007: Blood Stone - zagraj i zapomnij - UV - 6 listopada 2010

007: Blood Stone - zagraj i zapomnij

UV ocenia: 007: Blood Stone
60

James Bond nie miał w ostatnich latach szczęścia do gier komputerowych. Przez długi czas z przygodami agenta Jej Królewskiej Mości mordował się koncern Electronic Arts, ale efektem jego starań było kilka średnio udanych produkcji, nisko ocenionych zarówno przez krytyków, jak i samych graczy. Nic dziwnego, że właściciele licencji postanowili w końcu poszukać nowego partnera. Wybór padł na firmę Activision i gdy wydawało się, że los wirtualnego szpiega wreszcie się odmieni, na rynek trafiła gra Quantum of Solace.  Przygotowana przez studio Treyarch strzelanina okazała się jednak wyjątkowo przeciętnym klonem Call of Duty. Przekleństwo Bonda trwało nadal.

Po%u015Bcigi%2C%20wybuchy%20-%20w%20grze%20dzieje%20si%u0119%20naprawd%u0119%20sporo.
Pościgi, wybuchy - w grze dzieje się naprawdę sporo.

Do stworzenia kolejnej gry o słynnym agencie Activision wyznaczył zupełnie innego dewelopera – firmę Bizzare Creations, która popularność zdobyła głównie dzięki wyścigowej serii Project Gotham Racing. Brytyjskie studio ogłosiło, że nowy Bond będzie strzelaniną oglądaną z perspektywy trzeciej osoby, a w trakcie rozgrywki usiądziemy także za kierownicą kilku szybkich samochodów. Zapowiadany występ Daniela Craiga oraz Judi Dench (aktorów odtwarzających główne role w ostatnich filmach) zdawał się potwierdzać, że 007: Blood Stone został potraktowany przez jego twórców niezwykle poważnie. Nic, tylko grać.

Krótka, bo trwająca około pięciu godzin kampania, została podzielona na pięć dużych misji, w których Bond zmaga się z przeciwnikami w różnych częściach globu, m.in. w Grecji, Turcji i na Syberii. Tak jak zapowiedziano, Bonda obserwujemy z perspektywy trzeciej osoby – nasz śmiałek może chodzić, biegać, przyklejać się do osłon, a w wyznaczonych miejscach również skakać, wspinać się i wchodzić po drabinach. Prowadzenie ognia jest bajecznie proste. Nasz podopieczny oddaje zarówno szybkie, niedokładne strzały, jak i celniejsze trafienia (nawet z pistoletów maszynowych), ale tylko wtedy, jeśli przybliżymy wzrok. Oczywiście agent może też pruć do przeciwników zza osłon – często jest to zresztą jedyny sposób na pokonanie większej grupy oponentów, bo przeszkody terenowe skutecznie chronią przed wrogimi pociskami. Arsenał Bonda nie należy do specjalnie okazałych, ale i tak jest w czym wybierać. Oprócz broni krótkiej, pojawiają się również wspomniane wyżej pistolety maszynowe, karabiny, a także bardziej egzotyczne środki zagłady, np. siejące ogromne spustoszenie granatniki. Jednocześnie Bond może nosić przy sobie tylko dwie pukawki, ale istnieje opcja zbierania nowych zabawek bezpośrednio w trakcie rozgrywki.

Oprócz tradycyjnej wymiany ognia, autorzy zaimplementowali również mechanizmy odpowiedzialne za walkę wręcz. Chodzi tu o zaprogramowane sekwencje, w których Bond potrafi efektowną serią szybkich ciosów powalić rywali na ziemię. Nie ma w tym żadnej finezji. Wystarczy poczekać cierpliwie aż wróg zbliży się do Bonda i wcisnąć odpowiedni przycisk, by cieszyć się unieszkodliwieniem przeciwnika. Zaletą tego rozwiązania, poza oszczędzaniem amunicji, rzecz jasna, jest działanie bez wzbudzania hałasu. Choć strzelanie w tej grze nikomu nie powinno sprawić problemu, bardziej opłacalne jest wyłączenie wrogów bez wywoływania alarmu. Ciche unieszkodliwianie ofiar owocuje również otrzymaniem bonusu, który spowalnia czas, naprowadza celownik Bonda na najbliższy cel i pozwala ściągnąć go jednym, szybkim strzałem (skojarzenia ze Splinter Cell: Conviction jak najbardziej na miejscu). Miłe, choć z drugiej nie tak przydatne udogodnienie, jak sugerowałby jego opis, walka jest bowiem tak prosta, że dodatkowe wspomagacze nie są właściwie konieczne.

Jedynym%20gad%u017Cetem%20Bonda%20jest%20telefon%2C%20kt%F3ry%20pokazuje%20przydatne%20rzeczy.
Jedynym gadżetem Bonda jest telefon, który pokazuje przydatne rzeczy.

Pojawiające się od czasu do czasu sekwencje wyścigowe pozwalają zasiąść za kierownicą kilku egzotycznych aut i mknąć w szaleńczym tempie po wytyczonej trasie. Pokonanie wyznaczonego odcinka do przyjemnych nie należy, bo na drodze pojawiają się inne samochody, a także różnorakie przeszkody terenowe. O modelu jazdy rodem z Project Gotham Racing można oczywiście zapomnieć. Mimo że grę przygotowała firma, która na wyścigach zjadła zęby, całość prezentuje się bardzo biednie. Auto dziwnie zachowuje się przy kontakcie z innymi obiektami, a szaleńcza jazda po oskryptowanych trasach nie wywołuje większych emocji – ot, taki sobie przerywnik, którego równie dobrze mogłoby nie być.

Najnowsze przygody Jamesa Bonda prezentują się co najmniej o klasę lepiej od Quantom of Solace, ale to i tak za mało, by mówić o hicie. Praktycznie wszystko jest tu do poprawki. Walki są schematyczne i zbyt proste, nawet na wyższych poziomach trudności. Nie ma niczego złego w masakrowaniu głupiutkich przeciwników, ale strzelaniny mają to do siebie, że sprawiają radość, kiedy niosą wyzwanie. W Blood Stone pokonanie przeważającej liczby przeciwników nie sprawia praktycznie żadnego problemu. Wystarczy schować się za przeszkodą i metodycznie punktować rywali celnymi strzałami w głowę. Jest taki epizod podczas pobytu na Syberii, w którym nasz śmiałek musi stawić czoła nacierającym z dwóch stron oponentom, mając do dyspozycji zaledwie kilkadziesiąt nabojów. Zadanie to można wykonać z palcem w miejscu, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, bo ogromna celność agenta w połączeniu z wyjątkowo wysokimi obrażeniami zadawanymi przez pukawki, nie pozostawia żadnych złudzeń, kto tu tak naprawdę rządzi. I to na wysokim poziomie trudności.

Również przerywniki wyścigowe pozostawiają mnóstwo do życzenia. Słaby model jazdy i oskryptowane do bólu trasy to największe wady tych etapów. Autorom chodziło przede wszystkim o to, żeby przejażdżki były efektowne, więc wzorem Split/Second mamy tu sporo wybuchów, samochodów latających w powietrzu, niszczonych elementów otoczenia i tym podobnych atrakcji. Zabrakło tu jednak jakiegokolwiek elementu losowości. Przeszkody pojawiają się zawsze w tych samych miejscach, więc jeśli przypadkiem się na którąś nadziejemy, wystarczy zapamiętać jej położenie. Po kilku próbnych przejażdżkach po trasach można mknąć nimi z zamkniętymi oczami.

Uciszanie%20przeciwnik%F3w%20po%20cichu%20ma%20swoje%20zalety.
Eliminowanie przeciwników po cichu ma swoje zalety.

Od strony wizualnej nowy Bond prezentuje się przyzwoicie, czyli "do rewelacji daleko". Co z tego, że mamy tu ładne i bardzo zróżnicowane lokacje, skoro na niektóre tekstury lepiej nie patrzeć. Trudno się natomiast przyczepić do muzyki. Richard Jacques przyłożył się do roboty, w efekcie czego otrzymaliśmy soundtrack godny przygód Jamesa Bonda, z kilkoma naprawdę świetnymi i zapadającymi w ucho utworami.

 Na tle innych gier akcji 007: Blood Stone wypada tak sobie. Firma Bizzare Creations poszła w dobrym kierunku, jednak najwyraźniej zabrakło jej czasu i środków, żeby poszczególne elementy bardziej dopracować. Cieszę się, że cała kampania została zbudowana podobnie jak typowy film o przygodach agenta Jej Królewskiej Mości, że twórcom udało się skleić przyzwoitą fabułę, i że podczas zabawy cały czas coś się dzieje. Te elementy sprawiają, że kontakt z nowym Bondem jest przyjemny. Na drugim biegunie mamy jednak mocno kulejącą mechanikę, niepotrzebne w wielu miejscach skrypty oraz typowe techniczne niedoróbki, które sprawiają, że tytuł ten trudno określić mianem dopracowanego. Jeśli przymknie się oko na te wady, można jednak bawić się całkiem nieźle. Mówiąc krótko: „zagraj i zapomnij” - jak potanieje.

PS. W grze obecny jest również tryb multiplayer, ale jest on mniej więcej tak samo rajcujący, jak ten z drugiego BioShocka – pół godziny po pierwszym kontakcie nie będziecie pamiętać, że w ogóle istnieje. Szkoda, że czasu potrzebnego na jego stworzenie nie poświęcono na dopracowanie singla. Gra skorzystałaby na tym zdecydowanie bardziej.

UV
6 listopada 2010 - 07:20