Serena i Dziewczyna z pociągu – dwa przykłady słabych ekranizacji książek - Brucevsky - 10 sierpnia 2017

Serena i Dziewczyna z pociągu – dwa przykłady słabych ekranizacji książek

Z doświadczenia wiem, bo nie raz przekonałem się o tym na własnej skórze, jak beznadziejne, niedorobione i zabugowane potrafią być gry stworzone na filmowej licencji. Koszmarków w minionych kilkunastu latach wyszło bez liku. Do tej pory nie miałem zbyt wielu okazji, by w podobny sposób móc pisać o ekranizacjach książek. Los chciał, że wiele w tej materii nauczyłem się przez ostatnie tygodnie, a w roli nauczycieli wystąpiły kinowe wersje Sereny i Dziewczyny z pociągu.

To był swego rodzaju eksperyment. Druga połowa podsunęła mi obie książki, bo raz, że są to niezłe lektury, przy których można mniej lub bardziej przyjemnie spędzić czas. Dwa, że obie doczekały się filmowych wersji i coś kazało jej wątpić w jakość ich wykonania. Miałem na własne oczy przekonać się, jak często z dobrych powieści tworzone są przeciętne lub zwyczajnie słabe produkcje z gwiazdami Hollywood. Mogę już zaspojlerować, że cel osiągnęła, bo przed ekranem zmęczyłem się potwornie, nie dowierzając zmianom poczynionym przez scenarzystów i pomysłom reżyserów.

Ze wspomnianej dwójki lepiej wypadła Dziewczyna z pociągu, w której treść twórcy postanowili ingerować mniej inwazyjnie. Może to skala popularności książki, może bardziej wdzięczny do przełożenia na taśmę materiał źródłowy. Fakt faktem, że twór Tate’a Taylora w miarę wiernie przenosi wydarzenia opisane dotychczas na kartach papieru i zwizualizowane w głowach czytelników. Mam jednak wrażenie, że całość straciła nieco ze swojego klimatu, bo wyraźnie zabrakło czasu na zbudowanie odpowiedniej atmosfery. Tu powinien powstać jednak serial, gdzie napięcie dałoby się stopniować, sylwetki postaci lepiej nakreślić i nie pędzić tak na złamanie karku. O ile więc Emily Blunt dobrze gra pijaczkę Rachel i mamy ciekawie zaprezentowaną nimfomankę Megan, o tyle ich kreacje nie są w stanie wydźwignąć filmu ponad przeciętny poziom.

O ile jednak jeszcze Dziewczynę z pociągu da się zdzierżyć, o tyle na Serenie wytrzymać już dużo trudniej. O poziomie samej ekranizacji napisałem już felieton na swoim blogu, więc postaram się nie powtarzać i tylko zasygnalizować podstawowy problem filmu. Autorzy mieli do dyspozycji powieść, w której Ron Rash stworzył portret kobiety przebiegłej, zimnej, po trupach zmierzającej do celu. Wręcz idealny materiał, by tylko dobrać właściwą aktorkę i dać jej szansę na zdobycie wielu prestiżowych nagród. Do tego jest świetna sceneria, by złapać piękne zdjęcia, jest trzymająca w napięciu i serwująca zwroty akcji historia i wreszcie dające po głowie zakończenie. Krótko mówiąc, jest przepis na filmowy hit.

Stylizacja Jennifer Lawrence może niezła, ale poza tym w niczym nie przypomina książkowej bohaterki. Zmarnowałaś szansę na nagrody, Jennifer.

Co jednak zrobili Susanne Bier i Christopher Kyle? Całkowicie zmienili historię, zostawiając pojedyncze elementy. Zrezygnowali z twistów fabularnych, zmarginalizowali wątek dziecka głównego bohatera z inną kobietą, a nawet zmienili charakter tytułowej bohaterki. Jennifer Lawrence miała więc okazję coś tam zagrać, popłakać, pokazać postępujące szaleństwo, ale nijak nie zbliżyła się nawet do postaci, którą Serena powinna od początku być i która robiłaby zdecydowanie większe wrażenie na widzach. Zaserwowano czytelnikom poszatkowaną historię, w której z książkową wersją zgadzają się tylko bohaterowie i miejsca. Mało jak na ekranizację. Dziwi to tym bardziej, że w efekcie całość straciła swoje unikalne elementy i stała się zwyczajnie odtwórcza w stosunku do wielu podobnych dzieł.

Przeczytałem dwie niezłe książki i obejrzałem dwie rozczarowujące ekranizacje. W przypadku gier tworzonych na filmowych licencjach jestem w stanie zrozumieć motywy producentów i wydawców (kasa, misiu, kasa). W przypadku takich projektów mam jednak zagwozdkę. Tu raczej nie chodzi o zarobienie czegokolwiek w jakikolwiek sposób, a wykorzystanie gotowego pomysłu, by odnieść sukces i zarobić miliony. Dlaczego więc, mając gotowy materiał, tak często marnuje się jego potencjał? Pośpiech? Pójście na łatwiznę? Chęć wykazania się (niepotrzebną) kreatywnością? Szkoda, że na tym wszystkim cierpią później tylko kinomaniacy i rozczarowani fani książek.

Brucevsky
10 sierpnia 2017 - 13:08