Okiem Meehowa: jak zapowiada się Mass Effect: Andromeda zdaniem fana(tyka) trylogii Mass Effect - Meehow - 14 marca 2017

Okiem Meehowa: jak zapowiada się Mass Effect: Andromeda zdaniem fana(tyka) trylogii Mass Effect

Okiem%20Meehowa%3A%20Mass%20Effect%3A%20Andromeda%20w%20ocenie%20fana%28tyka%29%20trylogii%20Mass%20Effect

Prawie pięć lat po wydaniu Mass Effect 3, które zwieńczyło oryginalną, znakomitą moim zdaniem trylogię Komandora Sheparda, już tylko niec ponad tydzień dzieli nas od premiery Mass Effect: Andromedy. Długo musieliśmy zadowalać się pogłoskami, przeciekami, lakonicznymi danymi czy filmikami, z jakich w zasadzie niewiele wynikało. Dzisiaj, po ładnych kilku latach śledzenia tematu i ostatnim zatrzęsieniu informacji, przyglądam się nadchodzącej odsłonie Mass Effect z zamiarem ocenienia, czy jest to gra, na którą czekałem pół dekady. Czy Mass Effect: Andromeda da cyklowi drugi początek i zjedna sobie serca zarówno starych wyjadaczy, jak i zupełnie nowych odbiorców, czy może nigdy nie wyjdzie z cienia Komandora Sheparda i załogi fregaty Normandia? Na te pytania postaram się odpowiedzieć w niniejszym felietonie.

Twarze nieskażone emocjami

Moje rozważania zacznę od technicznej strony Andromedy. Zasadniczo jest to rzecz o znaczeniu drugorzędnym, zwłaszcza że poprzednie odsłony cyklu przyzwyczaiły nas do faktu, że Mass Effect zawsze w tym względzie odstaje w jakimś stopniu od standardów współczesnych mu produkcji mimo oparcia o aktualną technologię. Mass Effect: Andromedę napędza silnik Frostbite, znany chociażby z Dragon Age: Inkwizycji, Star Wars: Battlefront czy trzech ostatnich odsłon serii Battlefield. Niestety, patrząc na najnowsze materiały z Andromedy doświadczam déjà vu – styl wizualny niezmiennie przywodzi mi na myśl Dragon Age: Inkwizycję, zwłaszcza w kwestii estetyki ludzkich twarzy i włosów wyglądających jak polakierowane peruki. Piszę „niestety”, ponieważ BioWare nie nadąża za konkurencją. Jeśli chodzi o twarze, to mam wrażenie, że ich mimika nadal jest mierna i nie oddaje towarzyszących danej scenie emocji. Półmartwe facjaty mocno kontrastują z kinowo realizowanymi przerywnikami, momentami nadając całości dość groteskowy wygląd. Przebłyski życia, które zresztą zdarzały się i w starszych odsłonach serii, nie wystarczą. Spójrzmy na scenę z oficjalnego zwiastuna rozgrywki.

Czuję się naprawdę zaniepokojony faktem, że BioWare uznało tę scenę od słabo rokującego stażysty za sekwencję na tyle reprezentatywną, żeby zamieścić ją w oficjalnym zwiastunie rozgrywki. Rzeczony przerywnik jest słaby właściwie na każdej płaszczyźnie – obnaża mierną synchronizację ruchu ust i leżącą mimikę twarzy, ale nade wszystko epatuje okropnym projektowaniem. Rozumiem, że trzy UZBROJONE osoby, w dodatku otaczające protagonistkę, nie mają wystarczającego refleksu i samodzielności, żeby unieszkodliwić ją, kiedy odbiera ona ich koledze broń (pytanie na tegoroczną maturę: dlaczego turianin zrobił wszystko, żeby dać ją sobie zabrać?). Ochrona lokalnej watażki wykazała się sprawnością na poziome polskiego systemu emerytalnego. Do Galaktyki Andromedy cywilizacje Drogi Mlecznej najwyraźniej wysłały głównie niedorozwinięte osobniki w ramach oczyszczania puli genowej. Zwłaszcza po kroganach spodziewałem się jakieś brutalnej szarży i przetrącenia Ryderce kręgosłupa, ale ci mają zapłon niby diesel na mrozie. Upłynęło pięć lat od czasu wydania Mass Effect 3, a BioWare dalej umieszcza w swoich grach sceny emocjonujące niczym grzybobranie i wiarygodne jak Szybcy i wściekli 7. Nawet naprawienie technicznych niedomagań nie jest w stanie uratować tej miernoty.

Pocztówka z Galatyki Andromedy

Na całe szczęście Mass Effect: Andromeda nie jest brzydką grą, jeśli jesteśmy w stanie zdzierżyć powyższe kwestie. Ba, dotychczas zaprezentowane widoki są wcale niezgorsze. Zwłaszcza plenery w Andromedzie zrobiły na mnie spore wrażenie pod względem estetycznym, szczególnie ich żywe kolory, których w początkowej trylogii często mi brakowało. Nie bez powodu wizualnie najbardziej odpowiadał mi Mass Effect 2, ze stacjami Omega i Cytadela oraz planetą Illium na czele. Ponurość pierwszego Mass Effekta co prawda też miała swój urok, dodający rozgrywce atmosfery tajemniczości i niebezpieczeństwa, ale dopiero grając w dwójkę pomyślałem sobie, że chciałbym naprawdę znaleźć się w tym czy innym miejscu. Andromeda wyzwala we mnie podobne odczucia. Jeśli wszystkie, a przynajmniej większość dostępnych lokacji będzie trzymać podobny poziom, pewnie nieraz zatrzymam się tylko po to, żeby nacieszyć widokami oczy.

Nie kryję też zaintrygowania nową mapą galaktyki i eksploracją przestrzeni kosmicznej, która w Andromedzie wygląda po prostu znakomicie! Nawigacja po mapie galaktycznej w serii Mass Effect zawsze była dla mnie przyjemnym doświadczeniem, może przez fakt, że widok odległych galaktyk, „skoki” przez przekaźniki masy i nadświetlne podróże wśród malowniczych gromad gwiazd nastrajają mnie marzycielsko, zwłaszcza z przygrywającym w tle „Uncharted Worlds” bądź „New Worlds”. Mass Effect: Andromeda wynosi ten element rozgrywki na znacznie wyższy poziom. Na panelu podczas PAX East zaprezentowano działanie nowej mapy galaktycznej i muszę przyznać, że szczęka mi opadła z wrażenia. O ile w trylogii Komandora Sheparda część roboty musiała wykonać moja wyobraźnia, w Andromedzie przejście między poszczególnymi systemami oraz tym, co w nich znajdujemy, jest płynne i widowiskowe. Wszystkiemu w dodatku towarzyszą zapierające dech w piersiach widoki. Ponadto immersję z pewnością pogłębi możliwość oglądania otoczenia statku Tempest z okien pokładowych. Oczywiście to tylko smaczek, ale jako miłośnik spoglądania w niebo i fantazjowania o kosmicznych podróżach nie potrafię koło niego przejść obojętnie. Do „oblecenia” Gromady Helejosa wzdłuż i wszerz nie trzeba mnie już niczym zachęcać – jestem kupiony.

Pomówmy też o muzyce, bez której mapa galaktyczna wydawałaby mi się niekompletna. Choć nie robię sobie nadziei na usłyszenie któregokolwiek z wyżej wspomnianych utworów, to naprawdę liczę, że ścieżka dźwiękowa dla mapy Gromady Helejosa stworzona będzie w podobnym duchu. Jeśli moje zmysły nie płatają mi figli, to tak właśnie brzmiącą kompozycję da się (niestety bardzo niewyraźnie) usłyszeć na zapisie prezentacji gry z panelu na PAX East. Kto wie, może nawet mamy do czynienia z remiksem czy po prostu utworem opartym o ten sam bądź podobny temat.

Kosmiczne Boje

Weźmy się teraz za mechanikę rozgrywki. Mass Effect: Andromeda skupia się na odkrywaniu nowej galaktyki – normalnie czułbym ekscytację, ale po Dragon Age: Inkwizycji taka zapowiedź ze strony BioWare brzmiała dla mnie bardziej jak groźba niż zachęta. Być może jestem osamotniony w swojej ocenie, ale dotychczas obejrzane gameplaye (zwiastuny, pokazy IGN-u, panel na PAX East) nie przekonują mnie do apokaliptycznego scenariusza, w którym nadchodzi katastrofa w postaci potwornego bękarta pod tytułem Mass Effect: Inkwizycja. Powiedziałbym wręcz, że Mass Effect: Andromeda przede wszystkim czerpie z dorobku swoich poprzedników, robiąc przy tym wyraźny skok jakościowy. Trylogia Komandora Sheparda niestety nie mogła się mienić ani dobrą strzelanką TPP, ani mechanicznie dobrym RPG akcji, zaś Andromeda ma szansę coś w tym względzie zmienić.

Mass Effect: Andromeda już na pierwszy rzut oka wydaje mi się znajoma i intuicyjna, gdyż ewidentnie nie zmieniono tego, co sprawdzone i znane w interfejsie oraz sterowaniu. Co ważniejsze, gra wreszcie nie wygląda na festiwal topornych skryptów i niewidzialnych ścian. Do dzisiaj zgrzytam zębami, jak przypominam sobie na przykład zepsutą drabinę na planecie Namakli w dodatku Mass Effect 3: Leviathan. Dodanie rozgrywce wymiaru wertykalnego za jednym zamachem zlikwidowało dwie z największych bolączek trylogii Mass Effect, jakimi są uzależnienie taktyki i interakcji z polem bitwy od sztywnego systemu osłon oraz okropnie ograniczona swoboda ruchu. Na coś tak oczywistego musieliśmy czekać dziesięć lat i prawie trzy gry, ale cóż, lepiej późno niż wcale.

Spójrzmy na system walki. O ile plecak odrzutowy znacznie zmienia warunki na polu bitwy i stwarza nowe możliwości taktyczne zarówno dla nas, jak i dla naszych przeciwników, to obawiam się, że oficjalny zwiastun rozgrywki, a konkretnie pokazana na nim sztuczna inteligencja (a raczej sztuczne bezmózgowie, niestety bardzo przekonujące), naprawdę mnie martwi. Zarówno wirtualni adwersarze, jak i towarzysze protagonisty wydają się myśleć niewłaściwą częścią ciała. Rażą przez to idiotycznymi zachowaniami w rodzaju radosnego biegania po otwartym terenie – nic to, że w okolicy jest snajper i mech bojowy – czy wchodzenia przez strzelca wyborowego w krótki dystans z przeciwnikiem. Nowe i stare moce oraz zdolności wyglądają naprawdę efektownie, aczkolwiek zdecydowanie nie chciałbym móc używać ich całkowicie bezkarnie, jak na zwiastunie. Nawet na standardowym poziomie trudności nie chcę przeciwnika zachowującego się jak worek treningowy, tylko takiego, który potrafi zarówno oddać, jak i wyprowadzić skuteczny atak. Nie uspokoiły mnie gameplaye IGN-u i rozgrywka pokazana na PAX East, gdyż odniosłem wrażenie, że grający przechodzili trylogię Mass Effect na najniższym poziomie trudności, a w „multiku” ME3 grali co najwyżej „brązowe” mecze. Po mojemu sztuczna inteligencja nie rozegrała żadnego z demonstrujących graczy, ona jedynie obnażyła ich absolutny brak elementarnych umiejętności i opanowania mechaniki. Obawiam się, że weteran trylogii zaśnie przechodząc Andromedę na standardowym poziomie trudności. Poza tym wielka szkoda, że do gry nie powrócił mediżel i „podnoszenie” w formie zbliżonej do tej z pierwszego Mass Effect. Darmową resuscytację uważam za daleko idące uproszczenie.

System rzemiosła i modyfikacji czerpie całymi garściami z trylogii, głównie z pierwszej i trzeciej odsłony. Dobrze widzieć znajomą technologię, tym bardziej, że po odcięciu od Drogi Mlecznej możemy rozwinąć ją w kompletnie innym kierunku (*warczenie Suwerena*) dzięki zastosowaniu rozwiązań obcych cywilizacji. Jestem również wielce uradowany, że w Andromedzie występują  trzy różne grupy technologiczne, a mianowicie „nasza”, mieszkańców Gromady Helejosa i Porzuconych. Ta ostatnia, wymagająca monitorowania nagrzania broni, to kolejny ukłon w stronę fanów strzelectwa z pierwszego Mass Effect. Dziesięć punktów dla Gryffindoru BioWare! Co prawda w lipcu pisałem, że chciałbym zaostrzenia wymogów klasowych dla poszczególnych broni czy pancerzy, ale bezklasowy system rozwoju i profilowania postaci w Andromedzie ostatecznie zdaje mi się całkiem sensowny.

W kwestii eksploracji, a więc kluczowego elementu gry Mass Effect: Andromeda, widzę dokładnie to, na co liczyłem: sprawdzone rozwiązania w lepszym wydaniu oraz trafne zmiany i nowości. Nomad wydaje się prowadzić o wiele lepiej niż niezgrabne Mako, a dostępne udoskonalenia, jakie da się podejrzeć na materiale serwisu IGN, oferują sensowny rozwój tego pojazdu. Podoba mi się również powrót zagrożeń środowiskowych w stylu pierwszego Mass Effecta, zwłaszcza że BioWare poszło o krok dalej i Nomad już nie ochroni nas całkowicie przed np. szkodliwym promieniowaniem, co wymusi na nas okresowe korzystanie z punktów zrzutu. Podoba mi się również poszukiwanie pierwiastków za pomocą wspomnianego wozu. Cieszy też eksploracyjny tryb kamery, różniący się od bojowego większym polem widzenia. Nową mapę galaktyki już zdążyłem pochwalić. Moim zdaniem trudno się do czegokolwiek przyczepić na tym etapie. Same mechanizmy eksploracji wyglądają w mojej ocenie solidnie, więc wszystko zależy od tego, jak ich potencjał zostanie wykorzystany w warstwie fabularnej.

Zamykając temat mechaniki, nie da się ukryć, że mam spore obawy co do sztucznej inteligencji i poziomu trudności gry, co może zrujnować system walki dla graczy lubiących wyzwania. Niestety lub stety, promocyjny zapis rozgrywki nie jest szczególnie miarodajną próbką z powodu wspomnianego wyżej. Jeśli ująć poruszone zagadnienia ogólnie, Mass Effect: Andromeda ma szanse stać się taką rewolucją dla cyklu Mass Effect, jaką dla serii Wiedźmin okazał się Wiedźmin 3. Czy ją wykorzysta? Dowiemy się niebawem.

Przejdźmy do aspektów fabularnych. Nie jest żadną tajemnicą, że dotychczasowym motorem napędowym serii były przede wszystkim ciekawe postaci, a następnie wciągająca, choć sztampowa fabuła. Niestety, jeśli BioWare zawali którykolwiek z powyższych elementów – albo, o zgrozo, oba – to moim zdaniem równie dobrze można wszystkie powyższe pochwały skreślić, a na grze postawić krzyżyk.

Nowe szaty króla

Bycie następcą Komandora Sheparda, zwłaszcza godnym, to naprawdę wielkie wyzwanie. Trudno zastąpić protagonistę tak wyrazistego na różnych poziomach – od charakterystycznej (domyślnej) aparycji i głosu, przez unikalne cechy (choćby umiejętności taneczne, bardzo przypominające moje własne), aż do wszystkich momentów w trylogii Mass Effect, które sprawiły, że przywiązaliśmy się do tej postaci. Deweloperzy najwyraźniej zdali sobie z tego sprawę i postawili na zupełnie inny model głównego bohatera. „Bohater” to kluczowe słowo, gdyż w Andromedzie Scott/Sara Ryder dopiero wyrabiają sobie markę i dążą do uzyskania tego statusu w scenariuszu typu „od zera do bohatera”, podczas gdy Shepard od samego początku miał wyrobioną reputację. Kolejną różnicą jest fakt, że obie wersje protagonisty istnieją równolegle w świecie przedstawionym, nie są więc tymi samymi osobami w innym ciele, lecz całkowicie odrębnymi istotami. Jestem bardzo ciekaw, czy projektanci poszli w tym względzie na łatwiznę, czy pokusili się o nadanie obu osobom indywidualnych cech charakteru. Zwłaszcza obecność ojca tej dwójki – Aleca Rydera, pierwszego Pioniera, dla którego Inicjatywa Andromeda stanowi zwieńczenie bogatego życiorysu i błyskotliwej kariery – stwarza okazje do unikalnych rozmów (a czy zostaną wykorzystane...). Tak czy siak, BioWare wyraźnie stara się zredukować zasadność porównań do Sheparda, ale spójrzmy prawdzie w oczy: nie da się ich uniknąć. W Dragon Age wszyscy protagoniści byli nijacy, dlatego zmienianie ich przechodziło bez większego dramatu, ale w Mass Effect sytuacja jest dokładnie odwrotna. Sorry, taki mamy klimat.

Jeśli chodzi o moją ocenę Sary i Scotta Ryderów, z pewnością podoba mi się fakt, że są to dwie niezależne postaci, przy czym moja ocena drastycznie się zmieni, jeśli okaże się to różnicą czysto kosmetyczną, a rola brata/siostry w fabule będzie niewielka albo całkowicie żadna (scenariusz, niestety, prawdopodobny). Podobnie nie będę kontent, jeśli jedyna różnica między tą dwójką sprowadzi się do płci i głosu – jeśli decydujemy się na dwóch bohaterów, niech nie są swoimi kopiami. Dam Ryderom szansę mimo przyzwyczajenia do Sheparda i jego domyślnej aparycji. Jeżeli rodzeństwo obroni się jako główni bohaterowie mojej ulubionej serii, powiem po prostu „umarł król, niech żyje król”.

Nowa twarz, nowe imię, a co z osobowością?

Patrząc na dotychczas zademonstrowane postaci, nie widzę niczego świeżego względem dotychczasowego dorobku BioWare. Wszystko wydaje się robione na jedno kopyto, jak piosenki Slayera. Za jedyny wyjątek uznam Jaala, który zdaje się odstawać od reszty z racji swojego pochodzenia i zaistniałej sytuacji. Ale reszta? Cora przypomina mi mieszankę Mirandy i Ashley (ciekawe czy i w jakim stopniu jest spokrewniona z Jackiem Harperem, znanym szerzej jako Człowiek Iluzja), Liam to Jacob z brytyjskim akcentem, Drack to hybryda Wreksa i Grunta, PeeBee to ładniejsza i sympatyczniejsza Sera, a Vetra wydaje się żeńską wersją Garrusa, a przy tym Mirandą-bis, ewentualnie Tali, w kwestii rodziny. Déjà vu albo pochopne wnioski, z tym że musiałbym nie znać twórczości BioWare dostatecznie dobrze, żeby nie przygotowywać się na najgorsze – wtedy zawsze istnieje niewielka szansa, że zostanę miło zaskoczony, jak mawiał Garrus. Chociaż… taki scenariusz w pewnym sensie przerabialiśmy w trylogii Mass Effect.

Obawiam się, że w kwestii towarzyszy BioWare po prostu nie zaskoczy nas niczym niestandardowym, co w zasadzie nie powinno nikogo dziwić, gdyż studio nie jest tuzem innowacyjności. Jestem jednak zmartwiony, gdyż w przypadku Andromedy przyłożenie oklepanego schematu drużyny jest, jak powiedziałaby Ashley, subtelne jak bucior w twarz. Po raz kolejny dostajemy więc dwójkę ludzi z formacji, w której także służy protagonista, kroganina, turiankę i asari, jedynie quariankę zmieniono na przedstawiciela rasy angara (angariana, angarianina, angara?). Pewnie dlatego, że (moim zdaniem) quarianie nie pojawią się w Andromedzie. Nie wiem, czy i ewentualnie czym zaskoczy nas ostatni z wymienionych kompanów, ale prawdę mówiąc czuję się rozczarowany, że nie postanowiono zmienić składu naszej przyszłej drużyny na mniej oczywisty. Ja na przykład chętnie zobaczyłbym w drużynie batarianina – tę rasę w niemal całej trylogii przedstawiano jako kosmicznych sowietów czy innych komuchów. Osobiście zaprojektowałbym np. batariańskiego dezertera albo nawróconego łowcę niewolników, szukającego w Galaktyce Andromedy świeżego startu. Przez Normandię przewinęło się przecież kilka najzwyklejszych kanalii, choćby Zaeed, Grunt, Jack czy Shepard-Renegat.

Dlaczego na przykład batarianie mieliby nie dostać swojego Wreksa czy Legiona, który dałby nam jakąś nową perspektywę na ich rasę? Chyba tylko dlatego, że to ograniczałoby liczbę potencjalnych opcji romansowych z powodów fizjonomicznych. Chociaż… kto wie, na DeviantART widywałem najdziwniejsze fanarty, które później urzeczywistniono w kolejnych Mass Effektach.

Kosmiczne porno

Skoro jesteśmy przy romansach, jestem naprawdę zmartwiony zapowiedzią Aaryna Flynna, dyrektora głównego BioWare, że Mass Effect: Andromeda będzie „miękką, kosmiczną pornografią”. Później teoretycznie się z tej wypowiedzi wycofał, ale mnie pewien niesmak po niej pozostał. Co więcej, wcześniej Mike Gamble, jeden z producentów, wspominał w radosnej wymianie tweetów, że w Andromedzie znajdzie się mnóstwo potencjalnych partnerów łóżkowych. No tak, skoro duża liczba możliwych do odbycia stosunków płciowych miała tak wysoki priorytet, to nie dziwię się, że ograniczono angaże szpetnych kosmitów do trzech i obsadzono je według starego wzoru: kroganin + turianka + coś równie brzydkiego. Z drugiej strony, projektanci pierwszego Mass Effecta nie sądzili, że komuś spodoba się Tali czy Garrus, więc kto wie, może Jaal też znajdzie jakieś amatorki. Swoją drogą, może czas zalać DeviantART trollowymi fanartami, przedstawiającymi np. Dracka recytującego miłosne sonety Sarze Ryder jak Charr Erebie w trylogii. Podstarzały, krogański weteran okazał się mieć duszę romantyka – co za zwrot akcji!

Mówiąc jednak poważnie, czasami naprawdę zastanawiam się, czy nadal jestem „targetem” Andromedy. Fani trylogii zdążyli się troszkę zestarzeć przez ostatnie dziesięć lat, więc nie wiem, do kogo Flynn i Gamble kierowali wcześniej przywołane tweety, bo przecież doskonale zdawali sobie sprawę, że trafią one do newsowych nagłówków wszystkich mainstreamowych portali o grach. Wydaje mi się, że do nastolatków w okresie dojrzewania albo osób, których rozwój emocjonalny zatrzymał się na tym etapie. Gdzieś z oddali słyszę rechot historii, mając w pamięci bzdurne bądź co bądź kontrowersje związane ze scenami łóżkowymi – swoją drogą, zrealizowanymi estetycznie i ze smakiem – w pierwszym Mass Effekcie. Cóż, najwyraźniej ktoś założył, że starzy wyjadacze i tak kupią nowego Mass Effecta, a żeby powalczyć o sprzedaż na poziomie Wiedźmina 3, trzeba trafić do nowych odbiorców z restartem serii, jakim de facto jest Andromeda.

Błędne koło

Idąc dalej, zasadniczo cieszę się, że w Andromedzie nie pojawi się ikoniczny, ale słaby z perspektywy czasu system moralności, jaki znamy z dotychczasowych odsłon serii. Spójrzmy prawdzie w oczy: wystarczyło wybrać niebieską lub czerwoną opcję dialogową, żeby sprawy bezwarunkowo potoczyły się w ten czy inny sposób korzystnie. „Jeśli chcesz zakończyć dwustuletnią wojnę piękną przemową, wciśnij niebieski przycisk, jeśli chcesz zakończyć dwustuletnią wojnę wykrzykiwaniem gróźb, wciśnij czerwony przycisk, jeśli chcesz doprowadzić do całkowitej zagłady jednej ze stron, wybierz któryś z niekolorowych przycisków” – tak to w praktyce wyglądało. Zresztą, po zakończeniu Mass Effect 3 kolory niebieski, czerwony i zielony przestały się dobrze kojarzyć znacznej części fanów cyklu. Samo porzucenie tego systemu to zdecydowanie krok do przodu; nie będę po nim tęsknił. Do pełni szczęścia potrzeba mi tylko słownej szermierki, jaką pokochałem w znakomitym Deus Eksie: Buncie Ludzkości. Na prezentacji rozgrywki podczas PAX East wspomniano, że w Andromedzie będziemy operować na zasadzie zgodzenia się z czymś/na coś, zamiast na reagowaniu według z góry przewidzianego typu osobowości, jak w przypadku Sheparda. To dobre wieści pod warunkiem, że nie okaże się to ostatecznie tylko iluzją wyboru.

Wybudzenie Wielkiego ZUA…

Skromne początki w nieznanym zakątku wszechświata stanowią znakomite tło dla satysfakcjonującej, eksploracyjnej przygody z elementami zarządzania i survivalu, a te wydają się w Andromedzie obecne. I bardzo dobrze! Nie wyobrażam sobie kolonizowania nowej galaktyki bez daleko idących trudności, właśnie takich jak ograniczone zasoby, presja czasu czy budowa centralnej bazy. Mam tylko nadzieję, że nie zostanie powtórzony błąd z Dragon Age: Inkwizycji, które przed premierą też robiło podobne wrażenie, a ostatecznie okazało się, że Podniebną Twierdzę można olać. To nasze inkwizytorowanie w zasadzie też miało wymiar kosmetyczny. W każdym razie: eksploracja nowych zakątków wszechświata zdecydowanie mnie przekonuje, jest tylko jedno „ale”: Mass Effect musi mieć mocny fundament fabularny.

Obejrzałem wszystkie dotychczasowe zwiastuny i prezentacje gry Mass Effect: Andromeda i znowu mam wrażenie, że już w coś takiego grałem. Uczciwie stwierdzę, że koncept bycia obcym i kolonizatorem w innej galaktyce to najlepszy pomysł BioWare od lat, ale czy tylko mnie Porzuceni kojarzą się Proteanami zmieszanymi ze Żniwiarzami, a kettowie i Archont ze standardowym złoczyńcą w grach BioWare (Saren i gethy, Arcydemon i mroczny pomiot, Zwiastun i Zbieracze, Koryfeusz i Venatori)?

Zakładam, że ten wcześniej wspomniany restart ma na celu pozwolić nam, graczom, wziąć udział w zakładaniu wielkiej, galaktycznej wspólnoty, a to oczywiście musi odbyć się w ogniu wojny. W zakończonej trylogii ludzkość przybyła „na gotowe”, a teraz to homo sapiens sapiens skonstruuje nową Cytadelę i ustanowi galaktyczny rząd. A może w Andromedzie albo jej kontynuacji zetrze się koncept demokratyczny, na wzór Rady Cytadeli, z imperialistycznym w stylu Protean? Brzmi jak lepsze Gwiezdne Wojny, w których chciałbym wziąć udział. Zresztą, już na zwiastunie premierowym widać kosmiczne sceny batalistyczne, więc nie ulega wątpliwości, że jakiś większy konflikt nas czeka (nic to, że w próżni przestrzeni kosmicznej dźwięk się nie rozchodzi; cała oprawa dźwiękowa takich starć ma tyle wspólnego z rzeczywistością, co samochody wybuchające w filmach po trafieniu z broni palnej). I ciekawe, czy BioWare ma kiedykolwiek zamiar pozwolić nam nawiązać kontakt z Drogą Mleczną – na ten przykład Liara T'Soni, której audiobooka (?) słyszałem chyba na którymś z gameplayów, w momencie startu fabuły Andromedy osiągnie status Matki asari. Może jest jakaś szansa na kolejną, o wiele bardziej zaawansowaną ekspedycję? Tak czy siak, zapowiada się bajołerowa sztampa, ale czy trylogia Komandora Sheparda, którą pokochała rzesza graczy, była w swojej istocie czymś innym?

Do premiery gry Mass Effect: Andromeda pozostaje nieco ponad tydzień. Pięć lat oczekiwania na nowe Mass Effect niebawem dobiegnie końca, a wraz z nim otrzymam odpowiedź na fundamentalne pytanie: czy Mass Effect skończyło się na trójce. Uważam się za wielkiego fana(tyka) pierwszych trzech odsłon serii – na czego poparcie mam całkiem sporą liczbę tekstów im poświęconych – i choć mechaniczne oraz techniczne ulepszenia przyjmuję ze sporą dawką optymizmu, to wątpliwości dotyczące kwestii fabularnych sprawiają, że decyzja o złożeniu zamówienia przedpremierowego wywołuje we mnie dysonans poznawczy. Wspaniałe uniwersum Mass Effect, jak na razie bezkonkurencyjne w grach science fiction segmentu AAA, bez Komandora Sheparda i załogi fregaty „Normandia” to niestety tylko napis na pudełku, więc będzie musiało nie tylko na nowo się obronić jako bestsellerowa marka, ale ponownie zdobyć serca graczy na nadchodzące lata. W przeciwnym razie Mass Effect: Andromedę czeka ten sam los, co Deus Ex: Rozłam Ludzkości.


Jeśli spodobał się Wam powyższy tekst, chętnie przygarnę Waszego lajka na moim fanpejdżu w serwisie Facebook. Dzięki niemu możecie zawsze być na bieżąco z moją radosną twórczością oraz zmotywować mnie do dalszej pracy. Z góry dziękuję. :-)


Jeśli interesuje Was seria Mass Effect, polecam kilka innych tekstów mojego autorstwa:

Sekrety serii Mass Effect

Sekrety serii Mass Effect, część II

Sekrety serii Mass Effect, część III

Co wycięto z trylogii Mass Effect?

Dlaczego co roku wracam do trylogii Mass Effect

„Obudź się, Komandorze”, czyli wspomnienie Teorii Indoktrynacji

Galaktyczny exodus w grze Mass Effect: Andromeda, czyli Teoria Arki

Przez trud do Andromedy, czyli czego oczekuję od nowego Mass Effect

Meehow
14 marca 2017 - 11:18