Anime Corner #26 - squaresofter - 4 czerwca 2018

Anime Corner #26

Witam wszystkich miłośników japońskiej animacji. Po przeczytaniu tekstów Montinka o Made in Abyss oraz My Hero Academii znów wzięło mnie na oglądanie chińskich bajek, więc postanowiłem podzielić się z wami wrażeniami z oglądanych przeze mnie serii. Obecnie oglądam drugi sezon Konosuby, a więc komedii w klimatach gry mmo fantasy. Postanowiłem sprawdzić też bardzo tajemnicze Made in Abyss. Jednak prawdziwą bombą jest dla mnie Nanatsu no Taizai. Po więcej zapraszam do dalszej części tekstu, ale ostrzegam przed spoilerami i rzeką nostalgii.


Made in Abyss (2017r.)

Pierwszy odcinek Made in Abyss nie porwał mnie za bardzo, ale podobnie miałem kiedyś ze Steins;Gate, które kompletnie mnie nie ruszyło. Obejrzałem ten odcinek jeszcze raz z kolegą a potem skończyło się na tym, że obejrzeliśmy całą serię w kilka dni. Po obejrzeniu tej niepowtarzalnej historii o podróżach w czasie obejrzałem ją drugi raz pod rząd, tym razem sam. Następnie razem z kilkoma znajomymi napisałem swój pierwszy tekst o anime w życiu. Na tym się nie skończyło, bo gdy dorwałem w łapy grę, na podstawie której powstała jedna z najlepszych japońskich animacji w historii, to pokochałem gatunek gier zwany visual nowej i nazwałbym to przełomem takim jak pierwsza gra z Mario, pierwszy Metal Gear Solid czy pierwsza gra z serii Final Fantasy.

Dlatego nie chciałem przekreślać opowieści o zwykłej ludzkiej ciekawości. Po drugim odcinku wiem, że to jest to i niechybnie zrozumiem co to znaczy, gdy mówią, że ciekawość to pierwszy stopień do Piekła.

Akcja tego cyklu toczy się w dwóch miejscach. Pierwszym z nich jest osada, której mieszkańcy całe swoje życie podporządkowali próbie zbadania tytułowej otchłani. Z początku wiemy o niej naprawdę niewiele, ale w przeciwieństwie do bohaterów tej historii do głosu dochodzi wszystkowiedzący narrator, który jasno i wyraźnie określa charakter tej olbrzymiej dziury w ziemi, która jest drugim miejscem akcji.

Badacze tego niewyjaśnionego zjawiska szukają odpowiedzi na pytanie czym jest owa otchłań? Zamieszkują je olbrzymie potwory, z którymi nie ma żartów. Każda wyprawa może przynieść ludzkości znaleziska, które są w stanie odmienić jej dotychczasowe warunki życiowe. Jak to jednak bywa, w życiu nie ma nic za darmo, dlatego każdy śmiałek musi liczyć się z tym, że im głębiej zejdzie w ową czeluść, tym gorsze będzie to miało dla niego konsekwencje zdrowotne. Zejście do najgłębszej strefy jest równoznaczne z utratą człowieczeństwa.

Po pierwszym odcinku jeszcze tak naprawdę nic nie wiemy. Widzowi przedstawiona jest jedynie dwójka głównych bohaterów. Później historia bardzo szybko nabiera tempa.

Riko jest strasznie ciekawską dziewczynką, która pragnie poznać najskrytsze tajemnice olbrzymiej dziury w ziemi, która sąsiaduje z zamieszkiwaną przez nią wioską. Jak się szybko dowiadujemy jej matka, Lyza, zwana niszczycielką, urodziła ją podczas jednej z wypraw w głąb otchłani. Efektem tego porodu jest częściowo uszkodzony wzrok protagonistki, więc dzieczynka musi stale nosić okulary, żeby nie czuć towarzyszącego jej bólu. Jest straszną psotnicą i musi ukrywać swoją ciekawość niebezpieczną otchłanią.

Owocem jednej z jej wypraw jest znalezienie robota Rega, który został stworzony gdzieś tam w niezbadanych odmętach gigantycznego krateru. Riko i jej znajomi są zmuszeni ukrywać jego prawdziwą tozsamość, gdyż każde znalezisko z otchłani jest starannie badane i trzymane pod kluczem nadzorców wioski.

Ta tajemnicza podróż w nieznane zaczyna się, gdy Riko otrzymuje wiadomość od swojej matki, że będzie czekać na nią na samym dnie otchłani. Nie spodziewam się dobrego zakończenia tej serii, ale nie martwcie się, przygotuję sobie pudełko z chusteczkami zawczasu.


Kono Subarashi Sekai ni Shikufuku wo! 2 (2017r.)

Znajomy, który polecił mi kiedyś Konosubę przestrzegał mnie przed oglądaniem drugiej serii tej komedii, która rzekomo nie dorasta do pięt pierwszym dziesięciu odcinkom tego serialu. Mam inne zdanie na ten temat, dlatego przy każdej naszej rozmowie staram się wbić jakąś szpilę w jego ulubione RE: Zero kara Hajimeru Isekai Seikatsu i drażnię się z nim, twierdząc, że Konosuba i tak jest lepszym anime w klimatach gry mmo fantasy.

To chyba przez to, że przygody wiecznie niezadowolonego NEETa Kazumy, bogini Aquy, czarodziejki Megumin, która dobiera się do swojej laski i rzuca Eksplozjami na prawo i lewo oraz krzyżowca Darkness z zapędami sadomachistycznymi nie przypominają rasowego rpga a wyprawę jakichś obłąkanych ludzi, którzy bez skrupółów są w stanie zostawić swojego towarzysza w lochu pełnym potworów albo sprzedać ciało koleżanki na poczet jakiegoś zaaranżowanego małżeństwa tylko po to, żeby nie ogladać jej na co dzień.

Uwielbiam to, że Konosuba nie jest kolejną dziecinną historyjką o tryumfie dobra nad złem albo o tym, że główny bohater pokonuje tego złego i zdobywa serce swojej wybranki. Nic z tych rzeczy. Główni bohaterowie potrafią przepić w jedną noc całą nagrodę za wykonanie zlecenia a ich pomaganie potrzebującym kończy się często oskarżeniami o napaść na tle seksualnym albo zrównaniem z ziemią domostwa jakiegoś zblazowanego magnata, co w konsekwencji jest równoznaczne z zarekwirowaniem całego, ciężko wypracowanego przez nich majątku.

Ich misje kończą się spaniem na podłodze w mieszkaniu bez mebli, płaczem, wrzaskami, przepychankami, wzajemnymi oskarżeniami, ucieczką przed krwiożerczymi stworami, zamknięciem za kratami, probą publicznego linczu a ja, gdy widzę to wszystko, to umieram ze śmiechu. 


Nanatsu no Taizai (2014r.)

Gdy wszyscy fani anime wykłócają się o to, która seria jest najlepsza, która jest najbardziej przereklamowana i starają się pisać własne scenariusze dla ulubionych bohaterów ja trafiłem już kolejny raz na shounena, który pokazuje jak wielki potencjał drzemie w anime o laniu się po mordach, które są przenaczone dla nastolatków. 

W gatunku przeznaczonym dla tej konkretnie grupy odbiorców nie zmienia się nic praktycznie od pierwszej emisji Dragon Balla, jednak dziś losy Goku są mi kompletnie obojętne i nie obchodzi mnie ile jeszcze razy po gębie oberwie Vegeta i jaką supertechniką Goku pokona swojego kolejnego rywala.

One Piece, Naruto i Bleach już dawno temu pokazały, że można żyć bez smoczych kul, które niby miały spełniać każde życzenie a służą głównie do ożywiania nieudaczników, którzy kręca się obok Goku. Te trzy serie ewidentnie pokazały, że można wykorzystywać schematy sprzed lat a widz i tak będzie zadowolony. Na mnie większe wrażenie i tak robi starusieńki Hokuto no Ken, bo jest przeznaczony dla bardziej dorosłego odbiorcy.

Nie oszukujmy się jednak, że te serie są czyms wybitnym, bo nie bez powodu te serie nazywane są tasiemcami. Przeciąganie opowieści w nieskończoność, powtarzanie wątków i zupełnie niepotrzebne zapychacze położyły niejedną długą serię.

Po nich przyszedł czas na Fairy Tail, Full Metal Alchemist, Attack on Titan, One Punch Man, My Hero Academię i także te cykle mają swoich wiernych fanów, ale jeśli któraś z tych opowieści będzie ciągnięta przez ponad dziesięć lat, to znudzi niejednego ich fana.

Ten sam los spotka także Nanatsu no Taizai, nazywane też Seven Deadly Sins, czyli serię, która opowiada o personifikacjach siedmiu grzechów głównych. Zanim to się jednak stanie, to muszę napisać po obejrzeniu raptem kilku odcinków, że dawno się tak dobrze nie bawiłem przy żadnym anime. Nie jest to żadna głęboka historia pokroju Mushishi, która po każdym odcinku zmuszała widza do zastanowienia sie nad tym co sie tak naprawdę wydarzyło.

To bardzo prosta hostoryjka. Mamy więc Meliodasa, który wygląda jak dziecko, co mnie z początku przeraziło, gdyż wydawało mi się, że dziecko jako główny bohater jest ewidentnie nietrafionym pomysłem. Och, jak bardzo się myliłem. Nie szata zdobi człowieka. Protagonista Nanatsu no Taizai prowadzi bar zwany Świńskim Kapeluszem. Jego towarzyszem jest gadająca świnia. Nie umie gotować, ale ludzi cenią jego uderzające do głowy trunki. Ma pęknięty miecz, ale walczy nim jakby od tego zależał los całego świata. Gdy w odcinku nie dzieje się nic ciekawego, to bez przerwy maca swoją towarzyszkę Elizabeth, która prosi go o odnalezienie wszystkich jego kompanów, bo od tego zależy przyszłość królestwa, w którym rozpanoszyli się Święci Rycerze, którzy zabili jej ojca.

Już po samym wprowadzeniu do każdego odcinka wyjaśniającego w skrócie czym jest owy cykl czuć hołd autorów dla Slayers lub One Piece, które miały kapitalne wprowadzenia. Opening szybko wpada w ucho i kojarzy mi się z pierwszym openingiem Fairy Tail, po którym od razu wiedziałem, że to będzie moje anime. Jednak dopiero gdy usłyszałem ending Siedmiu Grzechów Głównych od zespołu FLOW, czyli gości odpwiedzialnych za pamiętny pierwszy opening Code Geass dotarło do mnie, że mam przed sobą serię, która za szybko mi się nie znudzi. Na szczęście nie doczekała się jeszcze fillerów.

Nie mogę się doczekać poznania kolejnych towarzyszy Meliodasa, bo jak na razie zazdrosna o szefa gigantka Diane i wyluzowany Ban, który po spotkaniu protagonisty zaczyna się z nim siłować na rękę a jest to taki niespotykany pojedynek, że siła uderzeniowa wywołana przez ich koleżeństwo roznosi całe więzienie na kawałki.

Elizabeth ma w tym anime przyciągać wzrok wszystkich pryszczatych gimbusów wzdychających do rysunkowych dziewczyn, ale nawet ona mi zaimponowała podczas walki ze straszliwym Świętym Rycerzem zwanym Ruin  i nie wyobrażam sobie, żeby zniknęła z tej serii.

Jestem zachwycony Nanatsu no Taizai i obawiam się tylko, że przelecę przez dwa sezony jak burza i będę umierał z nudy, czekając na kolejny odcinek przez tydzień.


Do następnego razu.

squaresofter
4 czerwca 2018 - 16:25