Muszę się wam do czegoś przyznać. Mianowicie do tego, że mam listę gier, w które jeszcze nie grałem, bo jakoś ciągle nie było mi po drodze.
Mam świadomość, że pewnie nie jestem tutaj jedynym graczem, mającym coś takiego gdzieś tam z tyłu głowy, co ciągle „jest do nadrobienia”. Koszmar, prawda?
Moja lista składa się na chwilę obecną z czternastu tytułów (12 PlayStation 4 / 2 Nintendo Switch), więc można powiedzieć, że mam co robić. Zwłaszcza że obiecałem sobie, iż październik będzie miejscem wolnym od grania w jakiejkolwiek formie. Tak wiecie, dla zdrowia i po prostu przerwy.
Zacznijmy więc od gry, która znajduje się pierwsza na mojej liście wstydu, a jest nią Days Gone. Z tą grą nie mam żadnego problemu, nie ma czegoś, co sprawia, że bym po nią nie sięgnął.
Podoba mi się koncepcja survivalu, załatwiania zombie za pomocą wielu zmyślnych narzędzi, a do tego oczywiście jazda na motorze przez totalne pustkowia. Gra wydaje się świetna, przynajmniej z tego, co wiem na jej temat z recenzji czy wypowiedzi osób na Twitterze, kiedy ostatnio o nią pytałem.
Pozycję numer dwa zajmuje The Order 1886. Z tego, co wiem, to jest to gra, która w dniu swojej premiery była jedną z ładniejszych na PlayStation 4 od swojej premiery.
To w połączeniu z ciekawą historią fabularną skupiającą się na walce zakonników rycerzy okrągłego stołu z potworami, na pewno jest czymś niesamowicie wciągającym.
Trzecia na liście jest gra Until Dawn, a to jest ponoć bardzo klimatycznym, ale i również trzymającym w napięciu horrorem. Oczywiście, jeśli lubi się produkcje z Hollywood kategorii klasy B w wersji na konsolę.
Fabuła opowiada o nastolatkach, którzy znajdują się w odciętym od świata miejscu w górach. Niby nic strasznego, prawda?
A co, jeśli powiem wam, że zebrali się oni w tym miejscu, by raz na zawsze zapomnieć o koleżance, której zaginięcie ciągle im ciąży?
Szkoda, że ich spotkanie szybko zmienia się w walkę o życie, czy wszyscy dożyją rana?
Control to produkcja, która gdzieś mi tam uciekła, chociaż wiem, że wielu osobom się spodobała niezależnie, na jakiej platformie w nią grali.
Gdy czytałem o tej produkcji wcześniej, pomyślałem, że twórcy musieli gdzieś spotkać Alana Wake lub ekipę z Archiwum X.
Wcielamy się w Jesse Faden, która pragnąc uporać się ze sprawami ze swojej przeszłości, udaje się do tajnej agencji o nazwie Federalne Biuro Kontroli.
Gdy odwiedza jej siedzibę, miejsce to staje się celem inwazji tajemniczej mocy nie z tego świata. W niejasnych okolicznościach umiera dyrektor agencji, a nasza bohaterka ma za zadanie pozbyć się tajemniczych przeciwników.
Kiedy widzę wszystkie wątki, gdzie pojawia się ten tytuł, widzę, że dla ludzi jest to niesamowita pozycja. Może jeszcze w tym roku uda mi się sprawić, by znalazło się to w mojej konsoli.
Kolejną pozycją na mojej liście wstydu jest to Ni No Kuni: Wrath of the White Witch, a smak na tą grę zrobił mi kolega z redakcji konsolowe.info. I jedno muszę mu przyznać, gry od studia Ghibli są niesamowicie śliczne.
Historia opowiada o Olivierze, który musi wyruszyć do magicznej krainy w celu uratowania swojej matki. Również wiem od osób, które grały, że fabuła w miarę tego, jak nas wciąga, cały czas trzyma nas mocno za serce.
Pierwszy raz o tej grze usłyszałem w jakimś programie dotyczącej gier. Chyba na stacji Hyper lub podobnej, bo często trafiałem tam na materiały, gdzie występował Tadeusz Zieliński. Było to jeszcze za czasów, kiedy to królem konsol Sony była trzecia jej generacja.
Oczywiście teraz wezmę wersję odświeżoną na obecną generację, a na tej jeszcze trochę pozostanę, ponieważ nie zamierzam brać nowej konsoli od razu w dzień jej premiery.
Z serią Resident Evil muszę przyznać, że mam dziwną relację, ponieważ grałem chwile w niektóre jej części, jednak nie mogę nazwać się jej fanem. Mówię tutaj oczywiście też o filmach, ale o tym, kiedy indziej.
Resident Evil 2 to pozycje, które wiem, że musze nadrobić, ponieważ dla wielu są to po prostu już dziś gry z mianem klasyków. Fabuła z tego, co wiem z materiałów, które czytałem wcześniej, dowiedziałem się, iż fabuła pokrywa się do jakiegoś stopnia z pierwowzorem z 1998 roku.
Tajemniczy wirus zmienia miasto Racoon City w miejsce, gdzie aż roi się od zombie. Wszystko zaczyna się jednak rozkręcać, kiedy przybywają tam Leon S. Kennedy oraz młoda Claire Redfield poszukująca swojego brata.
Niesamowicie podoba mi się to, że fabuła rozwija się na podstawie podjętych przez nas wyborów oraz postaci. Oczywiście wydarzenia i napotkane postaci związane są z tym, co dzieje się w mieście.
Resident Evil 3 dzieje się w przeddzień wydarzeń z drugiej części gry. Główną bohaterką jest tam już inna postać. Mianowicie Jill Valentine będącą byłą oficer oddziału S.T.A.R.S.
Nasza protagonistka znalazła się w środku apokalipsy zombie. Jakby tego było mało, to nie możemy zapomnieć o broni biologicznej tajemniczej korporacji Umbrella o nazwie Nemesis.
Co prawda ostatnio unikam horrorów, ale czuję, że kiedyś w końcu muszę zagrać w te dwie gry, ponieważ czuję, że coś tracę.
Devil May Cry 5 to następna pozycja na mojej liście, z którą mi nie po drodze. Nie potrafię powiedzieć, czy jest to związane z tym, że ta seria mnie najzwyczajniej w świecie nie wciągnęła, a do tego nie jest mi też po drodze ze slasherami.
I tutaj niestety nie mam nic więcej do dodania. Czy kiedyś zagram? Może tak, ale na znając mnie, nie będzie to szybko. Może lepiej to odpuścić?
Persona 5 to temat również, który mnie jakoś ominął. Wiem, że wielu moich znajomych się ty jarało, kiedy wyszła. Największe moje zainteresowanie wzbudził jednak kolega, który powiedział, że jak nie gra w takie gry, to ta go wciągnęła bez pamięci.
Podobnie mam również z XV odsłoną serii Final Fantasy. Jednak tutaj jest różnica, ponieważ próbowałem swoich sił w poprzednich odsłonach, ale mnie nie wciągnęło. Może do tej serii musiałem po prostu dojrzeć i właśnie w tym roku nadszedł jej czas?
Red Dead Redemption 2 to pozycja, która jakoś ciągle nie może do mnie trafić. Nie dlatego, że nie grałem w poprzednią odsłonę i dodatek, ale co chwila jest coś innego na tapecie do przerobienia, a to skutecznie zjada czas na gry do sprawdzenia.
Jeśli mowa o Detroit: Become Human, to tutaj muszę powiedzieć jedną rzecz. Słyszałem od wielu internautów, że jest to gra niesamowicie stawiająca na emocje, więc grając w nią pewnym jest to, że doznam takiego rollercostera. Pozostaje jednak pytanie, czy ja jestem na niego gotowy?
Ostatnie dwie produkcje, które znajdują się na mojej liście, dotyczą konsoli Nintendo, bo jak to powiedział jeden użytkownik Twittera:
Jeśli w coś można zagrać na Switchu to należy w to zagrać na Switchu, bo Switch jest najpiękniejszy.
Oczywiście na temat Switcha można prowadzić dyskusję, jednak mam wrażenie, że następne dwa (ostatnie) tytuły idealnie nadają się na tego malucha.
Zaczynamy od produkcji Hades: Battle out of Hell. Gra pojawiła się na pstryczku niecały miesiąc temu, a szturmem wzięła mój feed na Twitterze.
Urzekło mnie w niej to, że jest niesamowicie ślicznie zrobioną pozycją. Oczywiście nie tak śliczną, jak mowa tutaj o Ni no kuni, ale musicie przyznać, że jej oprawa graficzna przyciąga uwagę.
Fabuła też może być wciągająca, bo wcielamy się w postać Zagreusa, syna Hadesa. Młodzieniec ma dość królestwa umarłych, więc postanawia się z niego wydostać i jakimś sposobem znaleźć się na Olimpie.
Bloodroots również może pochwalić się nietuzinkową oprawą graficzną. Jest to oczywiście powód, dlaczego zainteresowała mnie. Do tego również nie możemy zapomnieć, że jest to produkcja, gdzie gracz jest karany za swoje błędy.
Z jednej strony wiem, że wielu może to odrzucać, ale ja uważam, że to może być jej zaleta, a to urozmaici całą rozgrywkę. Zobaczymy, jak to będzie jednak w praktyce. Jednak kolega, który recenzował to na swoim Switchu, swoją recenzją mnie do niej przekonał.
No i to tyle, jeśli chodzi o moją listę wstydu i gier, które ciągle gdzieś tam nade mną ciążą. A jakie są wasze giereczkowe grzechy? Ja jestem ciekaw, czy za swoje kiedykolwiek otrzymam rozgrzeszenie.