Gdybanie o wyższości Dooma nad Unrealem, czy Quake'a nad Wofensteinem zahacza o niskich lotów hucpę. Tak naprawdę wszystkie te gry są genialne i basta. Ja natomiast szczególnymi względami darzę Nierzeczywistego. Była to jedna z pierwszych pozycji, którą odpaliłem na nowym (starym) komputerze z akceleratorem grafiki. Pamiętam, że przez bite kilka godzin siedziałem przed 15-calowym monitorem ze szczęką na podłodze. Epic Games dokonało rzeczy wydawało się niemożliwej. Pozwolili mi uwierzyć, iż faktycznie rozbiłem się na obcej planecie. No i że muszę z niej spieprzać.
Unreal należy do grona raczej mało filozoficznych FPS'ów. O głównym bohaterze wiemy tylko, iż jest więźniem, któremu się zwyczajnie (nie)poszczęściło. A zaczyna się to mniej więcej tak: załoga statku, który zaorał kanion Na Pali nie żyje. Przytomność odzyskujemy w celi. Już pierwszy widok każe nam sądzić, iż stało się coś strasznego - światła karnej celi migają awaryjnie, obsługa panelów kontrolnych została rozsmarowana po ścianach. Ponadto spotykamy na swojej drodze jakiegoś stwora, ale widok jest niewyraźny, a sama kreatura znika za mgłą. My podążamy w pościg. Wyjście na zewnątrz statku.... nieeee, to każdy musi zobaczyć sam, przeżyć, odczuć. Tego wrażenia nie jest w stanie przyćmić żadne inne. Po postawieniu pierwszych kroków na nieznanym terytorium już wiemy - koszmar dopiero się zaczyna.
Dzieło Epic Games to gra kompletna pod względem fabularnym. Użytkownik nie kieruje bowiem Johnem Smithem czy Freemanopodobnym osobnikiem. Bohaterem historii jest gracz, a to pozwala niesamowicie wczuć się w klimat osaczenia i ucieczki. Na każdym kroku przychodzi nam walczyć z brutalnymi Skaarjami, pomagając przy okazji dobrodusznym, ale bezbronnym Nali. Unreal jak żadna gra zgłębia niemalże każdy aspekt życia pozaziemskiej cywilizacji - co jedzą, jak mieszkają, kogo wyznają. Wszystko to teoretycznie przecieka przez palce kogoś, kto szuka w tytule ostrej sieki. W istocie to składniki budulcowe i fundamenty uniwersum, na których stworzono później kolejne części. Przykładowo symboliczne, rzadko spotykane notatki są tylko uzupełnieniem doświadczeń, które zdobywamy w trakcie zwiedzania dziwacznych lokacji. Wraz z kolejnymi świątyniami, tunelami, pojedynkami z bossami chłoniemy wiedzę na temat tej kultury. Nie ma tu etapu, który byłby podobny do poprzedniego. Nie brakuje tu również fragmentów cichych, intymnych. Epic naprawdę się postarał przy budowie map. Dynamika rozgrywki godna pozazdroszczenia. A kunsztem samym w sobie jest zwieńczenie przygód więźnia 849, jakże bliskie i zarazem dalekie od happyendu.
Nierzeczywistego darzę miłością bezgraniczną. To jedna z tych gier, która zdefiniowała po części mój gust. Po słabym sequelu wypatruję z nadzieją na trójeczkę. Wierzę, że kiedyś powstanie. Musi. Każdy z nas ma swojego Unreala.