Bezjajeczni protagoniści - eJay - 7 września 2010

Bezjajeczni protagoniści

Bohaterowie gier komputerowych zazwyczaj kreśleni są na etapie scenariusza grubą krechą. Posiadają podstawowe, indywidualne cechy tj. wygląd, dykcja, styl bycia, uniform (dopasowany do realiów gry) i jakąś tam przeszłość zbudowaną ze sprawdzonych klocków. Żaden protagonista w trakcie swoich przygód nie potrafił przemycić przez ekran monitora choćby grama własnego światopoglądu. Cholera, brakuje mi tego. Chciałbym, aby taka postać potrafiła od czasu do czasu powiedzieć coś więcej niż zaprogramowane frazesy na modłę współczesnego kina akcji.

Cześć jestem Gordon, idziemy na piwo? - NIEEE!!!

Wyobrażacie sobie na przykład sytuację, gdy Sam Fisher sypie jak z rękawa tekstami w stylu "z narkotykami nikt nie wygrał, trzeba je zalegalizować", albo "nie cierpię Nowego Jorku, bo mieszka tam za dużo Azjatów"?. Kurde, z miejsca dałbym takiej grze prawie 10/10! To nic, że w większości jest to quasipolityczno-poglądowy bełkot, nie mający zbyt wiele wspólnego z rozgrywką. Przynajmniej miałbym wrażenie, że ten facet/ta kobitka żyje, jest indywiduum w najlepszym tego słowa znaczeniu.

Trudno mi znaleźć również takiego bohatera, z którym mógłbym w rzeczywistości wybrać się na piwo (fakt, od tego są normalni kumple, dlatego głośno teoretyzuję). W przeważającej części do gier aplikuje się albo smutasów utkanych z tych samych materiałów, co 35 innych smutasów, albo totalnych milczków. Ta grupa jest właśnie problemem opisanym przeze mnie wyżej - z nimi nie pogadasz. Jeżeli myślicie, że istnieje druga strona medalu to jesteście w błędzie. Kto? Nico Belic? Emigrant, to raz. Przestępca, to dwa. Cham i burak, to trzy. Finito. Solid Snake? Nie ufam ludziom, którzy walczą z wrogami pokroju "twój stary" i "jak myślisz, że wszystko widziałeś, to gówno widziałeś". Ja pasuję.

A ja jestem Shperad, może ty pójdziesz ze mną na piwo? - NIEEE!!!

Z obserwacji współczesnego rynku jawi mi się dość smutny wniosek. Mimo, że technologicznie całość poszła do przodu i wylądowała gdzieś w drugiej galaktyce, to pod względem kreowania wirtualnych bohaterów wszystko stanęło na etapie Lary Croft, lub powędrowała w stronę rozlazłego przekombinowania. Są oczywiście wybitne przykłady - Tommy Angelo z pierwszej Mafii czy Geralt z Wiedźmina -, kiedy bohaterowie "trafili" do mnie, ale są to tylko rodzynki w tanim cieście.

eJay
7 września 2010 - 15:19