List w obronie Linkin Park. Wait... what?! - fsm - 6 sierpnia 2010

List w obronie Linkin Park. Wait... what?!

Drogi Czytelniku. Jeśli mnie znasz (a pewnie nie), to wiesz, że za najlepszy zespół na tej planecie uważam Nine Inch Nails. Opinia tyleż kontrowersyjna, co prawdziwa (bo moja :P). Co zatem robi tutaj Linkin Park? Banda komercjuszy bez talentu? Czytaj dalej, to się dowiesz.

Na pocztątek zastosuję zabieg, ktory wykorzystał eJay w swoim tekście o epickości. Komercja.  Bo przecież Linkin Park to komercyjne ścierwo nie warte nawet splunięcia (no, chyba że ma się 14 lat i pierwsze glany). Czym zatem ona jest? Działanością nastawioną na osiągnięcie zysku. Czym jest Linkin Park? Zespołem komercyjnym. Tak. Czym jest jakikolwiek inny zespół wydający swoją muzykę za pomocą mniejszych czy większych wytwórni? Zespołem komercyjnym. Stąd już na wstępie odrzucam stanowczo pejoratywne nacechowanie stwierdzenia "łe, ale komercha... ja wolę Godsmack albo Napalm Death". Bo i Godsmack i Napalm Death chcą sprzedawać płyty, ergo chcą wyciągać tzw. kabongę z portfeli słuchaczy. W ten czy inny sposób.

(wtrącenie - Napalm Death nie słucham, ale Godsmack tak. Linkin Park również czasem znajduje swoją drogę do mojego ucha, bo mają wesołe, skoczne i melodyjne kawałki, a Chester ma potężne głosisko)

 

tacy jesteśmy elektroniczni, że aż strach

 

No ale wracamy do meritum. Pretekstem do napisania tego krótkiego tekstu jest premiera nowego singla Linkin Park. Piosnka zwie się The Catalyst i jest dostępna do przesłuchania na ich myspace (i na wszelakich tubach pewnie też). No i masz pan. Zrobili coś innego. "WTF is this techno shit?!" mógłby rzec jakiś polski zakompleksiony fan metalu, gdyby znał angielski (bez urazy). Grali chłopaki gitarowo, grali hiphopowo, zagrali też miły uchu każdej gospodyni nowoczesny rock, a teraz nagle elektronika. Pojawia się zarzut - komercyjne gówno, a jakże. Tymczasem taki, a nie inny zabieg (moim zdaniem) odsuwa ich na bok głownego nurtu muzyki popularnej. Dlaczego? Gdyby chcieli natrzaskać mnóstwo tzw. Benjaminów (czyli banktonów 100$), to nagrali by coś, co wszyscy dobrze znają i lubią. Tymczasem mieli ochotę i odwagę pójśc w  nowym kierunku. I chwała im za to. Ryzykują utratę części publiczności, ale mają szansę na zdobycie nowej. Podobny manewr wykonał w zeszłym roku nasz rodzimy Hey nagrywając płytę zdecydowanie inną i mniej rockową, niż poprzednie. No i były narzekania, ale nie oszukujmy się - płyta MURP! jest świetna. Wystarczy tylko pogodzić się ze zmianą. Prorokuję, że podobnie może być w przypadku A Thousand Suns LP... Płyta będzie elektronicza i zupełnie inna od poprzednich. Może będzie dobra, może okaże się "techno szitem". Usłyszymy we wrześniu. Ale na pewno należy się uznanie, że wykonali taki, a nie inny krok. I na pewno nie są "komercyjnym bojsbandem". Nie podoba się? To nie słuchaj.

The Catalyst to utwór dziwny, ale jak to bywa w przypadku dobrze nagranej muzyki popularnej, wchodzi w mózg i wymusza podświadome nucenie po jakimś czasie. I wlazł.

A tak naprawdę, to pisanie o tym zespole jest kontrowersyjne i wzbudza dyskujsję wśród miłośników muzyki wszelakiej, więc jest szansa, że wielu z Was tu zajrzało i to przeczytało. Ależ jestem przebiegły! Muahahaa!

Na koniec: zaznajcie tego, co najlepsze. W prezencie :)

 

fsm
6 sierpnia 2010 - 14:46