Krótka historia filmów pirackich - MaciejWozniak - 24 maja 2017

Krótka historia filmów pirackich

Myli się ten, kto sądzi, że artykuł ten będzie dotyczyć dziejów The Pirate Bay i przygód korsarzy pływających po szerokich wodach torrentów. W przeddzień premiery piątej części „Piratów z Karaibów” warto przypomnieć najważniejsze tytuły o morskich wilkach, które przez kolejne dekady bawiły kinomanów.

Gdy „Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły” zawitali do kin i zarobili kilkaset milionów dolarów, wznosząc Johnny’ego Deppa na wyżyny sławy, dla wielu było to wielkie zaskoczenie. Zewsząd padały głosy o wielkim renesansie tzw. kina pirackiego. W wielu ówczesnych artykułach i recenzjach filmu Gore’a Verbinskiego można było przeczytać, że oto podgatunek kina przygodowego, który niegdyś święcił triumfy, powrócił, choć wydawało się, że na wieki ugrzązł na dnie porzucony przez widzów i wytwórnie. Czy rzeczywiście tak było? Czy seria o Kapitanie Jacku Sparrowie to powrót piratów na szerokie wody światowych ekranów? A może jest zgoła inaczej i piracka saga, której piątą odsłonę ujrzymy niebawem to unikatowy przykład produkcji tego rodzaju, która zyskała aż taką popularność?

W kinie wykorzystującym wątki pirackie zawsze chodziło o to samo, o co chodzi w całym kinie przygodowym – o atrakcyjną wyprawę w odległe zakątki świata i mrożące krew w żyłach perypetie związane z niebezpieczeństwem, walką, a nierzadko i romantycznym romansem. Stworzenie takiego obrazu wymagało jednak potężnych nakładów finansowych i to nawet przy rezygnacji z jakichkolwiek plenerów i kręceniu wszystkich scen w studiu. Scenografia, kostiumy, skomplikowana choreografia… To sprawiało, że przez długi czas piraci nie byli obecni w kinach. Pierwszym znaczącym tytułem o tej tematyce był „Czarny pirat” z 1926 roku ze słynnym w owych czasach Douglasem Fairbanksem w roli tytułowej. Bohater był tu arystokratą, który po wymordowaniu całej załogi jego statku przez piratów, poprzysięga zemstę swoim oprawcom i niebawem sam zostaje groźnym piratem. W dążeniu do wyrównania rachunków napotyka jednak wiele przeciwności, w tym na miłość. Zakochuje się bowiem w porwanej przez piratów księżniczce Isobel.

Jak widzimy, w tym niemym filmie zaprezentowano typową bajkę stanowiącą prostą rozrywkę. Łączyło się to z postrzeganiem piratów typowym dla kultury popularnej. To właśnie Amerykanie połączyli trwale piracki żywot z regionem Karaibów i napaści rzezimieszków przypadających na tzw. Złotą Erę Piractwa czyli wiek XVI i XVII. To właśnie Hollywood spopularyzowało piracki mit pełen ukrytych skarbów, prowadzących do nich map i łupienia statków przewożących złoto. Nie trzeba być biegłym historykiem, by wiedzieć, że żywot pirata częściej niż romantycznymi wojażami i bohaterskimi pojedynkami, wypełniony był biedą, głodem i walką o przetrwanie. Ale czy ktoś chciałby to oglądać w kinie? Z pewnością nie, jednak w Fabryce Snów szybko spostrzeżono, że karaibski klimat i pełna niebezpieczeństw żegluga to znakomita podstawa dla łatwo przyswajalnych atrakcyjnych opowieści. Dlatego to właśnie Stany na lata pozostały domem tego rodzaju kina i jego najsłynniejszych tytułów.

Lata największej świetności nurtu przypadają już na czasy kina dźwiękowego na drugą połowę lat trzydziestych, lata czterdzieste i początek lat pięćdziesiątych. Wtedy to światu objawił się jeden z największych amantów kina tego okresu – Errol Flynn. Charyzma, wdzięk, bujna czupryna i charakterystyczny delikatny wąsik stały się jego znakami rozpoznawczymi, a role w filmach awanturniczych zjednały mu rzesze wielbicieli, a przede wszystkim wielbicielek. Przełomowy dla Flynna był rok 1935, kiedy to wystąpił w filmie „Kapitan Blond” Michaela Curtiza (późniejszego reżysera „Casablanci”). W filmie tym angielski lekarz zesłany na Jamajkę i oddany w niewolę, ucieka i zostaje piratem na Karaibach. Potyczki na szpady, napady na statki i romans – te nieodłączne elementy kina pirackiego znalazły się tak tu, jak i w kolejnych produkcjach z udziałem Flynna, z których najsłynniejsze to „Sokół morski” z 1940 roku (znów w reżyserii Curtiza) i „Pod piracką banderą” z 1952 roku.

Do innych ważnych filmów z tego okresu, które zyskały wielką popularność zalicza się „Czarny łabędź” z 1942 roku, który odznaczał się nieco odbiegającą od tradycyjnego schematu fabułą. Ukazano tu bowiem specyficzny konflikt między piratami, którego przyczyną staje się mianowanie jednego z wilków morskich na gubernatora Jamajki. Niektórzy z jego dawnych kompanów postanowili pozostać przy swym dowódcy i odtąd służyć królowi Anglii, zaś inni dalej podążali pirackim szlakiem ścigani przez swoich dawnych towarzyszy. Oczywiście i tu nie zabrakło wszystkich klasycznych punktów z pojedynkami i romansem na czele, ale sam punkt wyjścia nieco odróżniał się od produkcji z Errolem Flynnem. Na wspomnienie zasługuje też adaptacja najsłynniejszej powieści Roberta Louisa Stevensona – „Wyspa skarbów” z 1950 roku z Robertem Newtonem w roli Długiego Johna Silvera. Jedna z najbardziej popularnych historii o poszukiwaniu zaginionego skarbu piratów doczekała się nawet cztery lata późniejszej kontynuacji, w której Newton powrócił jako Długi John.

Początek lat pięćdziesiątych był zresztą prawdziwym okresem świetności kina pirackiego. W samym 1952 roku oprócz „Pod piracką banderą” z największą gwiazdą nurtu Flynnem powstały jeszcze dwa filmy o tej tematyce – „Karmazynowy pirat” z Burtem Lancasterem oraz „Pirat Blackbeard”, gdzie tytułową postać zagrał Newton wyrastający na drugiego po Flynnie najsłynniejszego pirata kin. W kolejnych latach zainteresowanie przygodami rodem z karaibskich mórz zaczęło jednak powoli spadać, choć w tej dekadzie pojawiła się jeszcze jedna wielka produkcja – „Korsarz” z Yulem Brennerem w roli głównej wyreżyserowany przez samego Anthony’ego Quinna (znanego przede wszystkim z kariery aktorskiej, przede wszystkim z ról Greka Zorby oraz siłacza Zampano w „La Stradzie” Felliniego). Film Quinna opowiadał historię rozgrywającą się w wieku XIX w okresie walk między Amerykanami i Brytyjczykami o Nowy Orlean. Tytułowy bohater grany przez Brynnera kontrolował określony teren, napadając na przepływające statki, jednak jego życie się skomplikowało, gdy zakochał się w córce gubernatora Luizjany…

Powtarzający się w tych filmach jak mantra schemat „zły pirat-abordaż-kobieta-dobry pirat” prędzej czy później musiał zacząć się nudzić widzom i tak też się stało. Na początku lat sześćdziesiątych przez kina przepłynął jeszcze ówcześnie względnie popularny, a dziś zupełnie zapomniany film „Szkarłatna litera”. Jedyną uwagą godną wspomnienia na temat tego tytułu jest fakt, że jedną z głównych ról grał w nim sam Christopher Lee współczesnym widzom znany z ról hrabiego Dooku w nowej trylogii „Gwiezdnych Wojen” i Sarumana we „Władcy pierścieni”. Na kolejne kilkanaście lat piraci właściwie zupełnie zniknęli, a wartościowych tytułów w latach siedemdziesiątych nie sposób odnotować. Wyjątkiem jest tu jedynie „Szkarłatny pirat” z Robertem Shaw i Jamesem Earlem Jonesem, który został przyjemny dość ciepło, ale jako schematyczna opowieść podobna do wcześniej wymienionych nie był w stanie trwale ożywić kina pirackiego.

Próby powrotu na szerokie wody można było zaobserwować w latach osiemdziesiątych. Jednocześnie nierzadko wiązały się one nie tyle z kreowaniem kolejnych wtórnych historii, co wykorzystywaniem motywu pirackiego i przetwarzaniu go. Tak było z „Wyspą” z 1980 roku z Michaelem Caine’em w roli głównej rozgrywającą się w czasach współczesnych. Caine nie grał tu jednak pirata, ale dziennikarza starającego się zbadać tajemnicę tytułowej wyspy, na której zaginęło wielu podróżników. Jak się okazało, mieszkało tam plemię piratów, które zakotwiczyło na ziemi niczyjej wiele dekad wcześniej jeszcze w okresie świetności piractwa. Bohater Caine’a znalazł się w śmiertelnej pułapce, z której starał się wydostać, podobnie zresztą jak i sam aktor, który za rolę w tym zmiażdżonym przez krytykę filmie otrzymał nominację do Złotej Maliny.

Początek lat osiemdziesiątych to także dwie adaptacje klasycznej pirackiej operetki „Piraci z Penzance” W. S. Gilberta. Owa opera komiczna, która miała premierę niemal równo wiek wcześniej w 1880 roku, została wystawiona ponad 360 razy. Jej dwie musicalowe wersje nie mogły się jednak poszczycić tak spektakularnym sukcesem. O ile „Piraci z Penzance” z 1983 roku z Kevinem Kline’em w głównej roli pirata wchodzącego na drogę prawości i tępiącego dawnych towarzyszy zostali odebrani dość pozytywnie, o tyle wersja z 1982 roku pt. „Film o piratach” została „uhonorowana” dwoma Złotymi Malinami, okazała się zupełną klapą i dziś bez cienia wątpliwości można ją uznawać za jeden z najgorszych filmów pirackich w dziejach. W roku 1983 piracki fach stał się też udziałem członków grupy Monty Pythona, kiedy to John Cleese, Graham Chapman i inni komicy grupy zagrali w brytyjskiej produkcji „Żółtobrody” będącej zwariowaną parodią podgatunku kina pirackiego. Na początku lat osiemdziesiątych powstała też historia piracka nie utrzymana w tendencji musicalu, osadzona w okresie XVII-wiecznym i nie będąca drwiną, a był to film „Dzikie wyspy” z Tommy Lee Jonesem w roli głównej. Przygody pirata granego przez późniejszą gwiazdę „Ściganego” i „Facetów w czerni” nie odznaczały się jednak ani niczym oryginalnym, ani godnym zapamiętania.

Podobnie po latach zapomniany został film „Piraci” naszego Romana Polańskiego, jedna z produkcji uznawanych powszechnie za przykład słabszej formy mistrza. Krytyka obrazu wydaje się jednak w dużej mierze nieuzasadniona i mogła wynikać z zaskoczenia ówczesnych recenzentów i krytyków wyborem Polańskiego, który zdecydował się na realizację filmu spod znaku płaszcza i szpady, gdy tymczasem jego wcześniejsze dzieła to głównie mroczne thrillery psychologiczne w rodzaju „Lokatora” i „Dziecka Rosemary”. Jak przyznawał sam Polański, chciał nakręcić film piracki niejako w hołdzie swojemu idolowi z dzieciństwa Errolowi Flynnowi, którego przygody bardzo lubił. Jego film odznaczał się dopieszczoną realizacją, efektowną scenografią i pięknymi zdjęciami. Co ciekawe, większość akcji toczyła się na morzu, jako że w „Piratach” poznaliśmy dwóch rozbitków (Kapitana Reda granego przez Waltera Matthau’a i jego towarzysza Żabę granego przez Crisa Campiona), którzy zostają uratowani przez statek, na pokładzie którego właśnie wybucha bunt. Red wykorzystuje sytuację i przejmuje władzę na statku. Cała historia pełna jest humoru, a bohaterowie nie tyle są odważni i rycerscy niczym Errol Flynn, co cwaniaccy i podstępni, a momentami odpychający. Fakt, „Piraci” nie mogą się równać z najwybitniejszymi filmami Polańskiego, ale jeżeli mówimy o kinie pirackim tamtego okresu, to z pewnością właśnie na ten tytuł warto zwrócić uwagę.

Po doświadczeniach z dekady lat osiemdziesiątych producenci nie odzyskali wiary w sens kręcenia filmów o piratach. Żaden z omawianych powyżej obrazów nie okazał się wielkim hitem, a koszty produkcji tego typu kina wciąż były bardzo wysokie. Nie może więc dziwić, że i w kolejnej dekadzie studia filmowe podchodziły z rezerwą do tworzenia tego rodzaju historii. Motyw piracki w oczywisty sposób pojawił się co prawda w filmie „Hook” Stevena Spielberga, gdzie w adaptacji przygód Piotrusia Pana wystąpili Robin Williams i Dustin Hoffman, ale tę bajkową opowieść trudno przecież uznać za pełnoprawne kino pirackie. Taka produkcja w latach dziewięćdziesiątych jednak powstała. Jedna. Ta, która miała być wybawieniem, a okazała się gwoździem do trumny kina o piratach i pogrzebała szanse na realizację takich projektów w Hollywood na długie lata. Mowa o „Wyspie piratów” z Matthew Modine’em i Geeną Davis.Film Renny’ego Harlina z 1995 roku kosztował aż 98 milionów dolarów (dziś po uwzględnieniu inflacji byłoby to niespełna 160 milionów), a zarobił jedynie… 10 milionów, stając się jedną z największych porażek finansowych w dziejach kina. Nie mogło być zresztą inaczej, bo choć historia kobiety-pirata szukającej skarbu ukrytego przez jej ojca w założeniach prezentowała się może i ciekawie, odznaczała się nieprzemyślanym scenariuszem, słabymi postaciami między którymi nie było chemii i tym, co jest największym grzechem kina pirackiego – najzwyczajniejszą nudą.

Po tej klapie piraci znaleźli się na cenzurowanym w Hollywood i tylko parę razy pokazali się widzom w filmach animowanych. Jednak Disney w 2003 roku zdecydował się na ruch zakrawający na samobójstwo i wyłożył 140 milionów dolarów na wysokobudżetową produkcję z Johnny’m Deppem i Orlando Bloomem. „Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły” zachwycili widzów wspaniałym kolorowym światem Karaibów, motywami fantastycznymi pod postacią klątwy prześladującej piratów, świetnie zrealizowanymi scenami batalistycznymi i fechtunkowymi, a przede wszystkim galerią interesujących i dających się polubić postaci na czele z Kapitanem Jackiem Sparrowem. Bohater wykreowany przez Johnny’ego Deppa zaprezentował unikatową mieszankę nieporadności, łajdactwa, humoru i heroizmu, a jego fantazyjny wygląd fascynował. Depp sam przyznawał, że chciał wyglądać w filmie nieco jak Keith Richards z The Rolling Stones, jako że uważał piratów za kogoś w rodzaju rockmanów z XVII wieku. Stworzył postać tak barwną i niepowtarzalną, że został pierwszym i jak dotąd jedynym aktorem nominowanym do Oscara za rolę w filmie o piratach, a „Klątwa Czarnej Perły” uczyniła z niego mega gwiazdę. Film był też trampoliną do sławy dla Keiry Knightley i ugruntował pozycję Blooma.

Widzowie żądni ponownego spotkania z uroczą Elizabeth Swann, zawadiackim Willem Turnerem, a przede wszystkim ekscentrycznym Jackiem Sparrowem dostali to, czego chcieli. Kolejne dwie części cyklu zgarnęły łącznie prawie dwa miliardy dolarów, a czwarta (już bez Knightley i Blooma, za to z Penelope Cruz) mimo nieprzychylnych opinii krytyków dołożyła do konta Disneya kolejne 750 milionów czystego zysku. Nie może więc dziwić, że teraz po sześciu latach Kapitan Sparrow powraca. Zwłaszcza, że Deppowi, którego kariera nieoczekiwanie nieco ugrzęzła w ostatnich latach, przyda się kasowy sukces, którym nadchodząca „Zemsta Salazara” najpewniej będzie, pytanie tylko jak wielkim.

W XXI wieku nie było innych tytułów pirackich, „Piraci z Karaibów” zagrabili wszystko, co było do zagrabienia. Z pewnym przymrużeniem oka za wyjątek można uznać współczesny film z Tomem Hanksem „Kapitan Philips”, który przedstawia bądź co bądź opowieść o somalijskich piratach, ale jeżeli mówimy o kinie pirackim, od którego oczekujemy przygód spod znaku płaszcza i szpady, dla serii z Deppem nie ma konkurencji. Zresztą nie tylko w tym wieku, ale i całej historii kina przygodowego. Jedynym aktorem, który może się równać z Deppem sławą zdobytą dzięki korsarskim uczynkom jest legendarny Erroll Flynn, ale to właśnie postać Deppa stała się motorem napędowym jedynej w dziejach kina tak długiej i odnoszącej sukcesy serii. Czy jej piąta odsłona będzie zarazem ostatnią? Tego dowiemy się już za parę dni, gdy „Zemsta Salazara” zawita do polskich kin. 

MaciejWozniak
24 maja 2017 - 11:20