Przegląd Kina Azjatyckiego. Chiny #2 - Froszti - 19 listopada 2018

Przegląd Kina Azjatyckiego. Chiny #2

Dalsza część przeglądu filmów z Państwa Środka. Chińska kinematografia wciąż kryje wiele bardzo dobrych filmów, które tylko czekają na odkrycie. Mam nadzieje, że pośród zaproponowanych poniżej produkcji, każdy znajdzie coś dla siebie. 

 


 

Kung Fu Killer (Yi Ge Ren De Wu Lin)

Policja zostaje wezwana na miejsce wypadku, sprawa szybko okazuje się jednak bardziej skomplikowana. Na miejscu zostaje odnalezione ciało mężczyzny, który zginął w podejrzanych okolicznościach. News bardzo szybko obiega wszystkie największe stacje telewizyjne w kraju. Informacja w ten sposób dociera do osadzonego w więzieniu Hahou Mo. Kontaktuje się on z policją przekazując im informację, że pojawią się kolejne ofiary i będą nimi mistrzowie sztuk walki. Jego zgłoszenie zostaje jednak zignorowane, w momencie kiedy w mieście pojawiają się kolejne ciała, policjanci zajmujący się sprawą kontaktują się z Hahou Mo, który w zamian za pomoc będzie miał szanse na ułaskawienie.

Połączenie dwóch różnych gatunków: sztuk walki i thrillera, sam pomysł wydaje się ciekawy i intrygujący. Niestety nie wszystko jest tak wspaniałe jak mogłoby się wydawać . Widać, że scenarzyści przystąpili do pracy z wielkim zapałem i głową pełną pomysłów, jednak dość szybko się one skończyły. Początkowo film skrywka mgiełka tajemniczości, nadając obrazowi ciekawego klimatu. Jednak już po kilkunastu minutach to co wydawało się początkowo niejasne staje się przewidywalne. Reżyser zbyt szybko serwuje widzowi odpowiedzi na pytania kto odpowiada za morderstwa oraz co nim kieruje. Gdyby tylko postanowiono utrzymać woal tajemnicy odrobinę dłużej mielibyśmy do czynienia z naprawdę dobrym filmem, którego głównym atutem nie są tylko widowiskowe sceny walk. Jednego można być pewnym, miłośnicy kina kopanego na pewno będą zachwyceni a obsadzenie w jednej z głównych ról Donnie Yen to strzał w dziesiątkę. 



The White Haired Witch of the Lunar Kingdom

(Bai Fa Mo Nu Zhuan Zhi Ming Yue Tian Guo)

Uwielbiana przez miliony Chińczyków powieść „Baifa Monu Zhuan” doczekała się swojej kolejnej ekranizacji. Tym razem z legendarnym tytułem postanowił zmierzyć się reżyser Chi Leung 'Jacob' Cheung, mający już w swoim dorobku filmowym kilka dobrych produkcji.

Schyłek panowania dynastii Ming, kraj pogrążony jest w odmętach korupcji i wewnętrznej walki o władze w wyniku czego cierpią zwykli obywatele. Jedną z nielicznych osób które postanowiły bronić uciśnionych rodaków jest białowłosa czarownica Lian Nishang. W tym samym czasie cesarz zapada na tajemniczą chorobę, zadanie dostarczenia lekarstwa otrzymuje jeden z jego najwierniejszych sług Zhuo Yihang. Okazuje się, że padł on jednak ofiarą spisku i pigułki które dostarczył były nasączone trucizną. Zostaje on oskarżony o zdradę a za jego głowę wyznaczono pokaźną nagrodę. Los krzyżuje Zhuo oraz Lian ze sobą, od tej pory będą razem walczyć o przywrócenie ładu w kraju a z czasem pojawi się między nimi mocniejsze uczucie.

Film jest typowym przedstawicielem chińskiego, szeroko pojętego gatunku fantasy. Jest magia, są ludzie o ponadprzeciętnych zdolnościach, trup ścieli się gęsto a bohaterowie potrafią pokonać nawet setki wrogów podczas jednej potyczki. Jest to mieszanka naprawdę orientalna i zdecydowanie nie do przełknięcia przez każdego widza. Od samego początku widzimy również wyraźne zarysowanie dwóch stron. Reżyser gruba kreską oddziela stronę dobra i zła. Widz doskonale wie komu ma kibicować i kto ma wzbudzać w nim negatywne emocje. Chińczycy uwielbiając w swoich filmach prezentować czarno-biały obraz świata, w którym to dzielni bohaterowie walczą o dobro i potrafią poświęcić wszystko (nawet życie) w imię wyższych celów. „Biała Czarownica” to również wątek miłosny który o dziwo dobrze wkomponowuje się w całość scenariusza i nie zakłóca odbioru całości. Najważniejszym  aspektem dzieła jest jednak wartka akcja oraz świetne efekty specjalne na które wyraźnie widać, że nie żałowano pieniędzy. Zarówno specjaliści od grafiki komputerowej jak i osoby odpowiedzialne za scenografię, wykonały naprawdę dobry kawałek  swojej pracy. Niestety przysłowiową łyżką dziegciu jest utaj gra aktorska. Postacie w wielu scenach są mdłe i zbyt słaby wyraziste. Szczególnie zawodzi dość przeciętny w swojej roli Xiaoming Huang, który już wielokrotnie pokazał, że jest naprawdę dobrym aktorem.



Wind Blast (Xi Feng Lie)

 

Zhang Ning pragnie dostatniego życia u boku swojej ukochanej Sun Jing. Drogą do spełnienia jego marzeń jest zlecenie na zabicie szefa mafii w Hong Kongu. Nie wszystko idzie jednak z godnie z planem naszego bohatera. Na jego głowę zaczyna polować czwórka zdeterminowanych detektywów oraz dwójka zabójców którzy niekoniecznie będą chcieli go dostać zleceniodawcy żywego. Całe towarzystwo nie cofnie się nawet przed wkroczeniem na niegościnną i niebezpieczną pustynię Gobi.

Chiński western – sama przynależność gatunkowa filmu biorąc pod uwagę kraj pochodzenia, mocno zaskakuje i intryguje. Niestety Wind Blast jest filmem dość skrajnych sprzeczności. Z jednej strony mamy bardzo słaby scenariusz powielający w wielu monetach nieudolnie amerykańskie schematy „dzikiego zachodu”. Z drugiej strony świetne kreacje aktorskie i doskonałą robotę operatorów, którzy najwyraźniej wiedzieli, że muszą wspiąć się na wyżyny swoich możliwości aby przykryć pozostałe niedoskonałości tworzonego filmu.

Sam wątek kryminalny w którym to każdy próbuje na swój sposób schwytać uciekającego Zhang Ning, jest dobry ale bez większych fajerwerków. Duży problem pojawia się w momencie kiedy reżyser usilnie próbuje zastosować sprawdzone w innych westernach schematy. Niestety w żaden sposób nie będą one wpasowywać się w klimat Chińskiego filmu a próba ich implementacji koczy się tylko jednym wielkim „pastiszem” tego gatunku. Nadmierne przerysowywanie stron bandytów i stróżów prawa, kompletnie niepotrzebne przypisywanie „specjalnych zdolności” czwórce detektywów. Tego rodzaju dziwacznych zabiegów znajdziemy tutaj więcej.

Na duży plus zasługują kreacje aktorskie, zatrudniona załoga stara się jak tylko może aby ich postacie stały się wyraźne i warte zapamiętania.  Ich odbioru nie psują nawet liczne bzdurne dialogi które znalazły swoje miejsce w scenariuszu. 

Xi Fen Lie jest filmem mającym duży potencjał który niestety został zmarnowany. Nie jest to film ani bardzo zły ani też dobry, wisi on więc w filmowym czyśćcu, z którego od czasu do czasu wygrzebie go jakiś fan filmów azjatyckich, pragnący zobaczyć coś nowego.  


Zabójcze Trio (Chik yeung tin si)

Lynn i Sue to dwie urodziwe i bardzo zabójcze niewiasty. Obok ponadprzeciętnej urody posiadają również szereg zdolności ułatwiających im likwidacje „celów”. Jedne z najlepszych na rynku zawodowych zabójczyń mają w życiu jeden cel – odnaleźć wszystkich winnych śmierci ich rodziców z przed lat. Ich praca od dłuższego czasu przyciąga uwagę stróżów prawa, jednak śledztwo nabiera tempa dopiero w momencie kiedy przejmuje je inteligentna i równie atrakcyjna policjantka Hong Yat Hong.

Zdecydowanie nie jest to ambitne kino którego siłą jest dobrze napisany scenariusz. Fabuła jest przewidywalna a pomysły scenarzystów było widziana już w tysiącu innych podobnych filmów akcji. Główną siłą filmu jest jego widowiskowość, której braku zdecydowanie nie można mu zarzucić. Corey Yuen jako zatrudniony choreograf walk spisał się tutaj doskonale, dając widzowi solidny zastrzyk adrenaliny. Nie można w tym miejscu również nie wspomnieć o aktorkach (Qu Shu i Karen Mok) które pokazały, że ich gibkie ciała idą w parze z świetnym wytrenowaniem w sztukach walki.

Produkcja dedykowana dla każdego fana kina kopanego. Co prawda nie znajdziemy tutaj nic czego nie było już w innych filmach tego typu, ale i tak warto poświęcić swój czas na jego obejrzenie.

Froszti
19 listopada 2018 - 18:02