Recenzja filmu Predator - przygody śmiesznego ufoluda - fsm - 21 września 2018

Recenzja filmu Predator - przygody śmiesznego ufoluda

Ręka do góry, kto kocha Predatora? Kto uważa, że Ksenomorf to nędzny robal, a łowca jest prawdziwą gwiazdą tego uniwersum? Kto kocha historię Yautja i uważa, że pewnych świętości nie powinno się ruszać? Ok, to Wy wszyscy najpewniej znienawidzicie film Shane'a Blacka i uznacie go (skądinąd słusznie) za kolejny hollywoodzki zamach na klasyczną historię sprzed lat. Cała reszta zaś powinna dać Predatorowi szansę, bo to - za przeproszeniem - rajcowny film jest.

O kolejnym kinowym wcieleniu marki Predator mówiło się od dawna, ale dopiero teraz - po serii słabych zwiastunów i informacji o dokrętkach - gotowe dzieło ujrzało światło dzienne. Za kamerą stanął specjalista od pisania dobrych dialogów i tworzenia piętrowych, sensacyjnych intryg w komediowym sosie, twórca Kiss Kiss Bang Bang i Nice Guys. Shane Black już raz udowodnił, że lubi wstrząsnąć filmową puszką z colą, a potem zaoferować ją niczego nie podejrzewającemu fanowi i czekać na wybuch (Iron Man 3!) - teraz robi dokładnie to samo. Jesteście gotowi?

Predator AD 2018 to kontynuacja historii z 1987 i 1990 roku, która jednak swobodnie może być traktowana jako osobny film. I może byłoby lepiej, gdyby oglądali ją tylko nowi widzowie - pewnie byłoby mniej żalu. Nawiązania do klasyków są zawarte w kilku fragmentach dialogu, gdzieś pojawia się stary rekwizyt, ale to tyle. Wszystko, co trzeba wiedzieć, rozgrywa się tu i teraz.

Na Ziemi awaryjnie ląduje statek z predatorem, co zaskakuje wyborowego strzelca mającego potajemnie zlikwidować złego bandziora. Cały oddział pana snajpera zostaje zmasakrowany, a on zabiera kilka predatorskich gadżetów i ucieka. Rząd USA oczywiście wszystko wie, ściąga snajpera na przesłuchanie, chwyta kosmicznego łowcę i pakuje wszystko do tajnego ośrodka. Snajper ma być kozłem ofiarnym, więc smutni panowie wsadzają go do autobusu pełnego innych wojskowych świrów celem pozbycia się problemu. No ale jest jeszcze motyw dzieciaka, który dostał paczkę od taty-snajpera, w której znajdują się predatorskie gadżety. No i jeszcze jest ten drugi, większy predator, którego znamy ze zwiastunów... Sporo tego. Składa się to w sensowną całość?

O dziwo, tak. Tempo filmu jest dobre, realizacja na piątkę (tak, to jest solidna kategoria R - krew i przekleństwa sypią się gęsto, CGI jest spoko, prawdziwy kostium predatora takoż), a aktorzy mają na tyle dużo charakteru, by dobrze wypełniać ekranową przestrzeń. Historia ma ręce i nogi (ważne - w ramach tego filmu), jest miejsce na jedno czy dwa zaskoczenia, które pozwalają zakrzyknąć w duchu "a więc zwiastuny wprowadzały w błąd!" i generalnie ogląda się to dobrze. Predator jest przy tym bardzo komediowy. Momentami aż za bardzo, ale jeśli większość żartów trafia (reverse clown car), to nie ma co kręcić nosem.

Dwa pierwsze akty filmu są zacne, trzeci jest kulawy - za dużo rozpierduchy i skrótów. Pozytywnie zaskoczył mnie Boyd Holbrook, który - jak się okazuje - ma na tyle dużo charyzmy, by stać się pełnoprawnym koniem pociągowym w wysokobudżetowym kinie. Wyjęty z getta Sterling K. Brown jako szef tajniaków jest odpowiednio zabawny i majestatyczny, a młodziutki Jacob Tremblay rozkocha w sobie matczyne serca. Szkoda tylko postaci kobiecych - Yvonne Strahovski ma w zasadzie epizod, a Olivia Munn gra laskę zbyt przerysowaną i dziwaczną, nawet jak na ten film.

To wszystko składa się na film z powodzeniem zasługujący na 6 z plusem w dziesięciostopniowej skali. Predator generuje sporo wulgarnej i krwawej frajdy i seans mija przyjemnie. No ale szacunku do tradycji ma on niewiele, więc jeśli wycieranie sobie gęby legendą predatorów to dla Was za dużo, musicie dzieło Shane'a Blacka ominąć szerokim łukiem.


fsm
21 września 2018 - 17:00