Baju baju mój ty raju - eJay - 25 września 2010

Baju baju, mój ty raju

eJay ocenia: Burnout Paradise: The Ultimate Box
55

Pecetowego Burnouta Paradise dorwałem na Steamie w promocji za 3 Euro. Jeżeli miałbym być szczery to cieszę się, że zapłaciłem za niego tylko tyle. Teoretycznie gra autorstwa studia Criterion spełnia wszystkie wymagania luźnej rozrywki - jest szybka, ładna, zawiera sporo contentu, ma doborowy soundtrack (od Bacha po Avril Lavigne). Między innymi dlatego właśnie skusiłem się, postanowiłem sprawdzić co stoi za fenomenem tej serii na konsolach.

Pierwsze wrażenie jest iście genialne. Po pierwsze, mamy tu otwarte miasto - Paradise City. Zero jakichkolwiek ograniczeń czy sztucznych barier, zablokowanych dzielnic, tajemniczych ścian itd. Czysta swoboda zwieńczona szaleńczą jazdą "od krechy do krechy". Super, pomyślałem wówczas, iż jest to najlepiej wydane 3 Euro w moim życiu. Pierwsze kilkadziesiąt minut zaznajamiania się z realiami rozgrywki również przebiegło bez zastrzeżeń. Wówczas Burnout spełniał pokładane w nim nadzieje. Takiego samochodowego cyrku właśnie oczekiwałem.

Problem zaczął się w momencie, kiedy przegrałem któryś-tam-z-kolei wyścig. Jak tu do cholery zrobić szybki restart, czy naprawdę muszę drałować wozem naście kilometrów od mety, aby ponownie wjechać w ikonkę zawodów? Czemu?!? OK, w sumie to chyba nawet reklama tego free roamu, może przejdzie. Powtarzam wyścig, nie popełniam błędów i wygrywam, whooaaa yeah! Wybieram więc kolejny wyścig i... trasa jest zbieżna z poprzednią, lecz tym razem odwrócona. Wcześniej szusowałem po drogach miejskich, bezdrożach i przy elektrownii wiatrowej, a teraz zacznę od elektrowni wiatrowej, a skończę gdzieś tam w centrum. Trochę lipnie ten Burnout wygląda, jeśli chodzi o urozmaicenie tras. Niby miasto jest ogromne, ale schematów na zawody przygotowano z 10, co kłuje w oczy i budzi niepokój.

To i tak zarzut wagi lekkiej, bo najcięższym grzechem Paradise'a jest kantujące, oparte na skryptach AI. Wyobraźcie sobie - wymiatacie, posiadacie świetny wóz, a boty i tak was doganiają i to największymi gratami. To tzw. emotion booster, ale umówmy się. Bliżej tu do frustracji niż do pasjonowania się jak AI wiecznie nas dogania. Nie po to trenuję i unikam błędów, aby patrzeć na minimapę i wkurzać na zbliżające się białe kropeczki. Nienawidzę takich rozwiązań, nigdy nie będę ich zwolennikiem.

Burnout Paradise był przyjemny i całkiem grywalny, ale tylko przez kilka godzin. Kiedy tytuł Criterion pokazał swoje prawdziwe oblicze i pokaleczone mechanizmy... darowałem sobie. Szkoda mojego czasu i cierpliwości. Jeżeli kogoś absolutnie jara marka Burnout to po Paradise powinien sięgnąć. To prawdopodobnie najładniejsza odsłona, no i relatywnie tania.

eJay
25 września 2010 - 20:46