Pająk robi co chce - recenzja filmu Spider-Man: Homecoming (bez spoilerów!) - fsm - 7 lipca 2017

Pająk robi, co chce - recenzja filmu Spider-Man: Homecoming (bez spoilerów!)

W temacie ekranizacji przygód Człowieka-pająka stwierdzenie "do trzech razy sztuka" nasuwa się samo. I jeśli zapomnimy o nadal rewelacyjnym Spider-Manie 2 Sama Raimiego, to jest to sama prawda. Ulubiony superbohater z sąsiedztwa właśnie doczekał się szóstego filmu i trzeciego aktorskiego wcielenia, ale dopiero teraz stał się pełnoprawnym członkiem dużego, filmowego uniwersum Marvela. I całe szczęście!

Spider-Man to mój ulubiony superbohater, jedyny, którego znałem z kart komiksu na długo przed pierwszymi "rajtuzowymi" filmami z XXI wieku. Z tego też powodu z wielkim optymizmem podchodziłem do wszystkich wcieleń Petera Parkera na dużym ekranie, nawet kulawego Niesamowitego Spider-Mana 2, którego pogrążył marketing i chęć budowania kolejnego uniwersum, oraz jeszcze bardziej kulawego SM3, który np. nie oddał sprawiedliwości postaci Venoma. Karty zostały przetasowane, rozdane na nowo, Sony i Disney się dogadali, Pajączek wrócił do kumpli z Avengers, a na ekrany wskakuje świeżutki Spider-Man: Homecoming.

Pierwsze spotkanie z nowym Pająkiem nastąpiło przy okazji Wojny bohaterów. Tony Stark znalazł obiecującego, młodego herosa, który pomógł mu w lotniskowym starciu z kolegami. Homecoming kontynuuje wątek Petera Parkera, który już prawie jest superherosem, ale nadal jest nastolatkiem z całym bagażem wad i zalet tego stanu. Twórcy porzucają więc "origin story" i od razu zapraszają nas do świata młodego pana Parkera, a my razem z bohaterem niecierpliwie czekamy na ostatni dzwonek w szkole, by założyć strój i pomagać nowojorczykom.

Fabuła filmu jest poskładana z bardzo oczywistych klocków, które w tym układzie zyskały nową jakość. Nie będę pisał zbyt wiele, ważne jest, by zaznaczyć obecność Adriana Toomesa jako głównego oponenta, zdalny "mentoring" Starka, wielką chęć Petera do wykazania się oraz niezwykle sympatyczną, szkolną codzienność, która jest w to wszystko wmieszana. Film Wattsa czyni z tego ostatniego elementu swoją ogromną zaletę. Spider-Man jest tu faktycznie sąsiedzkim superbohaterem, skala przedsięwzięcia jest lokalna, łatwa do ogarnięcia, a motywacje są sensowne i dobrze rozpisane. Zwykły chłopak zostaje herosem z mocami, ale nie do końca sobie z tym radzi. Zwykły facet zostaje superprzestępcą i radzi sobie z tym nieco lepiej. Zderzenie tych postaci, umiejętnie dawkowane przez cały film, wypada naprawdę znakomicie. Toomes to jeden z lepszych złoczyńców pokazanych w MCU, zaś Parker to jeden z lepszych superbohaterów. Tak po prostu.

Homecoming idealnie miesza ze sobą luźny, młodzieżowy styl (humoru jest tu sporo, ale jego poziom jest zaskakująco wysoki) z odpowiednią dawką soczystej akcji. Nawet słaby marketing i zbyt dużo zdradzające zwiastuny nie zdołały popsuć seansu, bowiem twórcy mają w zanadrzu kilka niespodzianek, a zajechana na śmierć scena z promem posiada świetnie zaprezentowaną długą sekwencję, w której Spider-Man robi to, co Spider-Man potrafi najlepiej (czyli "spajdermanuje", rzecz jasna). Tempo opowieści jest przednie, emocjonalna stawka rośnie w trakcie trwania filmu, a młodzi aktorzy wywiązali się z zadania doskonale. Spece od castingu wykazali się np. obsadzając Tony'ego Revolori w roli Flasha (wielce nieoczywisty wybór), wszyscy zaangażowani fajnie nakreślili szkolną dynamikę między bohaterami, ale najlepiej radzą sobie Tom Holland i, szczególnie, Michael Keaton (jego Vulture to zdecydowanie najwyższa półka złoczyńców w MCU).

Jon Watts stworzył film ładny (ale bez przesady - zabrakło scen, które można porównać z np. między-wymiarową wycieczką z Doktora Strange'a), dobrze brzmiący (Michael Giacchino wyrabia się i nowa wersja klasycznego pajęczego tematu zapewne wywoła uśmiech na waszych twarzach), rozsądnie napisany i dający mnóstwo frajdy. Może daleko mu do przecierania nowych szlaków i złotych nagród z motywem liścia, ale Spider-Man: Homecoming niniejszym wskakuje do grona najlepszych produkcji sygnowanych logo Marvel Studios i jest już czwartym tegorocznym superbohaterskim filmem, który nie zawodzi oczekiwań. 2017 wyrasta na bardzo dobry rok dla kina "rajtuzowego". SM:H oceniam na osiem i pół pająka.

PS Wszystkich zainteresowanych bardziej szczegółowym wejściem w temat filmu, zapraszam do nowego odcinka podcastu Hammerzeit. Link na bannerku poniżej.

fsm
7 lipca 2017 - 11:53