Recenzja Miecz Zabójcy Demonów #9-#10 - Froszti - 17 grudnia 2021

Recenzja Miecz Zabójcy Demonów #9-#10

Kolejne tomy serii Miecz Zabójcy Demonów zabierają czytelników do dzielnicy uciech, gdzie obok cielesnych przyjemności czekają również poważne zagrożenia. Trzeba więc przygotować się na dużą dawkę widowiskowości i lekkiego humoru.

Tomy #9-#10 serii Kimetsu no Yaiba lub jak kto woli Miecz Zabójcy Demonów, włączają na dobre do historii postać Tengen’a (potężnego filara dźwięku). To właśnie w jego towarzystwie Tanjiro i jego przyjaciele dostają się do rozrywkowej dzielnicy miasta, słynącej z dostarczania cielesnych uciech. Nie będą oni tam jednak szukać rozrywki, a ich zadanie będzie o wiele bardziej poważne. Muszą oni szybko odkryć ślad zaginionych agentek/żon Tengen’a, które miały zbierać informacje na temat ukrywającego się tam demona, ale od pewnego czasu nie dają znaku życia. Jaki jest najlepszy sposób, aby zebrać potrzebne informacje i wtopić się w otoczenie? Oczywiście udawać kobiety i tak zinfiltrować środowisko kurtyzan. Pomysł ten niekoniecznie będzie podobał się młodym „łowcą”, ale szybko przekonają się o jego skuteczności.

Nowy wątek historii rozpoczęty w dziewiątym tomie rozkręca się dość powolnie. Początkowo autor stawia największy nacisk na zarysowanie fabuły, przedstawienie pewnych faktów i powiązanych z nimi postaci. Przebrane trio bohaterów trafia w różne miejsce, odkrywając nie tylko ślady poszukiwanego demona, ale również pewne osobiste tragedie kobiet (które nie zawsze parały się taką pracą dobrowolnie). Tytuł uderza w pewne dość poważne tony, nie staje się jednak nagle czymś nadmiernie „głębokim”. Wszystko to bowiem mocno kontrastowane jest przez elementy komediowe. Widząc jak „żeńska” wersja Tanjirou pokazuje swoją siłę, Inosuke epatuje urokiem, a Zenitsu odkrywa swoje muzyczne zdolności, trudno jest zachować powagę. Dobrze dobrany lekki humor mimowolnie wywołuje na twarzy czytelnika szczery uśmiech rozbawienia i zadowolenia. Prawdziwa mocna akcja rozpoczyna się pod koniec tomiku dziewiątego i rozlewa się na całą dziesiątą część. Nie zagłębiając się niepotrzebnie w szczegóły, wystarczy dodać, że jest bardzo dynamicznie i miłośnicy walk z demonami powinni być więcej niż zadowoleni. Finał wątku i toczącej się walki poznać można jednak dopiero, sięgając po kolejny odsłony serii.

Ogólnie fabułę obu tomików trzeba uznać za bardzo udaną i dość wciągającą. Jest tutaj wszystko to, z czego słynie seria i co przyciąga uwagę czytelników. Na duże uznanie zasługuje również miły krótki dodatek (w części dziesiątej), ukazujący historię dzieciństwa Inosuke. Dowiadujemy się z niego między innymi, dlaczego nosi on maskę dzika i jak nauczył się mówić.

Pod kątem oprawy graficznej, trudno jest napisać na temat mangi coś nowego i odkrywczego. Każda kolejna wydana część to dawka wyrazistych rysunków, które łączą pewną dozę prostoty z dbałością o detale i dobre oddanie dynamiki starć. Nie inaczej jest w przypadku recenzowanych tomów. Piękne kurtyzany ubrane w perfekcyjnie odwzorowane stroje, przebrani bohaterowie i ich absurdalne miny i oczywiście zapierająca dech w piersiach walka z demonem.

Nie pozostaje więc nic innego jak tylko polecić recenzowane tomy każdemu fanowi serii, który jeszcze nie miał okazji ich sprawdzić osobiście. Jeśli zaś ktoś nie miał jeszcze w ogóle okazji sprawdzenia tego tytułu, to gorąco do tego zachęcam. Jest to bowiem jeden z topowych shounenów dostępnych na naszym rynku.

Solidna dawka humoru i akcji, która zapewnia czytelnikowi doskonałą mangową rozrywkę.

Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarzy do recenzji.

Froszti
17 grudnia 2021 - 10:40