W listopadzie tego roku PS4 Pro będzie świętować swoje pierwsze urodziny. Myślę, że to dobry moment na wstępne podsumowanie jego dotychczasowych osiągnięć. Nie ukrywam, że nosiłem się z myślą o kupnie tej konsoli już od czasu jej premiery. Mimo nieposiadania telewizora 4K perspektywa dysponowania ponad dwukrotnie większą mocą od standardowej wersji sprzętu Sony zmusiła mnie do poświęcenia kilku dłuższych chwil na rozważenie takiego zakupu. Doskonale zdawałem sobie bowiem sprawę, że developerzy przygotują dla swoich gier odpowiednie łatki pozwalające korzystać z dobrodziejstw wersji Pro, co też się stało. Nowe pokłady mocy przeznaczono nie tylko na ulepszenia wizualne niektórych tytułów, ale też na poprawienie płynności ich działania, na czym głównie mi zależało. Po dłuższej refleksji stwierdziłem jednak, że odświeżoną PS4 sobie odpuszczę. I od razu zaznaczam, że brak wyświetlacza 4K na półce wcale nie był w tym przypadku decydujący.
PlayStation 4 Pro było zapowiedziane dokładnie rok temu na specjalnej imprezie Sony w Nowym Jorku, jednak plotki na jego temat krążyły znacznie wcześniej. Konsola nie rozpoczęła kolejnej generacji, jednak stała się dość istotnym rozwinięciem dotychczasowej, swego rodzaju ewolucją. Na podobny ruch dwa lata wcześniej zdecydowało się Nintendo odświeżając swojego 3DSa, jednak nigdy wcześniej nie byliśmy świadkami korporacyjnego upgrade`u konsoli stacjonarnej, co stanowiło dość niecodzienną sytuację.
Prawda jest taka, że w tamte jesienne dni Anno Domini 2016 tyle samo osób wpadło w zachwyt, co we wściekłość, bo choć początkowo wydawało się, że Pro będzie skierowane wyłącznie do właścicieli telewizorów 4K, tak szybko wyszło na jaw, że z zalet odświeżonej wersji skorzystają również posiadacze zwykłych telewizorów FHD. Debiut tzw. Prosiaka był zatem doskonałą okazją do rozpoczęcia swojej przygody z ósmą generacją konsol. Znacznie gorzej mieli się tzw. przesiadkowicze, czyli właściciele podstawowych wersji PS4, którzy w tym wszystkim poczuli się jak konsumenci gorszej kategorii. No bo jak mieli się czuć, skoro oczywistym było, że gry przeznaczone na podstawową wersję Play`a będą wyglądały i chodziły gorzej od gier dedykowanych tej nowej? To tak, jakby się ożenić z naprawdę ładną dziewczyną, a kilka dni po ślubie poznać jej znacznie piękniejszą siostrę. Niefajnie kolego Sony, niefajnie… Hasła o tym, że konsole kupuje się raz na wiele lat, przeszły do lamusa. Dziś mamy już zgoła inną rzeczywistość.
Generacja w rozkroku
W PlayStation 4 Pro japoński koncern zdecydował się pozostać przy architekturze opracowanej przez firmę AMD, by zachować kompatybilność z wydanymi wcześniej grami. Podkręcono jednak wszystkie kluczowe komponenty, począwszy od procesora, na pamięci RAM skończywszy. Konsola jako pierwsza na rynku obsługiwała technologię HDR, czyli poszerzony zakres jasności. Inżynierom Sony zależało na tym, by również gracze mogli cieszyć się obrazem, który w znacznie większym stopniu oddaje naturalne postrzeganie barw przez ludzkie oko. W tym przypadku trzeba oczywiście dysponować telewizorem, który wspiera taką technologię, co niestety nie jest tanie.
Przy okazji warto wspomnieć, że Pro nareszcie umożliwiło streamowanie w rozdzielczości 1080p w 60 klatkach na sekundę. Konsolę wyposażono w USB 3.0, ale już odtwarzacza płyt Ultra HD Blue-ray próżno było w niej szukać. Wielu konsumentów niemiłosiernie psioczyło wówczas na Sony, lecz chyba nieco niesprawiedliwie. Włodarze koncernu słusznie przecież akcentowali, że w dobie Netflixa i innych podobnych usług posiadanie odtwarzacza fizycznych nośników ma coraz mniejsze znaczenie. Gdyby konsola została wyposażona w odtwarzacz UHD Blue-ray, to i jej cena musiałaby być odpowiednio wyższa. Jak to mówią, jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził.
Checkerboard rendering
Największą zmianą w porównaniu ze standardowym PlayStation 4 okazał się jednak dwukrotnie większy układ graficzny. Innymi słowy, do Prosiaka włożono jeszcze jedną kartę grafiki, która pozostaje uśpiona, kiedy konsola obcuje z grą napisaną dla standardowej wersji, a uaktywnia się w przypadku tytułów zoptymalizowanych pod kątem nowej. Głównym celem projektantów była rozdzielczość 4K, celem pobocznym poprawa płynności, podniesienie ilości detali czy jakości efektów. Czy ten cel udało się osiągnąć? I tak, i nie. Legendarne już dzisiaj 4K, czyli 2160p, sprowadza się tu zazwyczaj do 1440p lub 1800p. W wielu tytułach konsola generuje obraz w niższej rozdzielczości, a następnie skaluje go do wyższej, co daje udawane, choć naprawdę dobrze wyglądające, 4K.
Inżynierowie Sony posłużyli się tu tzw. skalowaniem szachownicowym. Polega ono na pewnej sztuczce - siatka o rozmiarach 2x2 pikseli ekstrapolowana jest na 4x4 w procesie przypominającym wygląd szachownicy. Konsola generuje co drugi piksel w każdej klatce, oczywiście przy naprzemiennej zmianie wzoru tej szachownicy. Możemy sobie wyobrazić, że w parzystych klatkach są generowane białe pola, a w nieparzystych - czarne. W ten sposób z dwukrotnie mniejszej liczby pikseli uzyskuje się obraz o rozmiarze 2160p, czyli 4K.
Szachownicowe przetwarzanie ma wiele postaci i wiele rozdzielczości docelowych. Infamous na przykład skaluje się do 1800p, a Deus Ex: Rozłam Ludzkości stawia zarówno na skalowanie szachownicowe, jak i tradycyjne. Wprawne oko wychwyci, co prawda, pewne artefakty widoczne najczęściej na drobnych elementach w ruchu, ale całościowy efekt jest na tyle dobry, że gracze nieraz mają problem z odróżnieniem skalowanego 4K od natywnego. Pod warunkiem oczywiście, że nie siedzą z głową w telewizorze.
Czy to znaczy, że na PS4 Pro nie znajdziemy gier wyświetlanych w natywnym 4K? Znajdziemy, ale nie jest ich wiele. Assassin's Creed: Ezio Collection, Fifa 17, NBA 2K17, Middle Earth: Shadow of Mordor, Rocket League, The Division, The Elder Scrolls V: Skyrim Special Edition, The Last Of Us Remastered, The Witness czy Trackmania: Turbo to przykłady tych bardziej znanych. Jak już mówiłem, zdecydowana większość gier AAA generowanych w 4K na PlayStation 4 Pro jest po prostu skalowana w górę, ot choćby przepiękny Horizon: Zero Dawn czy wydane niedawno Destiny 2.
Jeśli dysponujemy telewizorem 4K z pewnością odczujemy wyraźną poprawę wizualnego komfortu. Na zwykłym telewizorze FHD też będzie lepiej, ale nie warto oczekiwać cudów na kiju. W tym przypadku obraz zazwyczaj jest skalowany w dół do rozdzielczości 1080p, co daje nam znany z pecetów supersampling. Dzięki temu uzyskujemy jedną, ale bardzo wymierną korzyść - nie uświadczymy praktycznie żadnego ząbkowania krawędzi, gdyż zeskalowany z czterokrotnie wyższej rozdzielczości obraz jest tak ostry, że nie potrzebuje właściwie żadnego antyaliasingu.
W tym miejscu należałoby wreszcie zadać sobie pytanie - czy jest to powód, by sprzedać swoje klasyczne PS4 i kupić (za sporą dopłatą) wersję Pro? Dla mnie na pewno nie. Czy w takim razie skłoni mnie do tego poprawa płynności animacji niektórych gier, jaką można się cieszyć na odświeżonej PS4? Przyjrzyjmy się temu.
Dedykowane łatki i tryb turbo
Zdecydowana większość tytułów wydanych na PlayStation 4 Pro nadal chodzi w klasycznych już dla konsol 30 klatkach na sekundę. Pod tym względem niewiele się zmieniło od czasów PS2. Niestety niewielu developerom chciało się przyłożyć do pracy na tyle, by umożliwić graczom wykorzystanie całego potencjału zakupionego sprzętu. Na szczególną pochwałę pod tym względem zasługuje studio Crystal Dynamics, które w Rise of the Tomb Raider umieściło aż trzy tryby graficzne: 4K z 30 klatkami ze wsparciem HDR i imponującym balansem między rozdzielczością i detalami, 1080p również w 30 klatkach z podniesioną jakością grafiki, a także tryb 1080p z odblokowaną płynnością, wahającą się w zakresie 40-60 FPS. Podobne, choć nie aż tak bogate, rozwiązania znajdziemy w NiOh czy w najnowszej wersji Hitmana. Z reguły jednak developerzy celują w skalowane 4K i 30 klatek na sekundę.
Zgodnie z moimi przewidywaniami, plotki o mitycznych 60 FPSach w niemal wszystkich tytułach na Pro okazały się fikcją. W tym miejscu trzeba zadać sobie kolejne pytanie. Czy 60 klatek w zaledwie kilku tytułach to wystarczający dla mnie powód, bym wystawił swoją wysłużoną Plejkę na allegro? Odpowiedź ponownie brzmi – nie.
Przykład Rise of the Tom Raider udowodnił, że PlayStation 4 Pro nie jest zbyt słabe, by uciągnąć 60 FPSów. Wystarczy po prostu zaimplementować w grze tryb 1080p. Niestety zdecydowana większość firm tego nie robi. Twórcy gier zamiast iść w tym kierunku lub dać graczowi jakiś wybór, wszystkie siły kładą na rozdzielczość 4K. Powód wydaje się oczywisty - z marketingowego punktu widzenia takie rozwiązanie brzmi znacznie lepiej. 4K da się zauważyć nawet na screenach, 60 klatek już nie.
Na szczęście kwestia płynności nie została całkowicie zbagatelizowana. Wiele dedykowanych Prosiakowi patchy poprawiło sprawność działania rozmaitych produkcji, choć rewelacji raczej nie uświadczymy. Z kolei gry, które nie doczekały się łatek dla wersji Pro, można zawsze uruchomić w trybie turbo, czyli na swego rodzaju dopalaczu. Efekty nie są spektakularne, ale czasem nawet kilka dodatkowych klatek może skutecznie umilić rozgrywkę. Dobrze to widać w takim The Evil Within czy Daylight, czyli tytułach, które na zwykłym PS4 potrafiły notować koszmarne wręcz spadki, a w trybie turbo wreszcie stały się grywalne. Boost Mode pozostaje dobrą alternatywą wsparcia dla gier, które nie otrzymały oficjalnego patcha dla wersji Pro. Trzeba jednak pamiętać, że rozwiązanie to będzie przynosić wymierne efekty wyłącznie w grach, które nie mają blokady klatek.
Choć turbo mode jest oczywistą korzyścią posiadania PS4 Pro, to nadal nie jest w stanie zmusić mnie do wysupłania dodatkowego tysiąca złotych. Dlaczego? Dlatego że fatalnie zoptymalizowanym grom i tak niewiele to pomogło. Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest The Last Guardian i Until Dawn, dwie perełki ze stajni Sony, które na zwykłym PS4 bardziej przypominają pokaz slajdów niż gry wideo. Myślisz sobie – kupię Pro właśnie dla tych nieokrzesanych stworzeń, Pro je ujarzmi. I co widzisz? Regularne spadki, mniej koszmarne niż na standardowej wersji, ale jednak, o rock solid 30 FPS możesz zapomnieć. Klatkarz potrafi zjechać nawet do poziomu 20 FPSów, szczególnie w Until Dawn. To tylko kolejny dowód na to, że jak ktoś nie umie prowadzić samochodu, to mu nawet Ferrari nie pomoże. Czasem się zastanawiam, na jakich zasadach funkcjonuje ten legendarny dział kontroli jakości Sony.
And the Oscar goes to...
Jeśli dobrnąłeś aż tutaj, czego Ci szczerze gratuluję, czas byś poznał główny i ostateczny powód, dla którego nie kupię PlayStation 4 Pro. A jest nim… PlayStation 5. Dokładnie tak, PS5 jest główną przyczyną tego, że ten dziwny twór, jakim jest podkręcona PS czwórka, sobie daruję. Ale do rzeczy.
To, że PlayStation 5 powstanie, jest już pewne. Pod koniec czerwca Shawn Layden, szef amerykańskiego oddziału Sony, potwierdził w wywiadzie z niemieckim serwisem Golem.de, że Sony będzie z pewnością rozwijać swoją rodzinę konsol stacjonarnych. Przekaz firmy wydaje się więc oczywisty – czekajcie na PlayStation 5. Kluczowe pytanie teraz brzmi – kiedy możemy się go spodziewać?
Niedawno na ten temat wypowiadał się Michael Pachter, analityk rynkowy z Wedbush Securities. Jego zdaniem PS5 pojawi się najprawdopodobniej w 2019 roku.
- Przewiduję, że PS5 nie pojawi się na rynku jeszcze w 2018. To będzie raczej 2019 albo 2020 rok, ale raczej stawiam na 2019. Sony chwilę zaczeka, bo chcą by rynek nasycił się telewizorami 4K przynajmniej w 50% w USA i w 35% w reszcie świata. Sądzę, że Sony ma już dokładnie obmyślany plan, oni już dobrze wiedzą, co mają robić – powiedział.
Nie pozostaje mi nic innego, jak się z nim zgodzić. Moim zdaniem PlayStation 5 pojawi się dokładnie za dwa lata, w listopadzie 2019 roku. Czemu właśnie wtedy? Jest ku temu kilka przesłanek. Przyjrzyjmy się najpierw datom premier kolejnych konsol z obozu Sony. PS4 wystartowała w listopadzie 2013 roku, debiut PS4 Pro to z kolei listopad 2016. Biorąc pod uwagę analizy mówiące o tym, że żywotność rynkowa Pro jest obliczona na okres maksymalnie trzech lat, należałoby spodziewać się premiery PlayStation 5 właśnie w listopadzie 2019 roku.
Za tą datą przemawiają również konsekwencje pojawienia się Xboxa One X, który zadebiutuje praktycznie za miesiąc. Po jego premierze Sony nie będzie już mogło nazywać Prosiaka najpotężniejszą konsolą na świecie, bo nią po prostu nie będzie. Moim zdaniem szefowie koncernu nie będą się jednak specjalnie tym przejmować, w każdym razie nie przez pierwsze kilka miesięcy. Tak czy inaczej Sony nie będzie mogło pozwolić sobie na to, by tak wyraźna, technologiczna przewaga Microsoftu trwała dłużej niż rok. Po upływie tego czasu władze firmy będą zmuszone poważnie pomyśleć nad tym, kiedy i jaki sprzęt zaprezentować światu. Tym razem w grę nie wchodzi już żaden lifting, jak w przypadku Pro. Chcąc wrócić na tron, Japończycy będą musieli zaprezentować całkowicie nową, rasową konsolę o kompletnie innej architekturze, sprzęt, który rozpocznie dziewiątą generację konsol.
Jest jeszcze jedna rzecz, która wskazuje końcówkę 2019 roku jako datę premiery PlayStation 5, mianowicie The Last of Us. Jedynka była ostatnią wielką produkcją na PS3. Gra pojawiła się na kilka miesięcy przed premierą PlayStation 4. Myślę, że dokładnie taki sam przebieg zdarzeń czeka nas w przypadku drugiej części, bo takie rzeczy Sony ma po prostu z góry zaplanowane. The Last of Us: Part II oficjalnie ma trafić na półki sklepowe pod koniec 2018 roku, jednak moim zdaniem termin premiery będzie przesunięty. Gra wyjdzie jako pożegnalny hit na PS4, a jej pojawienie się będzie już zwiastować narodziny następcy.
Liczy się wnętrze
Co PlayStation 5 będzie mieć w środku, jaką mocą może dysponować? Tu możemy już tylko spekulować. Przede wszystkim mówi się o tym, że Sony wykorzysta drugą generację procesorów Zen od AMD, czyli układów zbudowanych na bazie procesu technologicznego 7nm. AMD twierdzi, że do końca roku zakończy etap ich projektowania, więc w 2018 procesory tego typu trafią już na hale produkcyjne.
Przewiduje się, że PS5 będzie dysponować 10 TFLOPSami mocy, co pozwoli na natywne wyświetlanie rozdzielczości 4K w 60 klatkach na sekundę. Bardzo wątpię natomiast w kompatybilność wsteczną. Sony tworzy kolejne generacje w wyraźnym oddzieleniu od siebie, stawiając na remastery zamiast możliwości uruchomienia starszych gier na nowszym sprzęcie. Jak będzie w rzeczywistości, nie wie nikt - może poza Markiem Cernym.
No dobrze, ale jaka jest ostateczna konkluzja tego rozwleczonego niczym przemówienie Fidela Castro tekstu? Otóż taka - nie wiem jak inni, ale ja wolę poczekać na pełnoprawną konsolę nowej generacji niż bawić się w półśrodki. PS4 Pro jest świetną konsolą, ale to oferta skierowana raczej do osób, które nie kupiły wcześniej zwykłej PS czwórki. Nie ukrywam oczywiście, że gdybym dysponował nieco bardziej zasobnym portfelem, na pewno skusiłbym się na tego konsolowego Big Maca. Jednak obecnie po prostu szkoda mi pozbywać się mojej wysłużonej cuh-1216 za marne 600 zł (właśnie w takich cenach chodzą używki) i dokładać tysiąc do sprzętu, który na zwykłym telewizorze pokazuje jedynie część swoich możliwości.
Przede mną piętrzy się tak wielki stos gier do ogrania zarówno na PC jak i na PS4, że przez dwa najbliższe lata na pewno będę miał co robić. Po raz pierwszy od czasów PSX nie czuję parcia na zakup najnowszej maszynki do grania od Sony. Nie wiem czy się starzeję czy po prostu robię się coraz bardziej wybredny. Wszystko to ma jednak jedną, konkretną zaletę - takie techniczne potworki, jak The Last Guardian czy Until Dawn ogram sobie w postaci… remasterów na PlayStation 5.