To mnie ostatnio wkurza w grach - Brucevsky - 28 września 2017

To mnie ostatnio wkurza w grach

Niby mówimy o wirtualnej rozrywce, a jakoś często zdarza się, że podczas ogrywania kolejnych produkcji frustrujemy się, wściekamy i potem wylewamy żale w dyskusjach. Jesteśmy jednak usprawiedliwieni, bo zwyczajnie mamy ku temu powody. Sam w ostatnio ogrywanych produkcjach znalazłem kilka rozwiązań/elementów, które mnie wkurzają.

Oszukiwanie przez AI

Na pierwszym miejscu zdecydowanie umieszczam oszukującą sztuczną inteligencję i zdecydowanie niepotrzebnie zaimplementowane przez twórców skrypty. Rozumiem, że zależy im na utrzymaniu poziomu zainteresowania gracza na wysokim poziomie, ale momentami robią to w nieporadny i odnoszący odwrotny skutek sposób. Cierpią na tym choćby sportówki, jak Pro Evolution Soccer 2017, w którym drużynom sterowanym przez AI zdarza się nagle zyskiwać supermoce. Niemniej frustrujące są też sytuacje, w których to nasza jedenastka zaczyna nagle gorzej grać, a dotychczasowi świetni gracze zapominają jak strzelać czy podawać.

Każdy fan wirtualnego futbolu przeżył co najmniej raz w życiu sytuację, gdy konsola błyskawicznie odpowiada golem na ciężko wypracowaną przez nas bramkę, przeprowadzając akcję, której nie da się zatrzymać. Albo też miał ochotę rozerwać pada, gdy do tej pory skuteczni piłkarze nagle zapominali, jak trafić w bramkę lub regularnie przegrywali z przewidującym wszystko bramkarzem. W kontekście gier piłkarskich niestety sporo już napisano o psujących zabawę skryptach.

Nie tylko jednak w sportówkach natknąłem się na oszukującą AI. Dokapon Kingdom to trafiony przeze mnie trochę przypadkowo nietypowy jRPG na Nintendo Wii, który przypomina pod względem bazowej mechaniki dowolną grę planszową. Możecie już domyślać się, jak kreatywnie potrafi w takiej zabawie naginać zasady sztuczna inteligencja. Zdecydowanie zbyt często wypadają jej pożądane liczby oczek na wirtualnej kostce, napotkani przeciwnicy wybierają głupie komendy, a zdarzenia losowe okazują się w gruncie rzeczy mieć tylko pozytywny wydźwięk. Szczytem bezczelności w moim przypadku była sytuacja, gdy będąca celem dla wynajętego robota zabójcy AI przez siedem tur wyrzucała liczbę oczek zawsze pozwalającą jej stanąć na polu, na którym jego atak był niemożliwy. Fart? No nie sądzę.

Niepotrzebna losowość

Pozostając trochę w temacie RPG-ów, wychodzę z założenia, że jeśli autorzy zdecydowali się opisać występujące w danym świecie istoty statystykami, to zrobili to w jakimś celu. Jestem prostym facetem – widzę 95%, to uznaję coś za niemal pewnik.

Tymczasem choćby w takim Dokapon Kingdom czasami niewiele te wszystkie cyferki znaczą, zwłaszcza w kontekście „szybkości”, która rzekomo wpływa na umiejętność robienia uników przez herosów. Możesz być na papierze dwukrotnie bardziej zwinny od napotkanego niebieskiego orka, ale to on uniknie twojego ciosu, a ty zarobisz w zęby. I nie jest to jednorazowy wyskok, bo podobnych kwiatków napotkałem więcej.

Słyszałem też mnóstwo historii o innych RPG-ach, w których postacie z >90% celnością pudłowały po trzy-cztery ataki z rzędu. Znam liczne opowieści o modłach wnoszonych do wyjątkowo złośliwego „RNG GOD”, który potrafił sobie pożartować z fanów Original Sin 2, Darkest Dungeon czy XCOM 2. Losowość, jasne, jest potrzebna, ale powinna mieć okazjonalny efekt na grę. Jeśli już coś mamy opisane statystykami, to niech one naprawdę coś znaczą, a nie będą tylko zapychającymi menu i budującymi wrażenie głębi systemu cyferkami, gdy w rzeczywistości działa ona na zasadach gry w papier, kamień, nożyce.

"Utrudnianie" gry

Od dobrych kilku miesięcy uruchamiam sobie regularnie na kilka minut Dragon Ball: Dokkan Battle. Usytuowaną w słynnym uniwersum prostą produkcję na Androida, w której tworzy się swój sześcioosobowy skład ze znanych z mangi i anime bohaterów i antybohaterów, a następnie trenuje go i rzuca w wir rozmaitych misji. Zabawa potrafi wciągnąć, zwłaszcza fana przygód Son Goku i spółki. Niestety po pewnym czasie opada kurtyna fascynacji i na wierzch wychodzą, zaczynające drażnić, uproszczenia. A wśród nich najgorszy możliwy pomysł na sztuczne wydłużanie czasu zabawy i rzekome utrudnianie gry – przydzielanie wrogom ogromnej liczby punktów zdrowia.

Mnie akurat odbiera to przyjemność zabawy, gdy nagle okazuje się, że nawet mój długo trenowany i zgrywany team herosów, do tej pory sprawnie eliminujący przeszkody, nagle męczy się z kolejnym oponentem. Gdy mocarne superataki na pół planety odbierają ledwie dostrzegalny fragment paska zdrowia. Gdy walki z bossami nie stanowią wyzwania, ale za to zaczynają się niemiłosiernie dłuuuuuużyć. Takie zagrywki tylko uświadamiają graczowi, że ma do czynienia z produkcją osób nie narzekających na nadmiar pomysłów.

Oszczędność na muzyce

Do dzisiaj zachodzę w głowę, co myślą producenci i wydawcy gier, którzy decydują się oszczędzać na ścieżce dźwiękowej i ograniczać liczbę przygrywających w tle utworów do minimum. Mój jedyny na ten moment trop zakłada, że w ten sposób starają się oni odstraszyć graczy od spędzania przy ich tytule dziesiątek godzin (wszak kolejne premiery same się nie kupią). Efekt tego jest taki, że regularnie napotykam na swojej drodze produkcje, w których muzyka zaczyna szybko być powtarzalna i męcząca. Skrajnym przypadkiem tego jest NBA Street V3, którego w końcu porzuciłem, nie mogąc znieść tych kilku wciąż powtarzających się hip-hopowych utworów.
Teraz, w nieco mniejszym stopniu, ale zawsze, męczę się tak przy PES 2017 i Harvest Moon: Hero of Leaf Valley na PSP. W pierwszym niemal na pamięć znam już słowa poszczególnych „hitów” przygrywając w tle, w symulatorze rolnika zaczynam stopniowo wyciszać handhelda, zirytowany jedną, lecącą w kółko, melodyjką. Pociesza mnie tylko fakt, że dopiero rozpocząłem swoją przygodę na farmie i ten melancholijny utwór zmieni się wraz z nadejściem kolejnej pory roku. Doskonale, bo obecny podkład zachęca do wbijania motyki, ale we własną czaszkę.

Matchmaking z du….

Po kolejnym darmowym weekendzie stwierdziłem, że pora przestać sobie żałować i zatopić się w sieciowej rywalizacji w Overwatch. Pierwsze godziny po tym, jak zostałem już oficjalnie członkiem społeczności gry nie były jednak wolne od niemiłych doznań. Nie wykluczam, że Blizzard matchmaking opracował w taki sposób specjalnie, by początkujący gracz raz na jakiś czas mógł przekonać się, ile mu brakuje do klasy światowej, mierząc się z weteranami aren. Skutek tego jednak jest taki, że kilka razy wraz z ekipą podobnych sobie laików świata Overwatch zostałem zmiażdżony, rozstrzelany i wręcz punktowo wyszydzony przez bawiących się w najlepsze ekspertów. Lekcja była cenna, ale bolesna i… wkurzająca.

I tak jak w Gralingradzie narzekania przeczytacie niezwykle rzadko, tak tutaj zaserwowałem Wam solidny festiwal marudzenia. Mam nadzieję, że Wasze gamingowe przygody wywołują jak najmniej złych emocji i nie macie nawet tylu powodów do narzekania. Dzięki za lekturę, zostawcie jakiś ślad po sobie, jeśli się podobała.

Brucevsky
28 września 2017 - 20:50