Opowiem wam o filmie, który należy obejrzeć z piwem w łapie. To film, który ze swojej nieudolnej realizacji robi ogromną zaletę. To film, który należy do popularnego post-wietnamskiego kanonu Rambo-style. I wreszcie, to film tak zły, że aż dobry (bo śmieszny). W łatwy sposób można go zniszczyć, zjechać, skrytykować. Aktorzy? Drewniani jak skład w tartaku. Dialogi? Tandetne, przerysowane. Fabuła? Napisana podczas libacji. Nie zmienia to jednak faktu, iż Deadly Prey dostarcza ROZRYWKI. I to takiej, że jesteśmy skłonni wybaczyć mu wszelkie błędy i wystawić maksymalną notę. Deadly Prey to klasa sama w sobie, to jeden z obiektów kultu VHS.
Naiwny ten, kto myślał, że w powyższym akapicie byłem niepoważny. Poważny jestem zawsze, a Deadly Prey uzmysłowił mi jak bardzo brakuje dzisiaj tych prymitywnych, topornych, ale wypełnionych testosteronem luzackich filmików do paczki czipsów i wspomnianego browca. Współcześnie kręci się pastisze świadome, planowane (Maczeta, Grindhouse itd.), kiedyś natomiast robiło się je zgodnie z planem wytwórni lub z nurtem mody. DP jest właśnie taki. Mimo mikroskopijnego budżetu czuć, że cała ekipa dała z siebie wszystko, oddała całe serce i przelała wysiłek na genialny rezultat. Napiszcie na kartce 20 przymiotników oznaczających coś złego, a na końcu dodajcie "zabawa" i "kult".
Z tego względu Deadly Prey nosi w sobie znamiona tego co najlepsze w latach 80. - jest to ekstremalnie twardzielska, prostacka zabawa, przy której wyczyny Rambo to bajka dla przedszkolaków. Czego tu nie ma? Setki wyplutych naboi, bodycount liczony w dziesiątki, dekapitacje ciał, nieśmiertelne M16 w użyciu, wybuchające co parę metrów granaty, spocona klata wyszkolonego w spartańskich warunkach głównego bohatera, typowy wręcz antagonista oraz kobiety, które służą tu tylko za obiekt porwania lub obelg w stylu "You bitch!". Grubo ciosany koncept herosa z Wietnamu walczącego samotnie z gromadą najemników dostarcza niezapomnianych wrażeń. Tagline tego dzieła brzmi "He was the best in Vietnam....and he still is!". Czego chcieć więcej?
Film Davida A. Priora rozwala w sensie pozytywnym. To obraz schrzaniony od góry do dołu, ale doprowadzający widza do niepohamowanego śmiechu. Co kilka, kilkanaście sekund pada tu tekst, przy którym trudno się nie zarechotać (He raped me daddy!!!). Polecam wam ten seans, bo to kolejna pozycja z gatunku "już sę takich filmów nie robi". Bywają oczywiście jakieś współczesne zamienniki, ale sami wiecie - oryginały lepsze. A Deadly Prey jest jedyny w swoim rodzaju. To 90 minut niesamowitej jazdy bez trzymanki.
P.S. W Polsce można go jeszcze znaleźć w starych, zapyziałych wypożyczalniach pod tytułem "Żywy Cel".