New Vegas - gdyby nie błędy byłaby dycha - eJay - 10 listopada 2010

New Vegas - gdyby nie błędy, byłaby dycha

eJay ocenia: Fallout: New Vegas
93

Fallout: New Vegas to bezsprzecznie jeden z najciekawszych (słowo-klucz, bo lepsze znaleźć łatwo) cRPG'ów ostatnich lat. Być może w tak świetnym odbiorze kolejnej postapokaliptycznej historii pomogły mi obniżone wymagania - Obsidian jakoś nigdy nie potrafił podarować graczom wymuskanego cudeńka, ponadto Fallout 3 nie podniósł mi odpowiednio ciśnienia. I jak na ironię New Vegas takowym cudeńkiem też nie jest. To co oddala go od maksymalnej oceny to przede wszystkim ogrom błędów technicznych - lewitujące postaci, zblokowane w ścianie NPC, potem klasyczny crash do pulpitu. Trzeba przyznać, że ten tytuł trzeba pokochać miłością bezgraniczną, wtedy ewentualne niedoróbki wybacza się w try-mi-ga.

Co dostajemy oprócz bugów? Na pewno wybitny content, który został zaprojektowany bardzo skrupulatnie i w najmniejszych szczegółach. Punkt wyjściowy fabuły jest prosty i jednocześnie niezwykle nośny. Oto bowiem wcielamy się w rolę Kuriera-posłańca, który otrzymuje ważną paczkę. W drodze do adresata zostaje jednak pojmany i ociera się o śmierć z ręki... no właśnie kogoś. Zamachowca będziemy musieli znaleźć na własną rękę, a przy tym zwiedzimy niemały kawałek pustyni Mojave i przy okazji dowiemy się, że atak na nasze życie to pikuś przy tym co wyczynia reszta rzezimieszków w okolicy.

W New Vegasurzeka różnorodność frakcji i ich dwulicowość. Tak moi mili, pluszowych, dobrodusznych misiów jak na złość nie ma. Mamy za to kilka ciekawych grup - RNK, Legion Cezara, Bractwo Stali, House, Królowie, Boomersi i wiele więcej. Nie dajcie się zwieść pozorom. Uśmiechy, dobre gesty, obiecywana jak zwykle pomoc... to złudzenie. Wszyscy mają za uszami pewne grzeszki. Jedni mniejsze, drudzy większe. No ale w końcu trzeba będzie wybrać, z kim pójdziemy w bój pod rękę.


Nie mogę oprzeć się złudzeniu, iż pustynia Mojave to o wiele bogatszy skrawek terenu niż ruiny Waszyngtonu i jego okolic. Świat gry pęka w szwach od detali, kryjówek, skromnych obozowisk, w końcu całych baz, lotnisk, czy nawet siedzib technologicznych gigantów. No i New Vegas rzecz jasna, neony lśnią po zachodzie Słońca w najlepsze. To w ogóle masakryczny paradoks - jedyne wydawałoby się cywilizowane miejsce jest zepsute przez hazard i wszechobecną dycyplinę technologiczną w postaci robotów-policjantów.


Obsidian udało się to wszystko zapakować całkiem rozsądnie. Lokacje z grubsza nie są od siebie oddalone o więcej niż 300-500 metrów, ale kilka sztuczek wizualnych (burza piaskowa) skutecznie maskuje wady silnika.


Za jakością mapy poszły również questy, co nie powinno dziwić, gdyż przytoczony Fallout 3 również błyszczał od wysokiego standardu misji. Wiele zadań to wręcz zamknięte telenowele, z subquestami, ryzykownymi decyzjami i moralnymi wyborami. Do moich ulubionych należy ten, polegający na poszukaniu nowych pracowników do domu publicznego Atomic Wrangler. Kupa śmiechu gwarantowana.


Taki jest właśnie Fallout: New Vegas - piękny, niepowtarzalny, wciagający, powalający, emocjonujący, ale również niedopracowany, z kilkoma na siłę wciśniętymi poprawkami i nowinkami, które na nic się nie przydają (moduł zarządzania kumplami z drużyny może i jest przydatny, ale w stosunku do innych gier nader ubogi). Mniejsza z tym, "Oblivion with guns" tym razem zarządził.

eJay
10 listopada 2010 - 18:03