DC Comics ma swoje Avengers - recenzja Justice League - eJay - 17 listopada 2017

DC Comics ma swoje Avengers - recenzja Justice League

DC Comics męczyło się z realizacją Ligi Sprawiedliwości, aż w końcu dopięło swego - obraz wchodzi na ekrany kin i ma dużą szansę na solidny zarobek.  Po drodze nie obyło się bez problemów - liczne dokrętki, prace w ukropie podczas montażu, przekraczane budżety oraz słaba kampania reklamowa (Panowie producenci, ukrywać Supermana też trzeba umieć!) nie zwiastowały niczego dobrego. Tym bardziej, że przy tytule dłubało 2 reżyserów. A jak jest w rzeczywistości?

Nie jest tak źle i fani uniwersum powinni się uspokoić. O blamażu rodem z Batman v Superman nie ma tym razem mowy. Nie oznacza to jednak, że Liga Sprawiedliwości jest tym, na co czekaliśmy.

Justice League (pozwólcie, że skorzystam z angielskiej wersji tytułu) to produkcja dziwna i pełna paradoksów, ale przede wszystkim – na kilometr widać problemy (opisywane w mediach) trapiące ten obraz. Według niepotwierdzonych informacji Joss Whedon odpowiada za ok. 20% treści filmu, ale jeśli mam być szczery – stawiałbym tutaj znak równości między wpływami Zacka Snydera, a przywołanego twórcy Avengers. O ile za Snyderem ciągnie się wizualny, wyprany z realizmu styl akcji, tak Whedonowi przyszło doszlifować aspekty komediowe oraz relacje między bohaterami. W rezultacie widz, przyzwyczajony do cięższych klimatów filmów DC Comics, może poczuć się trochę rozczarowany. To dalej to samo uniwersum, ten sam świat, Gotham City oraz Metropolis, ale wszystko... jest zaskakująco lekkie, pozbawione mroku. Gdzieś to już widzieliśmy?

Podobieństwo schematów na modłę konkurencji jest aż nadto widoczne, choć trzeba oddać Whedonowi (i Snyderowi), że przyszło im obcować ze scenariuszem, który niestety sam zakłada tej historii kaganiec i nie pozwala jej się należycie rozbrzmieć. Wszystko przebiega tutaj gładziutko, bezpiecznie, bez ryzyka, a najgorsza w tym wszystkim jest przewidywalność na każdym kroku – od żartów, zwrotów akcji, aż po przemielony w 136217 filmach o superbohaterach finał. Finał, który w żaden sposób nie powinien znaleźć się w filmie z tytułem „Justice League”.

W pewnym momencie odniosłem nawet przykre wrażenie, że producenci w akcie desperacji wrzucili do Excela kilka formułek i dostali w wyniku gotową instrukcję, która ma im dać kilkaset milionów dolarów zysku. Z taką instrukcją nie można zrobić filmu, który byłby czystym złotem i do którego można wracać wiele razy, odkrywając go na nowo. Tak jest właśnie z Justice League. Jest obrazem niesamowicie prostackim w kontekście fabularnym. Nie uważam jednak, że ekranizacje komiksu muszą być skomplikowane, nie powinny jednak kserować motywów w tak tani i nachalny sposób. Zestawiając Ligę Sprawiedliwości z Batman v Superman, ten drugi obraz prezentuje się dzisiaj jako naprawdę ambitna i trudna próba okiełznania kilku ciekawych tematów jednocześnie.

Oczywiście nic nie broni indolencji twórczej Snydera, który swój poprzedni film spieprzył na kilku podstawowych poziomach. I dlatego po części rozumiem decydentów z DC – na kolejną porażkę tego kalibru nie mogą sobie pozwolić. Z drugiej strony wyszedł im film, jakich na rynku było już wiele. Osoba Whedona miała im tylko pomóc dostarczyć produkt, który jest do obejrzenia.

Moje rozczarowanie nie oznacza jednak, że przygody Batmana i spółki ratującej świat (tak też prezentuje się zarys fabuły) nie mogą się podobać. Justice League na pewno znajdzie swoich wyznawców, zabawki będą się sprzedawać, a nowe numery komiksów zapewne lada moment ujrzą światło. Sęk w tym, że Snyder miał nam dać soczysty owoc kilkuletnich prac nad uniwersum DC, które zapoczątkowano całkiem udanym Człowiekiem ze stali. Efekt jest taki, że wyszedłem z kina z przeświadczeniem, iż obejrzałem realną konkurencję Thor: Mroczny świat – a uwierzcie mi, nie mam o nim dobrego zdania.

Jest progres, niewielki, ale jednak. Wonder Woman niestety będzie musiała przyjść na pomoc studiu po raz drugi bo Batfleck nie jest w stanie tego ogarnąć.

OCENA 5/10

Ciekawostka dla ciekawych – wyretuszowane wąsy Henry'ego Cavilla przejdą do historii kina.

eJay
17 listopada 2017 - 23:55