Skłamałbym mówiąc, że tego się nie spodziewałem. Wznowienie produkcji gry Duke Nukem Forever było przesądzone, a wcześniejsze ploty o rzekomym zaangażowaniu w projekt studia Gearbox Software, tylko mnie w tym przekonaniu utwierdzały. Nie chodziło tu oczywiście o zachowanie twarzy czy też próbę zaspokojenia żądań tysięcy fanów, którzy na nowe przygody Księcia od lat nie mogą się doczekać. W całej tej wczorajszej szopce, którą napędzała wyłącznie dyskusyjna magia upadłego tytułu, najważniejsze okazały się pieniądze. Żaden rozsądny człowiek, a takim z pewnością jest George Broussard, nie da zdechnąć projektowi, w który wtopił ponad 20 milionów dolarów, doprowadzając tym samym swoją firmę do ruiny. Wręcz przeciwnie. Zrobi on wszystko, żeby część tej kasy odzyskać.
Szału towarzyszącego informacji, że wskrzeszono trupa, nie da się oczywiście porównać z niczym innym – sam fakt, żeten legendarny projekt będzie kontynuowany, tym razem całkiem „na poważnie”, jak niegdyś Prey, to przecież wydarzenie bezprecedensowe. Pierwsze reakcje dziennikarzy po kontakcie z grywalną wersją Księcia, która została udostępniona na tegorocznej imprezie PAX, są jednak dalekie od zachwytów. No bo w końcu czym tu się podniecać? Licznymi odwołaniami do poprzednika, czego dowodem była prezentowana w Seattle walka na stadionie? Charakterystycznymi wypowiedziami głównego bohatera, który komentuje ciągłą jatkę na ekranie? A może oprawą wizualną, która już teraz prezentuje się wyjątkowo przeciętnie? Mnie, choć do fanów serii z pewnością się zaliczam, wieść o dopieszczanym przez Gearbox Software Duke'u jakoś nie rajcuje.
Nie lubię bawić się w proroka, ale jestem przekonany, że Duke Nukem Forever nie dokona rewolucji, jakiej wszyscy po nowych przygodach Księcia oczekują. Nie będzie też najlepszą strzelaniną 2011 roku - nie w sytuacji, gdy na horyzoncie majaczy Rage. W chwili obecnej żadna z przeczytanych przeze mnie relacji nie zapowiada, że będziemy mieć tu do czynienia z wielkim następcą kultowego Duke Nukem 3D, ale co najwyżej z przeciętnym shooterem, którego jedyną siłą napędową jest chodliwy tytuł. Zamiast tracić czas i energię na kontynuację tego projektu, ludzie z Gearbox Software mogliby wreszcie skończyć obiecywaną od lat grę Aliens: Colonial Marines. Wypróbowałbym ją zdecydowanie chętniej niż skazanego na komercyjny sukces Księcia, no ale mnie interesuje dobra zabawa, a nie pieniądze. Firma Take Two Interactive, która po raz n-ty zakopała topór wojenny z 3D Realms, zdecydowanie kieruje się tym drugim. Niby trudno się temu dziwić, w końcu Amerykanie też władowali w Duke'a sporą sumkę i chcieliby ją odzyskać, ale mimo wszystko szkoda. Oj szkoda.
Zdechłbyś wreszcie raz a porządnie Książę.