomenalnym Wayward Sisters, wszędzie dominują wykonania oparte na bardzo małej ilości instrumentów. Świetnie buduje to klimat i wspomaga tworzenie, i choć muzyka nie jest aż tak w filmie odczuwalna jak przy poprzednim obrazie Forda, to i tak pozostawienie jej samej sobie po seansie byłoby nietaktem z mojej strony.
Fordowi znowu się udało. Stworzył piękny film, który nie tylko opowiada ciekawą historię, trzyma w napięciu, przemyca kilka podstawowych banałów na swój cudowny sposób, ale jeszcze do tego jest świetnie zagrany, okraszony odpowiednią muzyką i dający do myślenia. Zwierzęta Nocy pokazują - tutaj wykorzystam słowa kolegi po blogu, który też miał przyjemność ten film recenzować - że reżyserowanie filmów przez Forda nie jest tylko kaprysem milionera, a prawdopodobnie marzeniem rozwijającym się przez lata z tyłu głowy, realizowanym teraz z należytą pieczołowitością. Na kolejny film tego reżysera do kina wybieram się w ciemno.
Recenzję, o której wspominam w tekście, napisał Sebastian Pytel i jest ona dostępna pod tym linkiem.