W amerykańskim kinie utarło się określenie „przeskoczenie rekina”. To moment, w którym film lub serial osiąga apogeum absurdu i podąża już w tym stylu do samego końca, odcinając już nieco kupony od pierwotnej koncepcji. Termin ten idealnie wpasował się w uniwersum Szybkich i wściekłych.
Pierwsza odsłona z 2001 roku (jak ten czas leci!) to sprawnie zrealizowana, rozrywkowa produkcja z pogranicza sensacji i akcji. Począwszy jednak od czwartej części i słynnego już przejazdu pod płonąca ciężarówką mamy do czynienia z kreskówką, w której bohaterowie – niczym Kojot Wiluś i Struś Pędziwiatr – działają w trybie nieśmiertelności, angażując się w ratowanie świata. Jedni zdążyli już ten pomysł na sagę o Dominicu Torreto znienawidzić, ale zdecydowana większość (patrząc na wyniki box office) jednak przebiera nóżkami w oczekiwaniu na już ósmą część. Widownia efektem pracy debiutującego w serii F. Gary Graya nie powinna się rozczarować.
Wielu fanów zadaje sobie przed seansem pytanie w jakiej kondycji jest marka po odejściu Paula Walkera i zamknięcia wątku jego postaci. Okazało się jednak, że scenarzyści mają kilka nowych pomysłów, a każdy z nich – pomijając fabularną naiwność do kwadratu – gwarantuje tonę zabawy. Zabawa to słowo klucz w całym rozumowaniu uniwersum, gdyż historia zdrady ekipy przez Doma jest tradycyjnie pretekstowa, a poziom jej skomplikowana mieści się gdzieś między cepem i kijem od szczotki. To co najważniejsze, dzieje się w pojedynczych scenach, ujęciach, kadrach i dialogach.
Do obsady dołączyły nowe nazwiska i są one trafione w punkt. Charlize Theron (z dredami!) dobrze „czuje” powagę całego widowiska i idealnie odegrała rolę typowego, czarnego charakteru o chłodnym spojrzeniu i bezkompromisowym działaniu. Można oczywiście narzekać, że swoim zachowaniem aż nadto przypomina złą Królową z Królewny Śnieżki i Łowcy, ale z dwojga złego lepszy sprawdzony „imydż”, niż sztuczne poszukiwanie kreacji, która mogłaby się w tego typu filmie nie sprawdzić. Równie fajnie wkręcił się w realia młody Eastwood i Helen Mirren, która mimo 2 minut na ekranie kradnie show i jest bohaterką jednej z najzabawniejszych scen.
Pisząc o humorze muszę koniecznie wspomnieć o motywie, który dodał dialogom niesamowitej porcji mięcha. Relacja The Rocka ze Stathamem jest tutaj bardzo specyficzna i napędza większość zabawnych wymian uprzejmości. Obaj panowie cisną po sobie niemiłosiernie (scena w więzieniu to prawdziwa perełka), ale gdy przychodzi co do czego – potrafią znaleźć wspólny język. Trochę odkurzona postać Hobbsa pokazuje, jak bardzo brakowało Rocka w poprzedniej odsłonie.
Nie zawodzą również sceny akcji. Jeżeli do zakupu biletu przekonała Was widniejąca na plakacie łódź podwodna ścigająca bohaterów po zamarzniętej zatoce – będziecie reklamowaną sekwencją usatysfakcjonowani, a uśmiech nie zejdzie z waszej twarzy do samego końca. To jest właśnie ten poziom „przeskoczenia rekina”, który musicie po prostu zaakceptować. Moim numerem jeden jest jednak nieoczywiste nawiązane do jednej z kultowych misji w serii Call of Duty.
Minusy? Konkretnie dwa. Po pierwsze – pościgom zdarzają się momenty, w których całość za mocno pachnie ingerencją komputera. Mimo usilnych starań twórców, aby wszystkie popisy nagrywać „w realu”, efekt jest taki, że widz ma wrażenie uczestniczenia w nextgenowych wyścigach. Brakuje tylko pada i wygodnego fotela.
Druga wada dotyczy samej obsady. Po odejściu Walkera brakuje w niej świeżości. Tak, Eastwood jest fajny, a pomysł z The Rockiem jako dowódcą sprawdził się w 100%, aczkolwiek nie da się ukryć, że całość przypomina grupę wzajemnej adoracji i tzw. fan service. Jest w niej chemia, ale nie ma ekscytacji. Chętnie zobaczyłbym w miejscu Ludacrisa czy Gibsona kogoś nowego. Mam więc nadzieję, że w kolejnym odcinku zobaczę nieco więcej kreatywności. Bo choć paliwa i szybkości tutaj nie brakuje, tak karoseria zaczyna powoli pokrywać się rysami.
A to, że dziewiąta część powstanie jest pewne jak w banku. Film Graya pobił rekord otwarcia na świecie należący wcześniej do...Przebudzenia Mocy. Moc jest więc w Szybkich i wściekłych silna.
OCENA 7/10