River City Underground - czy chodzone bijatyki jeszcze mają prawo bytu? - Pita - 18 września 2017

River City Underground - czy chodzone bijatyki jeszcze mają prawo bytu?

Odpowiadając - mają.

Uwielbiam chodzone bijatyki. Kocham Final Fight. Zagrywam się do dzisiaj w Streets of Rage 2. Dragon’s Crown uważam za świetny tytuł, a Dynasty Warriors wielbię. Nie obce mi były też “Kadilaki i Dinozaury”, boski Punisher, czy pecetowe Little Fighters. Nie obce mi były chodzone bitki na Pegazusa, gdy miałem go jako jedyną konsolę.

Z perspektywy czasu, zrywając z siebie okulary nostalgii i będąc człowiekiem lubiącym gry bez względu na ich wiek śmiało piszę, że NES miał jedno wielkie, ponadczasowe chodzone mordobicie, które trzyma się wspaniale do dzisiaj - River City Ransom. Lepsze niż Double Dragon, Batman, czy nawet 8-bitowe żółwie ninja. Mordobicie, którego spadkobierca został niedawno wydany i mógł Wam odrobinę zniknąć w zalewie głośnych gier.

Trochę o historii serii i jej impakcie, co możesz spokojnie ominąć

Kunio (River City Ransom w oryginale należy do serii Kunio-Kun o której przeczytacie więcej np. na hardcore gaming 101) dziwnie się zmienia przez lata. Ogromną popularność dało mu przede wszystkim czasy 8-bit, z chodzoną bijatyką wydaną u nas jako River City Ransom na czele. Także gry sportowe z bohaterem okazały się fantastyczne, ponadczasowe i ciekawe. A jednak ani jedne, ani drugie nie doczekały się wielu spadkobierców, za to niezliczonej ilości dziwnych remiksów.

Na przestrzeni ostatnich lat Kunio dostał świetną piłkę nożną, kilkanaście remiksów na 3DS-a. Na SNESie wyszły tłumaczenia “16-bitowych sequeli” wykonane przez fanów. Trochę wcześniej były kompilacje, z hitami takimi jak NES-owe gry sportowe. Nigdy natomiast nie dostał stacjonarnej, dużej gry wykonanej w tym samym stylu graficznym, która byłaby także sequelem z krwi i kości - chociaż ma na koncie jeszcze kilka świetnych chodzonych bijatyk to są to bardziej spin-offy, remake’i i wariacje na temat River City Ransom niż prawdziwe kontynuacje.

Więc jak dla mnie jako-takiego sequela nie dostał od lat. Nie dostaje go i teraz, bo River City Ransom Underground to gra kanadyjska, spin-off, tytuł z problemami, ale zarazem najbliższa sequelowi rzecz jaką seria dostała od czasu SNES-a.

I już na wstępie cieszę się, że Kanadyjczycy zadali sobie trud zdobycia licencji.  Szanuję ich za to, że zamiast jak wielu innych indyków zerżnąc pomysł sprzed lat ubiegali się o licencję oryginału. Zamiast zrobić inspirację, zrobili kontynuację. Underground korzysta z wydarzeń, postaci i licencji zachodniego wydania. Dlatego mamy tutaj Alexa, a nie Kunia, mamy nawiązania kulturowe do USA, a nie Japonii. Ale jego duch wisi nad całym projektem.  

To ważne, czyli jak w to się gra

No więc tyle tytułem przydługiego wstępu. A teraz - jak w to się gra? Nierówno, ale generalnie bardzo dobrze. System walki, chociaż prosty, to został mocno rozbudowany w stosunku do oryginału i Kuniowe podbijanie, rzucanie we wrogów oraz sekretne techniki są wciąż obecne i powodują, że bije się przednio.

Jeżeli nie rozumiecie o co biega, to zajrzyjcie na filmy i poszukajcie pierwszej odsłony. Flow walki jest dynamiczny, ale mocno skupiony na combosach, wykorzystywaniu otoczenia i kontroli przeciwników.

Z flowem jest jednak pewien problem, który napotykają wszystkie tytuły starające się połączyć grę akcji z RPG - wpływ statystyk na przyjemność z gry. Czuć różnicę w walce z wrogami, gdy mają masę energii. Czuć różnicę pomiędzy postaciami bez pełnego arsenału ciosów, a doleveleowaną. Przyznam, że coraz częściej taki system powoduje u mnie irytację i chociaż nie jest tutaj tak źle jak w Scott Pilgrim, to po prostu czasem trzeba grindować. Ot, kultura rozciągania gier dostosowana do tytułu z gatunku kultury automatowej. Pomimo tego, dzięki ogromnej różnorodności bohaterów i wszechobecnym urokowi gra się w to szybko, gładko, przyjemnie, radośnie.

Niestety momentami przekombinowano. Przykładem największego problemu w zabawie ze sprawdzoną formułą jest tutaj misja w eskortę mleka. Niepotrzebna. Szczególnie że gra jest dosyć trudna - a onboarding został poprowadzony uroczo pod względem narracji, jednakże bardzo słabo pod względem wytłumaczenia niektórych zasad graczowi. Zasad czasami upierdliwych - jak w momencie pokonywania wroga tylko danymi technikami.

Kłopotem jest też paradoksalnie licencja. Ta gra nie ma uroku, ani mocy, ani muzyki na poziomie oryginału. Ma natomiast świetny, bardziej rozbudowany system walki, tony postaci, przedni pixel-art i miłość bijąca do oryginału. A na dodatek ten urok i muzyka i tak biją sporo innych gier - lecz niestety, lepsze jest wrogiem dobrego.

Nie lubię port-beging, jednak River City Underground zasługuje jak najbardziej na to, żeby wylądować na konsolach stacjonarnych i przenośnych. Świetnie sprawdza się w kooperacji i jeżeli macie wolne popołudnia to weźcie dwa pady, ulubione napoje i przypomnijcie sobie jak świetnie jest ramię w ramię wyczyścić miasto z pixelowego śmiecia. Pomimo systemu EXP to wciąż bardzo czyste chodzone mordobicie, będące dla mnie lata świetlne przed tytułami takimi jak Castle Crashers.

To wynik miłości do licencji. To gra gatunku, który przeewoluował. Jeżeli macie z kim grać będziecie bawić się świetnie. Jeżeli nie macie z kim grać i tak będziecie bawić się bardzo dobrze.

Chociaż Kunio nie powrócił w pełni glorii i chwały to Alex mają się naprawdę nieźle. [8]

Pita
18 września 2017 - 14:53