Mamy grudzień, zaraz mikołajki, trzeba myśleć o prezentach i kolejności odwiedzin w czasie świąt. Jedni już zacierają ręce, innym ręce opadają. Niezależnie od tego, jak spędzacie święta, odpowiedni nastrój już się na Was zasadza. Ozdoby na mieście, piosenki w centrach handlowych, reklamy z Mikołajami, oczekiwanie na emisję Kevina. A gdyby tak wziąć sprawy w swoje ręce i już teraz dobrze nastawić się na nachodzące Boże Narodzenie? Na przykład oglądając jakąś fajną produkcję z USA? Jest sobie taki film sprzed dwóch lat pod tytułem Krampus. Duch świąt. Wydaje się, że jest raczej słaby i nie warto tracić nań czasu. A tymczasem...
Jest to zaskakująco dobre kino, które w wyważony sposób łączy ze sobą różne wrażliwości. Jest to film bardzo świąteczny. Jest to trochę komedia. Jest horror. Jest fantastyka. Jest animacja. Jest klimat! Ani plakat, ani zwiastuny nie przekonały mnie na pierwszy rzut oka i chyba dlatego dopiero teraz Krampusa obejrzałem. Ale było warto, wszak sama obsada powinna wcześniej dać mi do zrozumienia, że jest to coś dużo lepszego, niż tani "monster movie" w stylu stacji SyFy.
Fabuła bazuje na prawdziwej germańskiej legendzie o tytułowym Krampusie, duchu przychodzącym zamiast Świętego Mikołaja, którego zadaniem nie jest nagradzać i dawać, a karać i zabierać. Jeśli stracisz wiarę w magię świąt, miej się na baczności. Rodzina Engelów już zaraz dowie się, jak potworne mogą być święta - morale jest niskie, czasu mało, a wizyta nielubianych krewnych tylko pogarsza sprawę. No ale to przecież normalne, prawda? Nie każda Gwiazdka jest wymarzona.
Krampus robi niemal wszystko idealnie. Otwierająca film czołówka ze sfilmowanym w zwolnionym tempie szturmem na market od razu mówi wszystko, co musimy wiedzieć - tu nie będzie świętości, będzie zabawnie, strasznie i prawdziwie (no, prawie). Zanim jeszcze pojawi się obraz, słychać Franka Sinatrę - a jakże! - ale ten klasyczny motyw od razu zostaje zestawiony ze sklepową masakrą. Potem wędrujemy do rodzinnego domu Engelów - Max jeszcze wierzy w Mikołaja i pisze do niego list, starsza siostra marzy o schadzce z chłopakiem, mama prowadzi dom, tata obiecał nie pracować, ale przecież telefon odebrać musi. Normalka. A gdy przyjedzie siostra z mężem i tabunem dzieci, od razu nasuwają się skojarzenia z genialnym świątecznym obrazem Witaj Święty Mikołaju!, gdzie Chevy Chase musi radzić sobie z podobnym kataklizmem. Ale tam jest zabawnie, a tu szybko robi się dosyć ponuro. Magia świąt pryska, nad miasteczko nadciąga śnieżyca i nagle typowe familijne kino staje się dziwnym miksem Gremlinów i strasznego klimatu w spielbergowskim stylu (czyli nie takiego naprawdę strasznego, ale bardzo dobrze wykreowanego).
Od strony wizualnej jest zacnie - wszystko wygląda bardzo po amerykańsku i świątecznie, a ostatnie 30 minut wykrzywia to w cudownie krwawy i durnowaty sposób. Jest miejsce na trochę CGI, ale większość magii to klasyczna animatronika. Raczej nikt się nie przestraszy, ale na pewno przynajmniej uśmiechnie z obrzydzeniem. Całości przygrywa bardzo adekwatny soundtrack, a ekipa aktorska spisała się na medal. Adam Scott jest dobry zawsze, David Koechner i Toni Colette dzielnie mu wtórują, dzieciaki są wiarygodne i nawet jest ta otyła gosposia z Dwóch i pół. Ona też daje radę.
Krampus. Duch świąt to dobre, bardzo rozrywkowe kino. Zyskałoby z mojej strony więcej zachwytów, gdyby tylko wytwórnia nie bała się kategorii R. Ale jak na PG-13 i tak jest dobrze. To taki świąteczny film, który bawi, straszy, obrzydza, jest dobrze zagrany i nakręcony, ma solidne tempo i posiada przy tym tę jedną, niezbędną cechę, jaką muszą mieć wszystkie świąteczne filmy - uczy, że rodzina i życzliwość to bardzo ważne rzeczy. Brawo, panie reżyserze! Wystawiam siedem i pół pierniczka. Wiem, że teraz pracujesz nad nową częścią Godzilli, więc od razu jestem spokojniejszy, bo najwyraźniej dobrze rozumiesz potwory.