W 2014 pojawił się film John Wick i z niespecjalnie obiecującej sensacyjnej produkcji z Keanu Reevesem stał się jedną z najmilszych niespodzianek, jakie gatunek "zabili go i uciekł": otrzymał od lat. Część druga powstała według złotej zasady tworzenia sequeli - więcej, głośniej i - na szczęście - wcale nie gorzej. Dzisiaj John Wick jest już instytucją, filmową marką o wielkiej rozpoznawalności, zarabiającą miliony dolarów. Cieszy więc niezmiernie fakt, że twórcy nadal wiedzą, jak dostarczyć widzom kawał mięsistego kina akcji, mimo ogromnej presji. Trzeci rozdział historii Johna Wicka to sukces!
Parabellum (to oficjalny podtytuł tej części) rozpoczyna się kilka minut po finale dwójki. Która zresztą zaczęła się kilka dni po pierwszej części, więc John Wick dopuszcza się tych wszystkich efektownych zabójstw i ucieczek na przestrzeni jakiegoś tygodnia. John i jego nowy pies uciekają, a do momentu, gdy zacznie obowiązywać ekskomunika i kontrakt na jego życie zostanie otwarty, została niecała godzina. Jak stwierdza Winston, przyjaciel Johna, zarządca nowojorskiego hotelu Continental: 14 milionów dolarów nagrody i wszyscy zabójcy w okolicy mający chrapkę na zlikwidowanie słynnego zabójcy kontra John Wick? Szanse są wyrównane.
Trzecia część skonstruowana jest trochę jak gra komputerowa - John dociera do kolejnych celów, przechodzi kolejne mapy, likwiduje coraz to pokaźniejsze zastępy przeciwników, tu i ówdzie wyskakuje nowy mini-boss, a wszystko prowadzi do efektownego finału. W tym filmie jest mnóstwo elementów niemożliwych, robiących z Johna niemalże Achillesa, ale całość jest nadal mocno osadzona w tym świetnie wykreowanym świecie, pewne granice nie są przekraczane i nawet jeśli momentami jest ciut za blisko Szybkich i wściekłych, to trudno się na ten film złościć. Miało być efektownie, brutalnie i bezkompromisowo i tak właśnie jest.
Scenariusz znowu pogłębia mitologię świata zabójców dokładając nowe warstwy, co sprawia, że uniwersum robi się jeszcze ciekawsze. Wszechpotężna Rada odgrywa teraz jeszcze większą rolę, a powiązany z nią Zero, grany przez fenomenalnego Marka Dacascosa, jest jedną z najfajniejszych nowych postaci. Podobnie jest z Halle Berry i jej Sofią - lekko zasygnalizowana przeszłość między nią a Johnem prowadzi do rewelacyjnej sekwencji w Maroku, gdzie dodatkowo pojawiają się bojowe psy. Mistrzostwo!
Jedyny względnie poważny zarzut, jaki można postawić "trójce" to uczynienie postaci Johna Wicka zbyt potężnym. Mimo tego, że dostaje srogie bęcki i się męczy, to trudno bać się o jego życie. To jest oczywiście klasyczna zasada kina sensacyjnego - bohater jest nieśmiertelny - ale w dwóch poprzednich filmach to wrażenie było mniejsze. Drugi mały minus to powtarzalny i mniej ekscytujący soundtrack (choć nadal bardzo dobry) - muzyka z poprzedników często gościła u mnie, gdy chciałem posłuchać czegoś fajnego, tym razem dostałem trochę za mało nowości. Poza tym wszystko jest na miejscu.
Walki, których jest dużo, mają świetną choreografię i są momentami bardzo brutalne i pomysłowe (konie!). Gra świateł, kolory, scenografia, praca kamery zasługują na piątkę w koronie. Keanu Reeves znowu nie gra Johna, on nim jest. Ian McShane i Lance Reddick są uosobieniem elegancji, a nieznana mi wcześniej Asia Kate Dillon dostała ciekawą, nową postać do zagrania (jest integralną częścią uniwersum rozbudowanego po raz kolejny). Dodatkowe słowa uznania dla ekipy kaskaderskiej, udziałem w JW3 zarobili na chleb, bez dwóch zdań.
Recenzję filmu John Wick 3 można zakończyć klasycznym frazesem - jeśli podobały Wam się poprzednie części, to będziecie zadowoleni. Najnowsza część nie jest aż tak rozbuchana, jak JW2, ale daleko jej do powściągliwości jedynki. Jest też zaskakująco zabawna w najmniej oczekiwanych momentach. Chad Stahelski, reżyser, który znowu współpracował ze scenarzystą Derekiem Kolstadem, zredukował Johna do najpotrzebniejszych elementów i dodał trochę świeżego szaleństwa. W efekcie powstała kontynuacja, która w najgorszym razie jest równie dobra, jak poprzednie odsłony. Zasłużone 8+/10.