Recenzja Super Mario Galaxy na Wii czyli jak zrobić grę ponadczasową - Brucevsky - 24 stycznia 2018

Recenzja Super Mario Galaxy na Wii, czyli jak zrobić grę ponadczasową

Brucevsky ocenia: Super Mario Galaxy
100

O Nintendo często mówi się, że wyznacza trendy na rynku gier. Pokazuje nowe sposoby na zapewnienie milionom rozrywki na najwyższym poziomie, idąc pod prąd z projektami konsol. Tworząc gry, rozwija sprawdzone mechaniki i gatunki o nowe rozwiązania, które szybko podbijają serca fanów. Potwierdzeniem tego jest wydany ponad dziesięć lat temu na Nintendo Wii Super Mario Galaxy.

Będący symbolem naszego hobby włoski hydraulik w czerwono-niebieskim wdzianku w 2007 roku trafił w kosmos i w niebiosa wyniósł też wszystkich tych, którzy mogli z nim zwiedzać galaktyki. Ocena w prawym górnym rogu zdradziła już w jakim tonie będzie napisana ta recenzja, więc tym pompatycznym, pisanym w hurraoptymistycznym tonie wstępem nie możecie być zaskoczeni. Pozwólcie, że zabiorę Was teraz w krótką podróż na wzór tej z Opowieści wigilijnej i pokażę, jak Super Mario Galaxy może odpowiedzieć różnego rodzaju malkontentom. 

Persona pierwsza, co wzrokiem i uchem ocenia gry

Jedenaście lat to szmat czasu w świecie gier. Tytuły, które wtedy robiły kolosalne wrażenie dzisiaj mogą wyglądać co najwyżej przyzwoicie, akceptowalnie. Wyjątkiem są te zaprojektowane w konkretnym, opierającym się upływowi czasu, stylu. Nintendo nie zrobiło Super Mario Galaxy w cel-shadingu, nie poszło w stronę żadnych wycinanek, prasowanek, szmacianek, a mimo to stworzyło produkcję, która nawet po wielu latach brzmi i wygląda po prostu pięknie.

Wiele ułatwiła tutaj przyjęta konwencja. Wykreowany przez genialnych Japończyków świat składa się z dziesiątek maleńkich galaktyk, zbiorów planet, naturalnych satelitów, dryfujących w kosmosie skał i czarnych dziur. Czasami majestatycznych i zapierających dech w piersiach, a czasami tak niewielkich, że okrążanych po równiku w kilka sekund. Takie założenie sprawia, że przygoda Mario w kosmosie to kolaż doznań, potęgowanych przez świetnie skomponowane i dopasowane do poziomów utwory muzyczne w tle. Gracz daje się poddać euforii po pierwszych krokach na Egg Planet, ostrożnie stąpa na planecie duchów, a w obserwatorium Rosaliny, pełniącym rolę huba w grze, relaksuje się i przygotowuje do kolejnych wyzwań. Może przemawiać tutaj przeze mnie też sentyment, ale te charakterystyczne krainy, bazujące często na jednym konkretnym żywiole i mające swój unikalny zestaw wyzwań oraz paletę barw, przypomniały dawne odsłony serii i ogrywane za dzieciaka platformówki w ogóle.

Obserwatorium Rosaliny - czasami spędzisz tu długie minuty po prostu spacerując.

Persona druga, co to miód łapczywie pożera

Super Mario Galaxy jest bajecznie wyważony. Ani przez moment nie frustruje, zawsze uczciwie przestrzega przed nadchodzącym wyzwaniem, a w odpowiednich momentach potrafi rzucić rękawice i zmusić do popisów zręczności. Tytułowy bohater perfekcyjnie reaguje na polecenia gracza, więc żadnej porażki nie da się zrzucić na karb jego koślawych ruchów. Co jednak najmocniej trafia w serce każdego miłośnika platformówek to oszałamiająca wręcz różnorodność wyzwań.

Twórcy wykorzystali potencjał kontrolerów ruchowych Wii, nie zmarnowali okazji dawanych przez przyjętą kosmiczną stylistykę i zafundowali graczom mieszankę zadań, mechanik i zabaw, przy których można spędzić długie godziny. Czuć momentami inspirację wydanymi już produkcjami czy znanymi z poprzednich odsłon lub innych gier założeniami, ale w żaden sposób nie psuje to ogólnego wrażenia. Mario nadal musi się sporo naskakać, wyeliminować kilkadziesiąt głupiutkich goombasów, ale może też eksplorować podwodne krainy, ścigać się na falach, udawać ducha lub bombermana czy sprawdzać w zadaniach zmuszających w równym stopniu do logicznego myślenia, co popisywania się refleksem. Miód leje się hektolitrami od pierwszej odwiedzonej planety do ostatniej batalii z Bowserem.

Persona trzecia, co to gry dziecinnymi pochopnie nazywa

Patrzysz na okładkę Super Mario Galaxy. Nawet uruchamiasz grę po raz pierwszy i w rytm skocznej melodii śmigasz korpulentnym herosem do zamku księżniczki Peach w ramach festiwalu gwiazd. Możesz pomyśleć, że to gra dla dzieci, owszem. Wystarczy jednak poświecić kilka minut więcej, by przekonać się, że jak na tytuł podobno dla najmłodszych, Mario oferuje zbyt wiele wyzwań i zbyt często kłania się sprawdzonym w bojach fanom platformówek. Może i napędzająca eksplorację kosmosu historia jest prosta i schematyczna, ale gdy bliżej przyjrzeć się wątkowi Rosaliny i Luminów, zacznie przypominać grającą na emocjach baśń. Taką, która stanowi idealną odskocznię i potrzebną alternatywę, po kolejnych poświęconych konfliktom zbrojnym FPS-ach i opartych na misternych knowaniach RPG-ach. Z perspektywy osoby z ponad trzydziestką na karku – to nie jest gra tylko dla dzieci, na pewno.

Przekonany? Jeśli nie, to znaczy, że straciłeś już dziecięcą radość. Musiałbyś wyruszyć ją odnaleźć, by docenić wszystkie atuty opisywanej produkcji Nintendo i przestać oceniać ją przez pryzmat schematów i stereotypów. Warto to zrobić. Ta wyprawa w kosmos zostaje z Tobą na całe życie i już na zawsze będzie jednym z najlepszych growych wspomnień.

Brucevsky
24 stycznia 2018 - 09:36